Jako iż jest to moja pierwsza relacja proszę o wyrozumiałość. Data publikacji miała być nieprzypadkowa, ale się jednak trochę spóźniłem. Mimo wszystko ma być trochę zabawnie, ironicznie aczkolwiek nie jest to spóźniony żart prima-aprilisowy a wszystko co tutaj napiszę wydarzyło się na prawdę.
Pomimo tego iż na Chorwackiej ziemi dane było mi wylądować już po raz 12-sty nigdy nie myślałem że kiedykolwiek napiszę relację z tego. Owszem, relacje innych czytałem zawsze chętnie ale nigdy nie przyszło mi na myśl dzielić się swoimi zdjęciami, odczuciami itd. Chyba ponad wszystko cenie sobie prywatność, jakiejś przyczyny dopatrywać mogę też w swojej słabej umiejętności przerzucania myśli na papier.
Tym razem jednak, jedynego dnia tych wczasów, podczas wylegiwania się na plaży kiedy różne dziwne myśli krążyły mi po głowie wpadłem na pomysł że tym razem będzie inaczej, tym razem relację napisać po prostu muszę, nie że chcę, po prostu muszę bo co jak co ale te wakacje są Naj…
Pomysł moich tegorocznych wakacji zrodził się w zasadzie spontanicznie, był efektem splotu różnych dziwacznych wydarzeń a także po części co może zabrzmieć mało skromnie, mojej pomysłowości.
O tym o jakie dziwaczne wydarzenia chodzi i gdzie była ta moja pomysłowość, żeby było ciekawiej, będzie albo później, bądź nie będzie wcale i trzeba będzie się domyśleć, co myślę większości i tak przyjdzie bez trudu.
Dzień 1.
Pomijając drogę na samo lotnisko, moja podróż rozpoczęła się na lotnisku w Luton gdzie pewnego sierpniowego popołudnia wylatywałem do Splitu. Na samym lotnisku potężne kolejki, małe zamieszanie i nerwy które w zasadzie towarzyszyły mi już od ładnych kilku dni przed wyjazdem. Małe zdenerwowanie podczas podróży normalna rzecz, lecz tym razem jednak o wiele więcej tych nerwów i z całkiem innych powodów niż podczas wcześniejszych wypraw.
Samolotem podróżowałem w swoim życiu kilkaset razy, przez ostatnie lata zwykle kilkadziesiąt razy rocznie(nawet w poprzednim roku), jednak przez ostatnie 10 miesięcy liczba odbytych przeze mnie lotów wynosiła równe 0. Przez te 10 miesięcy natomiast wiele się zmieniło, kiedyś do podróży potrzebny był bilet i paszport, a teraz… no właśnie!
Przez ostatnie półtorej roku świat ogarnęła przecież śmiertelna zaraza zbrodniczego koronawirusa, którą bardzo łatwo się zarazić w sklepie odzieżowym, restauracji, u fryzjera, na siłowni, w kościele, na cmentarzu a nawet przez pewien okres czasu spacerując samotnie po lesie. Zaraza jest zatem wyjątkowo przebiegła, raczej nie atakuje w sklepach z spożywczych i innych miejscach pracy chyba że tym miejscem pracy są miejsca wymienione w poprzednim zdaniu.
W ramach walki ze zbrodniczym koronawirusem nasi wspaniali heroiczni przywódcy (i żeby niebyło nie jacyś zadufane dyktatorki tylko ludzie których sami wybraliśmy i wybieramy przecież cyklicznie co kilka lat), wytoczyli naprzeciw zarazie najcięższe działa. Wszystkie miejsca zagrożenia wyłączyli z użytku kilkunastokrotnie zwiększając kary pieniężne dla niesubordynantów. Naprawdę wielki szacunek za im za to, niemal własną piersią gotowi byli chronić współbraci. Ale tak to już jest że prawdziwych mężów stanu poznaje się dopiero w sytuacjach kryzysowych.
O wszystkim na bieżąco informowali we wszystkich dostępnych telewizjach, radiach i gazetach. Padały z nich rozkazy masowego obowiązkowego przyłączenia się do walki ze zbrodniczym zarazkiem. Na początek padł rozkaz noszenia kawałka szmaty na ustach, z biegiem czasu wycierania sobie gardła i nosa czymś przypominającym patyczki do uszu. Obie czynności jednak niewiele pomagały, trwały jednak zaawansowane prace nad opcją wręcz atomową żeby śmiercionośnego zarazka raz na zawsze pozbyć się z powierzchni ziemi. Aż w końcu eureka, kilka bardzo dobrze opłaconych zespołów ekspertów w mniej więcej tym samym czasie wynalazło krople nadziei. Nasi miłujący nas przywódcy wydali polecenie w formie prawie rozkazu aby każdy przyjął dwie krople antidotum(potem się okazało że jeszcze trzecia kropla jest potrzebna). Najważniejsze że na koniec każdy poddany działaniu antidotum dostawał kwit przewozowy który służył miedzy innymi do przewozu siebie przez granicę. Przekraczanie granicy bez kwitów przewozowych nie było łatwe czasem stało się wręcz niemożliwe, czasem trzeba było zakupić wspomniane patyczki do uszu ale co najciekawsze nieświadomym niedowiarkom kropel nadziei groziło nawet do dwóch tygodni aresztu. Co prawda aresztu domowego ale to wciąż ogromne ograniczenie wolności.
Niestety, ja, od ładnych paru lat nie oglądam telewizji, nie słucham radia i nie czytam gazet z jednego błahego powodu, jak tylko zacznę jedną z tych czynności momentalnie dostaje bólu głowy. I tutaj biję się w piersi, z racji że nie byłem świadomy zbrodniczego zarazka, nie zrobiłem dosłownie nic żeby z nim walczyć, oczywiście bardzo mi przykro teraz z tego powodu. Z tego powodu też nie posiadłem żadnych kwitów przewozowych potrzebnych na granicy a jak co roku chciałem ponownie odwiedzić ojczyznę i ulubione Jadransko More. Niestety przez swoje zaniedbanie nie byłem także świadom obowiązujących przepisów. Zacząłem się głowić jak to wszystko załatwić oczywiście mając na uwadze zagrożenie jakie ta zaraza stwarza.
Zacząłem wertować mnóstwo publikacji umiłowanych przywódców w różnych stronach świata i wyszło mi że: jak polecę z Londynu do Polski to trafię do aresztu bo nie mam wymaganych kwitów przewozowych.. Ale jeśli polecę najpierw do Chorwacji a potem z Chorwacji do Polski to zarówno kwity wjazdowe do Chorwacji jak i późniejsze kwity wjazdowe do Polski jestem w stanie załatwić. Plan jest więc, kupuję bilety i ogarniam kwity przewozowe.
Samo podróżowanie teraz też wymaga trochę więcej organizacji bo trochę inne zasady panują np. na lotnisku. Stojąc w kolejce na lotnisku nawet biletu jeszcze nie mam tylko dowód zakupu biletu, sam bilet dostane dopiero jak przedstawię kwity przewozowe wymagane przez jakiś urząd w Zagrzebiu(chyba o nich chodzi ale pewności nie mam). Z tego powodu z lekka czuję się w tej kolejce jak ktoś kto do samolotu wsiada po raz pierwszy bądź drugi, na pewno nie jak ktoś w pełni obeznany z procedurami lotniskowymi po setkach odbytych lotów. W głowie ciągle zadaję sobie pytanie czy obsługa lotniska zaakceptuje moje kwity czyli po prostu wydruki z komputera, które pewnie niesłusznie ale podejrzewam że nie mają żadnej wartości ale jednak są z jakiegoś powodu wymagane. Oczywiście to tylko moje nic nie znaczące podejrzenia, na pewno ludzie którzy to wprowadzili w życie wiedzą lepiej niż ja.
Po kilkudziesięciu minutach odstanych w kolejce wszystko poszło w miarę łatwo moje wydruki zostały zaakceptowane i pierwszy nerwowy etap podróży mam za sobą. Następnie kontrola bezpieczeństwa, tutaj nic się nie zmieniło od ostatniego razu i wkrótce potem jestem pod bramką odlotu.
Nagle jestem mile zaskoczony znajomymi twarzami w kolejce do bramki. To znajomi Chorwaci i Czesi których spotykałem wielokrotnie podczas poprzednich wakacji w Chorwacji. Cóż za zbieg okoliczności, wcześniej spotykaliśmy się razem co roku na jednej plaży w Dalmacji a tym razem lecimy jednym samolotem. W tym jednak roku na plaży się nie spotkamy bowiem nasze cele urlopowe różnią się diametralnie. A dokładnie rzecz ujmując to moje cele są inne niż w poprzednich latach bo ich są niezmienne od lat.
Ponad dwugodzinny lot minął bardzo szybko bo przegadaliśmy go ze znajomymi w całości, było o czym gadać, nie widzieliśmy się przecież 12 miesięcy.
Po wylądowaniu znowu dłuuuga kolejka, tym razem do kontroli paszportowej, kontroli która sprawdza tym razem nie tylko paszporty ale i też po raz drugi dzisiaj, wydrukowane kwity przewozowe. Stres już dużo mniejszy, jedni już w Luton papierologię sprawdzali i było ok więc i tutaj nie powinno być problemu i jak się później okazuje miałem rację.
Na lotnisku krótka jeszcze pogawędka ze znajomymi, pożegnanie i w drogę, oni na południe Dalmacji a ja na swoja pierwszą noc do hostelu oddalonego od lotniska ok 2km.
Mimo późnej pory (ok 22) nie decyduje się na taksówkę i idę na piechotę. Mam tylko mały bagaż podręczny więc powinno być ok. Trochę trudności sprawia marsz szerokim co prawda poboczem, na którym mógłby być chodnik jednak go nie ma. Są za to wysypane ostre kamienie co w połączeniu z miękkimi sandałami średnio współgra. Ale jakoś przeżyłem półgodzinny marsz i dotarłem do hostelu.
Mimo iż lata młodzieńcze mam już trochę za sobą na moją pierwszą noc postanowiłem zatrzymać się w hostelu, pierwszy raz w życiu. Trochę obawiałem się warunków ale w sumie to tylko jedna noc więc mówię sobie że jakoś przeżyję a i później wspominać ewentualnie będzie co.
Mimo iż zarezerwowałem łóżko w pokoju czteroosobowym, jakimś trafem trafiłem do pokoju sześcioosobowego co zauważyłem dopiero następnego dnia podczas sprawdzania rezerwacji. Cale szczęście ze przebiegła zaraza nie jest na tyle sprytna żeby siać spustoszenie w napakowanych po brzegi hostelach. bo inaczej musiałbym spać na lotnisku lub w ogóle pod gołym niebem. Bo w pokoju(jak i w całym hostelu) jest na full, trzech Szwedów, dwie Słowenki no i ja zbłąkany Polski emigrant. Wszyscy w wieku na oko ok 20 lat łącznie ze mną oczywiście tyle że ja 20 lat to kończyłem już w sumie dwukrotnie.
Krótka pogaducha ze Szwedami, także na temat akurat nieobecnych w pokoju Słowenek i decydujemy o pójściu spać. Zauważam rozczarowany iż w pokoju nie ma klimy a mimo zbliżającej się północy jest dość gorąco i duszno. Szwedzcy koledzy uświadamiają mnie że chyba nie zauważyłem tego podczas składania rezerwacji. No cóż, przegapiłem, myślałem że w Chorwacji to standard, ale są jakieś dwa wiatraki w pokoju, jakoś to będzie, idziemy spać. Dobranoc!
Niestety, przy szumie wiatraków i przy wciąż krzątających się tam i z powrotem dievojek ze Słowenii nie sposób zasnąć. Przewracałem się z boku na bok do ok 5 nad ranem, wykończony i zrezygnowany jak tylko przyszło mi pomyśleć o dłuuugim dniu który mnie czekał. Wczesnym rankiem to już głownie krążące po głowie myśli o przyczynach sytuacji w jakiej się znalazłem i zdenerwowanie nie pozwalały mi zasnąć. Zmęczenie nad ranem już bardzo zaczynało mi się dawać we znaki, a wtedy wiadomo człowiek niewłaściwie ocenia otaczająca go rzeczywistość. Jakimś cudem miałem poczucie zaszczutego kundla z którym ktoś robi na co ma tylko ochotę. A przecież to wszystko było tylko i wyłącznie z mojej własnej winy zaniedbania i niewiedzy. Z jakiegoś powodu jednak przypominał mi się ciągle cytat z kultowego filmu:
https://www.youtube.com/clip/Ugkxy7SudV ... o6Hqkr3pDc
Co ja tu … robię,(czterdziestka też na karku, choć fakultet tylko jeden)jak pies, jak kundel plątam się po Europie w jakimś dziwnym celu, śpię w pokoju z obcymi ludźmi i w ogóle podróżuje tylko po to żeby dostosować się do jakichś jednakże potrzebnych barier żeby powstrzymać zbrodniczą zarazę. Podobnie jak tytułowy miałczek mam wszystkiego dość i dochodzę do punktu w którym mój stan emocjonalny jest w rozsypce. Już prawie świta, próbuje się jakoś ogarnąć emocjonalnie, swoje morale podbudowuje już tylko tym ze za kilka godzin będę się pławił w Jadranie.