Rowerek wodny to drobiazg, który potrafi wnieść dużo radości do smutnego życia ludzkiego. Można za jego pomocą wzmocnić kondycję i mięśnie ud. Można też nim wypłynąć na wielką głębię i poczuć dreszczyk emocji.
W końcu można, z dumą i wyższością popatrzeć na tych którzy akurat rowerka nie maja
.
Robiąć te wszystkie rzeczy naraz, wybraliśmy się rowerkiem nawet pod sam hotel Jadran, ale nie dopłynęliśmy tam, bo zaatakowała nas z flanki taka szybka łódka ciągnąca banana albo oponkę (już nie pamiętam) z jakimś "wariatem" na niej siedzącym
.
Poza tym, niestety, w dużej ilości zaczęły pokazywać się inne rowerki, więc ciężko było nam dalej się lansować
.
Tym ... chyba
malowniczym opisem rowerka rozpocząłem kolejny dzień naszego pobytu w Tucepi. Po ciężkich i brzemiennych w skutki wydarzeniach dnia poprzedniego, wstępne (na szczęście) założenie mogło być tylko jedno - dzisiaj zero zwiedzania - idziemy na plażę
.
Plażowanie w sezonie w Tucepi, oprócz wody, uprzyjemnia jeszcze wiele innych czynników.
Są tu tłumy ludzi, dzieciaki otrzepujące się jak psiaki z wody, łódka sklep z owocami, odbijająca i za 10 m znowu przybijająca do brzegu, czasem też widok na uśmiechnięty spadochron i z rzadka ... na jakiś nieśmiały toplessik
.
Dodatkowym elementem folkloru byli jeszcze starsi panowie w kapelusikach
z koszyczkami, rozprowadzający święte oleje na skórę. Panowie mieli różny poziom odwagi. Najodważniejszy
śmiało podchodził do ludu, wciskając się swoimi śmierdzącymi stopami na karimatę, czy ręcznik i przekonywał, że jesteśmy beznadziejni smarując się jakimiś kremami i że wyglądamy jak dzieci młynarza
.
Nawiązywanie rozmowy na temat czerniaka nie miało większego sensu - należało zignorować i przeczekać. Panu pary, starczało na szczęście na c.a. 5 minut i szedł dalej szukając innych frajerów
.
W południe wybieramy się na "korsowanie" po corso.
Kolejny replay z kawy i z lodów w Afrodycie - staje się codziennym rytuałem.
Tego niestety dzisiaj brakuje ....
... bo wbrew pozorom pojawiają się PLANY
na kolejną wyprawę.
Siedząc, stajemy się świadkami Potopu szwedzkiego
. Szwedów (z wyjątkiem Potopu) miałem za przestrzegającą wszystkich możliwych przepisów nację. A tu jeden ... wjeżdża na deptak olbrzymim Volvo XC90 czyli SUVobusem, inny za nim Grand Scenikiem. Autka stają i blokują całkowicie ruch. Wysiadają z nich goście i nieśpiesznie zaczynają się wyładowywać, przerywając rozładunek gadkami - szmatkami. Zupełnie jak na południu
. Dzięki naszym czułym receptorom dźwięku, sprawa zaraz się wyjaśnia - faceci porozumiewają się ze sobą wyłącznie po chorwacku
.
Czas leci zbyt szybko - więc realizujemy nasze ambitne plany. Bardzo ambitne
- jedziemy do MAKARSKIEJ.
Na dzień dobry Hubert i spółka próbuje zrobić Hanowi Solo operację plastyczną - wie dziecko gdzie w medycynie pieniądze leżą
. Niestety bez odpowiednich narzędzi - w tym wypadku młotka i dłuta niewiele można już można zrobić
.
Znudziwszy się bohaterem Gwiezdnych Wojen dzieci gonią ptaki wzbudzając wściekłość mocna starszawego tubylca grążącego im za to lagą i dowiadują się że są chuligany (co czasem jest niestety smutną prawdą).
Potem jest czas na plac zabaw, gdzie są zawierane kolejne przyjaźnie, wojny i rozejmy. A pojazdami, nawet tymi nieruchomymi, każdy chce kierować i każdy uważa, że jest w tym najlepszy
...
Po wyszumieniu się dzieci, tradycyjnie idziemy na "Piotrusia".
Po drodze podziwiamy widoki - i te dalekie...
... i te bliskie...
Docieramy w końcu do patrona półwyspu (a może i miasta też)
.
Jestem praworządnym obywatelem, brzydzącym się nawet pluciem na ulicę, ale klucze do nieba bram to zbyt wielka pokusa
...
...nic z tego -Sveti Petar dzierży je mocno
.
I jeszcze parę luków na okolicę Luki...
i wracamy, bo droga daleka
....
Wieczorem w hotelu, bardzo regularnie, w porze tuż pokolacyjnej, odbywa się sympatyczna zabawa dla dzieci, pod tytułem mini-disco.
Zabawa ma ten sam powtarzalny do bólu scenariusz z tymi samymi na ogół niemieckimi kawałkami, tańcami, ruchami i uśmiechami animatorów. Nic to - dzieciom się to bardzo podoba.
W trakcie zabawy poznajemy nowe chorwackie słowo.
W którymś momencie Kriso wrzeszczy: BRZO, BRZO, BRZO itd. (nie będę pisał wszystkich razy, bo ręka rozboli).
Dzieci, choć języka, nie znają znaczenie słowa łąpią w mig
.
Po tych motywujących krzykach, ruszają się tak, jak do ubikacji, po wypiciu litra coli
.
Pod koniec tańców dziecko które było najlepsze otrzymuje na podium kolorowy dyplom.
Konkurs wygrywa Ibrahim. Wczoraj wygrał Mohammed.
Zaczynam podejrzewać organizatorów o nadmierną poprawność polityczną
.
Nic - i tak będziemy ostro walczyć. Może następnym razem się poszczęści (albo kto inny będzie sędziował).
Pozdravki