Mostar C.D.
Tam gdzie skończyły się góry, a zaczęła płaska dolina, skończyła się Chorwacja, a zaczęła Bośnia. "Bośnia - Państwo, którego nie ma" - tak brzmiał kiedyś artykuł w GW dotyczący tego kraju. Droga prowadzi teraz po równinie, przez raczej mało ciekawe tereny.
Dojeżdżam do miasta Ljubuski. Na zewnętrznym krawężniku ronda oraz na trawniku, siedzi grupka około dwudziestu mężczyzn, mężczyzn którzy na coś czekają. Mam wrażenie, że na pracę. Przed pięcioma laty coś podobnego widziałem w Banja Luce. Czasem trzeba rozładować ciężarówkę, czasem pomóc przy przeprowadzce, czasem... gdyż często do wieczora nic nie trzeba...i nikt nie przystanie i nikt nie zawoła... Nie wiem może się mylę ale od razu skojarzyłem tak tę sytuację.
Na rondzie prosto i droga zaczyna się wspinać. Potem pamiętam jeszcze zjazd do Madjugorje i to, że droga zaznaczona na mapie cienką zółtą kreską jest porównywalna jakością do niejednej naszej drogi krajowej. Generalnie mam słabą pamięć do dróg, nigdy nie potrafię wytłumaczyć drugiej osobie trasy kierując się jakimiś punktami charakterystycznymi... więc niewiele i teraz mogę napisać... Zdjęć nie robiłem. Pamietam tylko na wyjeździe z miasteczka Citluk, mężczyznę nabijającego jagnię na ruszt. Myślałem, że w drodze powrotnej skosztuję, ale wybrałem inną drogę powrotną. Dopiero przed samym Mostarem, robi się na tyle ciekawie i charakterystycznie na serpentynach, wijących się po skalistych jałowych pagórkach więc pamiętam, jak za każdym zakrętem wypatrywałem miasta, a miasta nie było. W końcu kilka ostrych zakrętów i jest!
Droga schodzi serpentynami na peryferie, na osiedle domków. Intuicyjnie kieruje się za samochodami w kierunku centrum miasta. Po jakimś czasie pojawiają się pierwsze tabliczki informacyjne "Stari Most". Oczywiście pochłaniając oczyma wszystko co w koło, gubię drogę, ale mam możliwość zobaczyć po raz kolejny pozostałości po wojnie. Nowe budynki ze szkła i stali obok rozprutych pociskami, porośniętych krzakami, betonowych bloków. Ostrzelane elewacje... Przed pięcioma laty było tego smutnego widoku więcej
Patrząc na usytuowanie miasta w dolinie Neretvy, otoczone pagórkami, aż cud, że miasto całkowicie nie zostało zrównane z ziemią. Wojciech Tochman we wstępie do książki "Jakbyś kamień jadła" pisze o przejeździe przez Mostar w 1992 roku:
"Jechaliśmy przez Mostar, ale go nie widzieliśmy. Miasto jak las: niby coś miga za ciemnym oknem, ale nie wiadomo, co to. Strach się zatrzymać, strach w ten las pójść". Strach pomyśleć co może wojna, szczególnie taka jak ta. Jak mówił jeden z bohaterów "Undergroundu" Kusturicy: "Nie ma prawdziwej wojny, dopóki brat nie podniesie ręki na brata"
Robię spore kółeczko i trafiam znowu na drogowskaz "Stari Most", tym razem sprawnie po znakach jadę na parking o nazwie Ruża. Parkingowy i jakiś chłopak mówią mi, że do Mostu mam dwie minuty pieszo. Jak dwie minuty!? A gdzie jakieś stare miasto, średniowieczne zabudowania? Idę we wskazanym kierunku i rzeczywiście niemal od razu wchodzę przez ogródek kawiarenki i kilka schodków, na wąską, wybrukowaną białym, śliskim wapieniem uliczkę. Myślałem że ta zabytkowa, stara część Mostaru jest nieco większa...
Dziewiąta rano. Jestem sam, tylko kilku sklepikarzy rozkłada swoje kramiki. Idę przed siebie, uliczka lekko zakręca i staję przed kamienną bramą mostu. Patrzę przez kamienną balustradę w dół i przed siebie. Jest Neretva. Jest i most.
Stary Most. Obiekt westchnień, obiekt może i marzeń.
Biały nowy łuk mostu wyraźnie odznacza się i odcina od starych szarych przyczółków. Wyraźnie odznaczają się na przyczółkach poziomy, na które podnosi się rzeka. Poziom maksymalny wydaje się być wręcz niemożliwy, ale znajduję potem zdjęcie, gdzie woda jest jeszcze wyżej... Dziś jednak rzeka jest wyjątkowo cicha i spokojna. Pomimo ciemnego, coraz cięższego nieba, ma swój niezapomniany kolor i "smak".
Stoję sam na zwieńczeniu, w najwyższym punkcie mostu. Pod nogami mam wyślizgane białe wapienie, z obu stron znane z widokówek i zdjęć budyneczki z małymi okienkami i arabskimi ozdobami, sięgając okiem dalej widać szpice minaretów, a po drugiej stronie przemknęła młoda dziewczyna w muzułmańskiej chustce na głowie. Tak Buber... ja też nie byłem w Turcji... masz rację jakiś przedsmaczek orientu tutaj jest.
Chwila zadumy... przez most przechodzi jakaś starowinka w czarnym ubraniu... fajnie zobaczyć jak z mostu korzystają normalni ludzie w normalny sposób...
Ponownie, tym razem z drugiego brzegu rzucam okiem na biały łuk mostu i stare szare przyczółki. Zwiedzanie Mostaru to coś jak zwiedzanie Zamku Królewkiego w Warszawie. Dokładna do bólu, ale jednak kopia tego co było kiedyś.
Jestem i tak pełen podziwu dla ludzi, którzy podjęli się odbudowy. Widziałem dokumentację, zdjęcia, szkice... wszystko zrobiono jak Turcy przed 500 laty.
W dzisiejszych czasach mogli przecież zrobić lekką konstrukcję, owinąć czymś kamieniopodobnym, środek wypchać gruzem, a ludzie i tak by przyjeżdżali.
Zaraz przy wejściu na most jest kafejka internetowa. Po schodkach w dół, loguję się i zaczynam pisać drugi post w tym temacie.
Zastanawiam się nad wyjściem na minaret. Co prawda byłem już w Egerze na Węgrzech, ale co to za minaret, co jest zwieńczony chrześcijańskim krzyżem... Niestety meczet jeszcze nie otwarty... Za drugim razem kiedy podszedłem, przed wejściem leżały buty pewnie jakiegoś turysty, nie było nikogo z obsługi przy "kasie", a obuwiem zainteresowane były miejscowe dzieciaki... jeżeli tak to wygląda, to ja boso lub w skórzanych muzułmańskich kapciach nie będę wracał do domu...Dziękuję
Trzykrotnie przechodzę sobie powolutku tam i z powrotem całą starówkę, za każdym razem ilość turystów i otwartych sklepików jest większa. Na moście zebrały się już grupki turystów, a przez bramę przeciska się zorganizowana spora wycieczka.
Powoli rozglądam się za jakimiś pamiątkami. Koszulki fajne, ale największe XXL, dla mnie zdecydowanie za małe... Miedziana, ręcznie na miejscu wybita biżuteria dla żony w sam raz... a może i hidżab jej kupię?
Sklepiki już w pełni rozwinięte, z niektórych słychać uderzenia jakby młotkiem, to miejscowi artyści robią ozdoby, ozdabiają stare patery, kawałki blach, łuski pocisków.
Jeden z panów był artystą "pełną gębą", na jego stole, obok stołu, pod stołem, na ścianie, na suficie...no dosłownie wszędzie, było wszystko... Puste buteleczki po perfumach, gwoździe, stare misy miedziane, patery z cyny, śrubokręty, spalona żarówka, Zresztą popatrzcie sami... artystyczny nieład.
Ozdabiał też łuski z największych pocisków artyleryjskich. Efekt ładny, ale dla mnie pamiątka niezbyt na miejscu. Nie zapytałem nawet o cenę.
Powoli zbieram się do wyjazdu. Jeszcze kilka zdjęć, obiad w postaci cevapcici w jednej z wielu nadbrzeżnych restauracyjek i wracam na parking. Most zapchany turystami. Przeciskam się przez tłum. Pani przewodnik tłumaczy po polsku, że Bośnia nie jest już częścią Jugosławii... Tuż obok stoi ksiądz w koloratce. To pielgrzymka z Polski. Byli w Medjugorje teraz zwiedzają Mostar.
W klubie skoczków do wody, ktoś się kręci i ustawia przed wejściem plansze ze zdjęciami zniszczonego przed kilkunastoma laty miasta. Dziś skoków chyba raczej nie będzie. Zimno i zaraz będzie padać.
Wyjeżdżam z miasta, gubię drogę i przejeżdżam przez most drogowy na drugą stronę miasta. Kiedyś czytałem, że już po wojnie, mieszkańcy żyjący po przeciwnych stronach rzeki nie przekraczali mostów, a taksówkarz wysadzał turystów przed wjazdem na most i dalej szło się pieszo. Teraz zawracających taksówek nie widziałem, ludzie przechodzili normalnie poboczem na drugą stronę. Nie znaczy to że problemu nie ma. Znowuż nie mam się od kogo dowiedzieć jak wygląda życie w tym mieście. Czy mosty na Neretvie, które fizycznie łączą dwie części miasta, przestaną kiedykolwiek dzielić ludzi?
C.D.N.