Do niedawna, sądziłem, że pierwszy na tym forum napiszę coś więcej o Kotisinie, ale niestety
przez ślimacze tempo mojej relacji, pięknie wyprzedziła mnie
Maslinka. Z zazdrością muszę stwierdzić, że miała piękną pogodę, co widać na jej fotkach.
Uważam, że drugie miejsce też jest ładne, więc opiszę i ja swoje impresje (może wniosę jeszcze małe co nieco do
szutrowej relacji ).
Do Kotisiny trafić łatwo. Jedziemy od skrzyżowania w Makarskiej drogą na Vrgorac, mijamy po lewej stronie ten wielki Konzum i niedługo za nim skręcamy w lewo (jest drogowskaz).
Po skręcie jest troszkę stromo, ale krótko do góry drogą, która za chwilę rozdziela się na dwie odnogi. Zbaczamy w prawą i dojeżdżamy do wsi, a tam już jest tablica, gdzie pisze żeby już dalej ... nie jechać (aczkolwiek miejscowi swoimi re-nówkami jadą)
.
Widoki są piękne - na morze, góry i jakąś majaczącą u ich stóp twierdzę.
Idziemy do punktu informacyjnego parku (czynny 8-15), gdzie wiszą plakaty, opisy, jest też mapka całego Ogrodu Botanicznego...
... i laska, która strasznie nawija (ale bardzo dobrym angielskim).
Za "wjazd" nie płaci się, ale można (wypada
) kupić sobie pamiątkę.
A potem ... w górę
między malowniczymi chałupami (a raczej ich ruinami) wsi Kotisina.
Przed sama "bramą weselną" można odbić w prawo, pójść trochę przez chaszcze i popatrzeć sobie na Makarską z góry (ja nawet porobiłem fotki, ale nie nadają się do pokazania - straszne "mydełko" wyszło
).
Można też odbić w lewo, prosto do kościółka świętego Antoniego (co zrobiła moja rodzinka
- no nie wiem czemu).
Ambitni idą jednak drogą prostą, acz trudną
.
I zaraz za wejściem spotyka ich tablica ze słowami twórcy Ogrodu.
A potem czeka nas "wspinaczka" do twierdzy.
Twierdza z bliska, okazuje się obwarowaną jaskinią, w której miejscowi w czasach pośredniowiecznych chowali się głównie przed ówczesnymi Turkami, poszukującymi darmowej siły roboczej do kamieniołomów i haremów.
W środku nie ma nic ciekawego, z wyjątkiem charakterystycznego zapaszku znanego z jaskiń w Dolinie Kościeliskiej
.
Potem trawersujemy zbocze ...
...skąd po drodze są piękne widoki na kościółek (gdzie czekają mnie dziatki), z którego dochodzą co chwilę dźwięki dzwonu (to na mnie, żebym się sprężał) ...
Dochodzimy w końcu do ....
Ale na początku lata ("nawinęła" nam to dziewczyna z infopunktu) nie warto go zwiedzać, bo wody tam nie ma.
Więc w tym miejscu można się wrócić - wariantem trudniejszym ... przez Makiję, albo łatwiejszym, wzdłuż wyschniętego potoku ... do źródełka i do kościółka.
Przy kościółku jest moja żona i dzieci nie wierzące już, że dzwonienie coś daje
Aha - dzwonienie jest oczywiście legalne, można to robić do woli (nie wiem co na to nieliczni mieszkańcy Kotosiny
)
Całość zwiedzania zajmuje c.a. 1 -1,5 h (be proslapa) i stwierdzam, że warto
.
Wieczorem moja kobieta łaskawie wypuszcza mnie na samotny spacer (albo się nie boi albo mnie już nie kocha
) po TUCEPI. Idę odwiedzić najbardziej malownicze miejsca czyli ... kościółek Jurija i hotel Jadran.
I mam szczęście - Jur, który zawsze jest zamknięty - dziś świeci otworem .... i nikt go nie pilnuje.
Wnętrze jest skromne, ale gustownie urządzone...
... i też można sobie zadzwonić
.
A potem .... niezapomniany Jadran.
Szkoda, że dalej stoi i straszy. A takie wspaniałe miejsce...
Po "niebezpiecznym"
spacerze trafiam na najlepszy punkt widokowy w Tucepi...
...skąd widać najlepszą tucepską plażę...
Dzień jak zwykle zamyka też Jadran, ale "Makarski"
z jakimś strasznym disco (prawie polo). A może to było "Life is life" ?
Nie wiem jak wy, ale ja już idę spać
P.S. Aha, wieczorem tańce dla juniorów wygrywa ... nie , tym razem nie jakiś gościu z egzotycznym imieniem, tylko ... człowiek z Polski
Jakub (syn Marcina) - YES, YES, YES
.