C.D.
Zjazd jest o wiele przyjemniejszy niż wyjazd. Pokonać trzeba tylko wspomniany zalesiony, mocno pofałdowany i ekstremalnie kręty odcinek i jazda w dół to czysta frajda. Około dziesiątej przed południem na trasie robi się już gęsto od samochodów. Przy wzajemnej życzliwości i odrobinie dobrej woli mijanie się na tej drodze nie jest czymś niezwykle trudnym. Mijanki i poszerzenia są dość często, a po złożeniu lusterek bocznych minąłem się z jednym Włochem po prostu na drodze.
Zatrzymujemy się znowu przy dyżurce ratowników górskich. Wszyscy chcą zrobić kulturalne siku w miejscu dokąd prowadzą strzałki. Okazuje się że dwa toj-toje są przewrócone i trzeba schować się za skałkami i zrobić w naturze.
Ruch się wzmaga, mija nas kolumna "chłopców" na Harleyach, a w oddali widać odbijające się promienie słońca w szybach nadjeżdżających jeszcze samochodów. Nie wiem ile samochodów wpuszcza się jednorazowo do Parku, ja do momentu zjazdu do Vrat Biokova naliczyłem około 30.
Chcemy jechać dalej, lecz drogę zatarasowały nam konie. Jeden ze Słowaków mówił, że to "divoke konie"... kurcze to nie jest dziki zachód pomyślałem. To że nie podkute i bez kolczyków w uszach jak krowy
, nie oznacza że to dzikie konie... Po chwili koniki sprawnie wyskoczyły na skarpę drogi i mogliśmy ruszyć dalej.
Zatrzymujemy się ponownie na parkingu restauracji Vrata Biokova.
Dwóch facetów znowu wychodzi przed drzwi restauracji. Wypakowuję rodzinę i zamykam drzwi i odchodzimy. Starszy z tej dwójki woła na mnie że mam przeparkować auto, bo to parking dla gości restauracji.
Miejsca dużo, pusto no ale OK. Ma facet prawo, jest tablica, że dla gości... stawiam samochód bliżej drogi, a ten dalej krzyczy, że ma tu ileś tam hektarów i że to wszystko jest prywatne... Przekląłem w duszy i podszedłem do nich, pokazując mu trzy inne auta, miedzy które ja ustawiłem swoje, a których kierowcy w ogóle poszli w przeciwną stronę i jakoś ich nie przegania... Gość zmienił więc taktykę i na zmianę z młodym pracownikiem zaczęli mi mówić, iż nie mam kultury gdyż, zatrzymałem się na prywatnym terenie, nie zapytałem czy mogę i nie powiedziałem nawet dzień dobry...
Muszę opuścić głowę i zwiesić ręce po sobie. Rzeczywiście nie powiedziałem ani "dobar dan", ani "dzień dobry" ani .... jak to mówi góralskie przysłowie... " wyliż ..."... nieważne...
Strofował mnie i wyrzucał z siebie, że Słowacy, Bośniacy, Czesi i Polacy to przychodzą tylko do niego do toalety i zrobić zdjęcie z końmi.... "Z końmi !" - pomyślałem... i przypomniałem sobie grupkę koników na Ravnej Vlasce. Zamiast wysłuchiwać już i tak coraz łagodniejszych pretensji właściciela i jego pracownika, zmieniłem tor rozmowy i zacząłem go wypytywać o konie. Co robią w zimie, jak się znajdują na koniec dnia na tak duzym obszarze, co tutaj piją, czemu są nie podkute.. itp... i tu go miałem...
Pośmialiśmy się razem ze Słowaka który mówił że to są dzikie konie, okazało się też, że krowy 10 km wyżej też są JEGO, a gdzieś po Biokovie biega jeszcze kilkadziesiąt JEGO owiec.
Żalił się, że interes cienko idzie i musi wysprzedawać konie, że kupił ten teren w 1962 roku i zbudował wszystko od podstaw, że nie ma tutaj prądu, tylko agregat, wodę do koni przywozi w cysternach a do picia i mycia w dużej mierze łapie deszczówkę.
Po chwili ze szklaneczką wybornej travaricy w ręce (lepszej nie piłem, ale 100 kn za butelkę 1l, to był dla mnie jednak hardcore) chodziłem za nim, gdy oprowadzał mnie po zapleczu SWOJEJ, SWOJEJ (co podkreślił wielokrotnie) restauracji.
Zaświecił światło w głównej sali, pod sufitem wisiały trzy nie ruszane od trzech lat świńskie nogi (Prsut) na środku była mała ekspozycja ze skórą upolowanego przed wojną w górach Bośni niedźwiedzia, oraz siodła i uprzęże.
Młody pracownik też wyluzował i pogawędziliśmy (za dużo powiedziane ale coś tam dukałem po chorwacku
) o tym gdzie tutaj mieszka, że woli pracować tutaj niż na dole, że zarabia 1000 euro miesięcznie itp...
Po chwili wróciła moja żona z dzieciakiem i dziadkiem, wypiliśmy jeszcze piwko Lasko, gdyż tutaj Karlovacka nie sprzedają bo to ponoć sama chemia
Rozstaliśmy się miłymi uściskami dłoni i udaliśmy się do samochodu.
W międzyczasie parking przed restauracją zapełniły samochody o tablicach wszelkiej narodowości... nikt nie pytał czy może, nie pamiętam by ktoś mówił dzień dobry...nikt też nic nie kupił... rzeczywiście może być to irytujące.
Praktycznie na luzie zjechałem do wyjazdu z Parku. Przed szlabanem ustawiła się spora kolejka, gdyż strażnik nie wpuszczał kolejnych samochodów. Co tu musi dziać się w sezonie!?
Zjeżdżamy do Makarskiej i na stacji INA tankuję do PEŁNA.
To był fajny dzień.
Pozdraviam!
P.S.
Przy okazji chciałbym jeszcze pozdrowić dwóch panów (ojca i syna) z Bielska, których kilka dni wcześniej spotkałem z rowerami przy rogatkach Parku Przyrody Biokovo. Zamierzali jechać na górę, choć pogoda była niezbyt sprzyjająca i mieli już za sobą drogę z Basko Polje. Ciekaw jestem, czy butelka wody, którą ich poratowałem, zmobilizowała ich i pomogła w wyjeździe na Sv. Jure.
C.D.N.