WSTĘP
Zacznę podobnie (bo przecież tak najprościej
) jak moją pierwszą relację o Bracu - TEGO WYJAZDU MIAŁO NIE BYĆ
Dlaczego ?
Dalmacją czuliśmy się nieco nasyceni, Hvar (sorry Kasiu
) w 2008 średnio się rodzinie podobał, a mnie po głowie zaczęły chodzić inne klimaty.
Z "pychą" myślałem sobie: - może Teneryfa (np. by Rafał
), a może zachodnia Kreta. A na Majorce podobno jest ładnie (chociaż o Bośniaczki tam ciężko
).
Ostateczna decyzja w tym roku należała jednak do mojej żony.
Mianowicie, po ostatniej podróży orzekłem STA-NOW-CZO, że następny wakacyjny cel wybiera ONA , a ja pojadę a choćby na te Seszele czy Bergamuty i nikt nie usłyszy nawet cichego jęku skargi, czy cierpienia z ust moich.
A tu żona sprowadziła mnie brutalnie na glębę i stwierdziła (po długich przemyśleniach
), że jedziemy tu:
i tu:
Odetchnąłem z ulgą, że to jednak nie Irak
.
A tak naprawdę, ucieszyłem się, bo znam te podkoloryzowane, katalogowe foty basenów na pamięć.
Oczywiście wybór żony poddałem ścisłej cenzurze.
Po pierwsze - myślę sobie - miejsca znane, ale te same fotki są umieszczane w katalogach od kilku lat i naprawdę cholera wie, jak tam teraz jest i czego photoshop dokonał.
Po drugie - co dają w podanych cenach i ile można stracić ?
Po sprawdzeniu w dostępnych zródłach (wszystkie zaczynały się na www.
), okazało się, że c.a. tak jest, jak było, a na imprezę jeszcze nas stać.
Trudno - z bólem serca po średniokryzysowej jeszcze cenie. w grudniu ubiegłego roku zarezerwowałem pobyt.
Minęło kilka nieciekawych miesięcy, i ... przyszła długo oczekiwana końcówka czerwca
.
Już nie żałowałem że jadę do CRO, tylko żyłem wakacjami.
Tym bardziej, że kilka dni przed naszym wyjazdem, do Tucepi udał się mój specjalny wysłannik.
Owym odważnym zwiadowcą (ochotnikiem, "mięsem armatnim" itd. jak kto woli
) był mój wspaniały przyjaciel, a jednocześnie krewny (które to dwie cechy nie zawsze idą w parze
) Marcin.
Marcin wyruszył z terenu dawnej Galicji i cichcem zaczął się przekradać przez kraje dawnej CK Monarchii - co my mieliśmy uczynić (choć nie całkiem identyczną trasą) za 3 dni.
Jako, że jego spostrzeżenia mogły być cenne (a poza tym bardzo go lubię) , byłem z nim w stałym kontakcie werbalnym.
No cóż, jego podróż odbyła się z małymi przygodami. Marcin, mimo ścisłego zachowania tajemnicy, miał przygodę ze słowacką drogówką (na szczęście zakończoną pozytywnie - czyli tylko dwucyfrowo). Po tym wydarzeniu na wszelki słuczaj doposażyłem apteczkę w książkę "Poradnik Pierwszej Pomocy" , a półeczkę w aucie, w numery do polskiej ambasady
.
Potem zaliczył debiutancki przejazd przez Budapeszt (powinni dawać dyplomy). W związku z tą przygodą zapakowałem dodatkowo do auta niewiele wartą nawigację.
A na końcu miły pozytyw - dowiedziałem się od Marcina o naprawdę wspaniałym (choć nie najtańszym) noclegu tranzytowym w "Radicsie", w Letenye (był opisywany na forum, ale chyba tak trochę "nieśmiało").
Przez następne dni otrzymywałem już bezpośrednie wieści z Tucepi;
Raczej pesymistyczne - jeżeli chodzi o pogodę, ale reszta... nie mogłem się doczekać kiedy będę na miejscu.
O "plusach ujemnych" rodzinie oczywiście nic nie mówiłem, Marcina i siebie pocieszałem, aż w końcu nadszedł dzień W (W - jak WYJAZD)
.