Po doznaniach religijno - duchowych czas na prozę życia - czyli ... jedziemy na północ
.
Ale nie, ... nie wracamy do, na pewno zimnej i deszczowej w tym czasie, Polski
.
Podążamy tylko do ulubionego przez dzieci Misia - OMISIA (ulubionego jedynie przez grę słów, bo poza tym starzy karzą się im wspinać na jakąś górę), łyknąć troszkę jego leniwej atmosfery.
Jaki jest MIŚ, każdy widział (może być Puchatek, a może być
RENEGAT). My też wiemy , bo czyta się to forum i się tam raz już
było(ale wtedy lało, a to nie to samo
).
Parkujemy jak zwykle, tam gdzie nikt nie parkuje, czyli za mostem na Cetinie, po prawej (w lewo ciężko skręcić bo auta w korku stoją) .
Stawki nie pamiętam, ale jest mniejsza niż życie i parkowanie na Makarskiej Riwierze (o zdzierstwie w Bolu wspomnę później)
.
Po odwiedzeniu dwóch sklepów, trzech kiosków, szczęśliwej zmianie banknotów na monety w czwartym i po zakupie tiketów za popas, na całe 2,5 gadziny, wyruszamy zdobyć twierdzę.
Trasa ta co zwykle - koło kościoła Św. Ducha...
... zblazowanych, acz sympatycznych kotów ...
(ten był fajny, ale się akurat .... obrócił
)
i ... psich kupek, niewidocznych od razu, bo położonych peryferyjnie, acz zaznaczających swą obecność w inny sposób
....
Przy stoliku u podstawy stromych schodków, po krótkich targach zdobywamy bumagi wjazdowe i dalej lecimy do góry, oglądając folderowe obrazki np...
Przed samym topem jest ta sama co zawsze, drabinka do dziury, która to prawdę Ci powie, czyś nie za szeroki w pasie (obrońcy tego miasta byli chronicznie niedożywieni
).
Ja przeszedłem, aczkolwiek na bezdechu, poczym wciągnąłem moje ciekawskie dziatki.
Patrząc na Brac i okolice, można tylko zaczerpnąć głęboko powietrza (to oczywiście przez głód tlenowy po sforsowaniu ucha igielnego
).
Po nasyceniu się panoramą złazimy w odwrotnej kolejności.
I tu blokada - zostaję sam, gdy platformę widokową zaczyna atakować rodzinna wycieczka, sądząc po twardej mowie, pewnie z Dojczlandu. Wiszę nad dziurą, z moją koszulką z orłem dumnie rozpiętą na klacie, patrząc na nich przez ciemne okulary, z wyrazem twarzy a la Terminator - Gubernator
.
Pewnie z przestrachu, próbują przebierać szybciutko odnóżami, ale nie robią na mnie wrażenia i czekam dalej ... niecierpliwie
.
Dla ułagodzenia mojej marsowej miny dają mi plan Omisia. Hvala im za to. Ich kupionych w MM aparatów i pieniędzy nie chcę
.
Opóźniony nieco, szybciorem teleportuję się za rodziną w okolice katedry.
Przy katedrze dzieci wymyślają sobie lody amaretto, ze względu na niespotykany zwykle w naszym kraju niebieski kolorek (ciekawe który E z 3 cyferkami, jest za niego odpowiedzialny
)
My siadamy, celem spożycia kafe, zaraz obok tj. w knajpce Milo.
Od razu przychodzi kelner - chce podać kartę - ja dziękuję, mówiąc mu, że jakoś się bez niej porozumiemy, bo my to w konkretnym celu, który nazywa się 4 kawy ze szlagom.
Cel chyba ... za mało ambitny
, bo widzę wyraźny zawód na twarzy garsona.
Nie rozumiem - przecież takie jest życie, albo jak się to mówi, nawiązując do relacji
ULI: "Czasem słońce, czasem deszcz"
.
Goście jednak nie rezygnują - przychodzi kolejny facio i mimo powtórki z rozrywki, udając że mnie nie rozumie - uparcie zostawia nam karty.
Czekamy na kawę - pojawia się trzeci chcąc przyjąć jeszcze raz zamówienie.
Ten już nie ściemnia, tylko kuma o co chodzi i zabiera te karty (no szkoda - akurat jak dzieci zaczęły je ciapać lodami
).
Czwarty ... w końcu przynosi kawę
.
Ciekawe skąd oni się biorą. Knajpka pusta, w okolicy siedzimy tylko my. Dziwne, że właściciela stać na to żeby przy takim kolosalnym ruchu, utrzymać tę gromadkę.
Pewnie pracują na wolontariacie
.
A kawa była OK, chociaż szlaga taka sobie.
Po kawie zwykle przypominam sobie, co miałem zrobić, a czego nie zrobiłem.
Jest tak i tym razem - nie wysłałem kartki do kochanej teściowej
.
Zaraz za placykiem po prawej włazimy do typowego sklepiku z pamiątkami ...
... i tu szaleństwo.
Najpierw kartka, potem znaczki, potem oglądamy ceny i dochodzimy znowu do wniosku że w Omisu jest .... TANIO (ceny "pamiątek" tak c.a 70% wartości tego co w Tucepi).
Ta okazja może się nie powtórzyć - więc wpadamy w szał
; bierzemy koszulki, breloczki i takie tam. Od razu przypomina mi się kawał o facecie co to przyszedł do sklepu po podpaski dla żony, a kupił sprzęt wędkarski
.
Potem wychodzimy już na .... skrzyżowanie. W lewo leci droga do drugiej, wyżej położonej twierdzy. To jest obiekt dla ambitnych takich jak Interseal
, więc my tam nie idziemy
. W prawo natomiast jest jadranka, którą w hałasie ruchu drogowego i smrodzie spalin wracamy na parking. Po drodze są jeszcze liczne atrakcje: a to piekarnia, a to targ warzywny, jest nawet apteka, w której można kupić białe kruki medyczne
, a w końcu ... Cetina i ... parking, bo ... TIME IS UP.
CDN.