C.D.
A w menu... jak zwykle skuša, albo pierś z kurczaka. Kurcze... na targu rybnym w Omiš człowiek się naogląda różnego rodzaju ryb, rybek, owoców morza i tak dalej, a na dumnie zwanym "fish picnickiem" rejsie od kiedy pamiętam tylko makrela, makrela... makrela.
Ponarzekać można, ale smaczna w sumie była... do tego jak od wieków, suróweczka z kapusty i chlebek. Do picia do wyboru, soczek lub wino. Winko, jak to winko na statkach, Kwicoł kumpel Janosika pewnie powiedziałby "cosik zodziutkie mocie to winko mości hrabio"...
Dużym i negatywnym zaskoczeniem jest dla mnie to, iż ludzie traktują teraz górny pokład jak restaurację, gdzie można siąść byle gdzie i żreć nie patrząc na to że zajęło się cudze miejsce. My na szczęście zostawiliśmy na ławkach niepotrzebne wiatrówki i ręczniki i miejsce nam ostało, ale mili sąsiedzi z Dąbrowy Górniczej już swojego miejsca nie odzyskali.
W czasie posiłku statek odbija od brzegu i kierujemy się w kierunku wyspy Brač.
Pogoda jak mówią górale "się wybrała", słońce w najwyższym punkcie nieba, jest dwunasta. Statek na nieruchomym nadal morzu przesuwa się spokojnie w kierunku kolejnej wyspy na naszej trasie. Przepływamy jeszcze tuż obok wysepki Zečevo (z tej odległości jednak nie widać zbyt wiele, a ponoć jest, lub była to wysepka dla naturystów) i po upływie chyba trzech kwadransów statek dobija do portu w Bolu.
Jeszcze przed przycumowaniem statek otaczają i krążą wokół niego niczym satelity małe stateczki, które za 10 kn od osoby przewiozą co bardziej wygodnych na Zlatni Rat. Do wyboru jest jeszcze w tej samej cenie przejazd kolejką, ciuchcią na kołach. My wybraliśmy drogę pieszą. Największą atrakcją dla mnie była cykada. Jedna jedyna, jakaś chyba zimnolubna, albo spóźniona. Cykała sobie spokojnie na gałęzi pinii. Dlaczego to takie przeżycie? Ano dlatego, iż była to jedna jedyna aktywna cykada tego roku. W ubiegłym roku było ich już na lądzie sporo, a na Bolu był jeden wielki cykot cykad. W tym roku kryzys. Nie wiem, zimno? Mokro? Chyba dlatego.
Zlatni Rat jest chyba jedną z najbardziej znanych plaż jeżeli nie w Chorwacji, to na pewno w tej części Dalmacji.
Opisywanie nie ma sensu, a i nasz pobyt ograniczał się do naprzemiennego kąpania i opalania. Wiatry sprzyjające w Bolu windserferom, były tego dnia wyjątkowo dobre. Na morzu roiło się od zapaleńców tej dyscypliny, a w rejonie szkółki był istny kolorowy las migoczących w słońcu żagli.
Po trzech godzinach z okładem wróciliśmy do portu w Bolu wspomnianą wcześniej taksówką wodną.
Byliśmy już tutaj w ubiegłym roku z dokładnością do dwóch dni. Różnice jakie nasunęły się od razu, to o wiele mniej ludzi, o wiele zimniejsza woda i zamknięte na cztery spusty budki z małą gastronomią. Wspomniany brak cykających brzydactw no i cypel Zlatniego Ratu jakby przekręcony bardziej w lewo...
Wybraliśmy w tym roku podobny rejs, jak w ubiegłym ze względu na dziadka mojej żony (77 lat), który spędził ten urlop z nami, a dla którego rejs na dwie wyspy był sporym przeżyciem i już wiem, że długo będzie wpominał nie tylko ten dzień.
Powrót, to zawsze dla mnie nuda i męczarnia. Szczególnie, gdy statek opuszcza już wybrzeże wyspy Brač i jest tak w pośrodku drogi do lądu.
Atrakcją przy której omal nie zostałem stratowany na pokładzie były delfiny, które w sporej odległości charakterystycznymi skokami płynęły w kierunku Hvaru.
Jak zwykle wrażenie zrobiły na mnie góry Biokovo widziane z odległości kilku kilometrów. Te najbardziej skaliste, na wysokości Breli i Baskiej Vody, te charakterystyczne skrzydła z porastającej roślinności nad Makarską i górujący nad nią Vosac, gdzieś w głębi Sv. Jure i dalej wzdłuż wybrzeża aż do góry Susvid nad Zivogosce. Ten widok nie znudzi mi się chyba nigdy!
Coraz bliżej i bliżej ... młot półwyspu Sv. Petar ze sztucznym gejzerem i już jesteśmy w zatoce. Wysiadamy ze statku. Muzyka nie cichnie. Okrzyki "Torcida Górnik!" za plecami...
Wracamy do samochodu i do Drašnic.
Wieczór ciepły, niebo bezchmurne. Zapowiadał się niezły następny dzień. Takim był.
C.D.N.