Jessica hvala i sretan put
....
a ja ....kontynuuję...
Podniecenie nie minęło, więc kolejnego ranka znowu wstaję pierwszy, ale tym razem rodziny nie budzę
. Idę cyknąć parę fotek okolicy.
Radics wyróżnia się mocno na tle tutejszej architektury, bo wokół są tylko dawno nie odnawiane chałupy. Za pensjonatem jest natomiast błotnista łąka z pasącymi się konikami, co akurat dodaje miłego kolorytu.
Niestety koników na fotkach nie mam, bo gdy zobaczyły mnie z aparatem, poszły się umyć do tutejszego wellnesu.
Spożywamy świeże, pyszne i obfite śniadanko (te Madziary wiedzą co to jedzenie), pakujemy się i jedziemy na starą granicę.
Węgrzy odpędzają się od nas kończynami, a Chorwaci ... sprawdzają nasze facjaty w komputerze.
Celnik pyta co chcemy przemycić do jego kraju. Po odpowiedzi, że tylko kasę, jego twarz rozpromienia się szeroko, jeszcze jedno zwyczajowo -grzecznościowe pytanie o dokładny cel drogi, "Sretan put - Kopiem w pup.."
i JESTEŚMY W CRO.
Pierwsze spostrzeżenie - infrastruktura przejścia po chorwackiej stronie jest jak wymarła - pojedyncze samochody, czynny tylko jeden kantor - widać, że czasy świetności bezpowrotnie minęły i same ciężarówki tych biznesów nie udźwigną.
Wymieniamy główną walutę Mitteleuropy, po niekorzystnym kursie
na miejscowe zwierzaki i pędzimy do Zagrzebia.
Pogoda jest zmienna jak kobieta - tuż za granicą pierwsza burza (będą następne
) -wycieraczki ledwo nadążają z usuwaniem deszczu z szyby. Nasze przygnębienie łagodzą spotykane na tablicach słowiańskie nazwy - Lonja I, II, a może też III (oczywiście podana kolejność jest przypadkowa). Potem przez kilka kilometrów czuć niemiły zapaszek i kolejna tablica z napisem Komin, wyjaśniająca jego prawdopodobne źródło
.
Na szczęście jedzie się zupełnie inaczej, niż monotonną węgierska autopalyą. Autocesta ze swoimi zakrętami i tunelami nie pozwala zasnąć. Oczywiście znowu pilnie obserwuję mijane pojazdy. Dominują wytwory germańskie, z wyraźną przewagą Opli (chociaż to już ponoć rosyjska firma).
Stacja OMV w Seveste przed Zagrzebiem - pierwsze tankowanie na chorwackiej ziemi - auto dostaje z 50 l paliwa za 7,90kn porcja; a my tankujemy pierwszą kawą ze szlagom -0,05l za 12 kn (cóż za rażąca niesprawiedliwość:D ) .
Zagrzeb, Karlovac, słynne cieki wodne o wesołej nazwie: Kupa-kupa i jeszcze raz Kupa - te znane aż za dobrze atrakcje turystyczne omijamy w pośpiechu. Już nieco dalej zatrzymujemy się na kolejny popas, żeby dzieci się wybiegały i potrenowały ... chyba ju-jitsu (młody jest niezły
).
Pogoda dalej w kratkę. A przed i za Malą Kapelą potoki wody (dobrze, że nie w niej).
Nieco zaniepokojony urządzam seans łączności z Marcinem. W Tucepi cudów nie ma , ale nie leje. Dowiadujemy się, za to, że w naszym hotelu dziś wieczorem odbędzie się ...
festiwal klap dalmatyńskich . Rzeczywiście - chwilę potem słyszymy jak w radiu Dalmatia też o tym mówią. Czuję lekką obawę - do klap jestem nieco uprzedzony - jak będą znowu śpiewać: "o sole mijo" będzie mi pewnie ciężko zasnąć.
Dojeżdżamy do Svetego Roka. Otwarta druga nitka tunelu jest miłą niespodzianką. Liczę że po wyjeździe zobaczę skrzący się ślicznie w słońcu Jadran.
Ha, ha, ha
- nadzieja matką głupich - zaraz przed Zadarem jest ulewa najgorsza z możliwych. Nic nie widać. Jadę 50-60 km/h, włączam nawiew na szybę, wycieraczki na full i światła przeciwmgielne. Chyba trochę oślepiają, bo niektórzy miejscowi zjeżdżają na pobocze
i tam próbują mnie przeczekać
.
Za Zadarem deszcz stopniowo się kończy, tak że na wysokości Krki jest już całkiem przyjemnie.
Oczywiście zatrzymujemy się tutaj - bo grzech tego nie zrobić. Do Skradina, mimo wcześniejszych zamiarów, jakoś nie chce się nam jechać - popatrzymy sobie na miasteczko i okolice z góry.
Po, nie pamiętam już jak długim czasie (ale czy to ważne) dojeżdżamy typową trasą do
Tucepi.
Nasz hotel nazywa się Kastelet, ale nie ma co jechać do niego za końcowym drogowskazem bo tam jest tylko pułapka:
Trzeba podjechać pod hotel Alga (co wiem, dzięki Marcinowi), z którego mieszkańcami dzielimy parking, recepcję, baseny i szpetnych (ale miłych) członków entertainment teamu.
Facet z recepcji z ulgą wzdycha, że możemy się porozumieć po chorwacku ("czemu nie - my tu wszystko verstehen"
) i za kilka minut logujemy się w nowym lokum.
CDN - zabijcie mnie, ale nie napiszę kiedy....