Po obejrzeniu tego CZEGOŚ zjechaliśmy w stronę Lienzu .
Nieustannie towarzyszył nam deszcz. Było już popołudnie - a my głodni jak przysłowiowe psy. Po drodze do apartamentu szukaliśmy jakiejś "Jadłodajni" , ale niestety nawet McDonald się nie trafił. W sklepie zakupiłam więc 10 jajek - będzie na obiad jajecznica.
Tylko musimy znaleźć nasz apartament
Kierując się naszą niezawodną nawigacją wylądowaliśmy na szutrowej drodze w środku lasu (tak nam się wydawało , ale okazało się ,że to tylko lasek), w dodatku droga prowadziła pod górę i ułożona była w zgrabne agrafki
Przed nami na drodze ukazał się leśny mostek.Mój Misiek stwierdził, że to niemożliwe żeby był tu jakiś dom, a poza tym nie wiadomo czy mostek jest przejezdny.
Zawracamy - z powrotem na zakręcie nasza fordzina nie zmieściła się i Misiek musiał cofnąć pod górę te 1,5tony z 4 osobami i pełnym bagażnikiem na mokrym szutrze.
W tym momencie nasza fordzina powiedziała: DOSYĆ TEGO MALTRETOWANIA! i puściła bardzo śmierdzącego "bąka" ,żeby nas zdenerwować.
-Co tak śmierdzi
wykrzyknęłam
-Sprzęgło - wydusił przez zaciśnięte zęby Misiek
Jakoś zjechaliśmy w dół i poszłam do najbliższego hotelu pytać o drogę. Nikt nie wiedział gdzie jest Villa Regina ale dali mi mapkę i jakoś trafiliśmy do apartamentu -lecz od góry- też drogą szutrową. Okazało się później, że właścicielka wysłała mi rano maila ,żeby jechać tak jak nawigacja pokazuje - serpentynami przez las i mostek, przed którym wcześniej zawróciliśmy.
A deszcz padał. Apartament rezerwowany przez Booking bardzo czysty, przestronny i dobrze wyposażony.
Właścicielka miła , ale słabo znająca angielski. Lecz dogadaliśmy się bez problemu.
Niestety z powodu ulewnego deszczu odpuściliśmy sobie popołudniowe zwiedzanie starówki ,zamku w Lienzu i oglądania widoków otaczających miasto gór .
I tak skonsumowaliśmy 1 wisienkę z naszego wakacyjnego tortu.
Zdjęć nie robiłam , bo ściana deszczu nie jest interesująca