Jeszcze uzupełniając wpis o Paralii zapomniałem donieść, że w miasteczku jest Lidl z przystępnymi cenami. Można płacić kartą.
Namówieni przez Christosa jedziemy do malowniczo położonej miejscowości - Pantelemonas
Droga jest teoretycznie prosta. Najpierw autostrada w kierunku Aten a potem zjazd i już. Tak jest w teorii... W praktyce na tym krótkim odcinku autostrady musimy męczyć się wiele razy zwalniając do 50km/h. U nas już by była afera a tam luzik, tak ma być
Grecy w ogóle są bardzo wyluzowani i maja wiele rzeczy w 4 literach, ale o tym potem. Powracając do autostrady, to w Grecji tak na prawdę jest tylko jedna autostrada - w kierunku Turcji. Reszta to twór autostrado-podobny za który niestety trzeba płacić...
Nie jedziemy jednak daleko, więc opłaty wynoszą kilka euro, po czym skręcamy jak się wydaje nawigacji - tam gdzie trzeba. Wkrótce jednak okazuje się, po zasięgnięciu języka wśród miejscowych, ze trasę trzeba zweryfikować. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. W zamian widzimy trochę tej Grecji - prawdziwszej, nie turystycznej.
Robimy kilka fotek na tle majestatycznie górującej nad Rivierą Olimpijską twierdzy Platamonas
i dalej w drogę.
Pokonując kilka kilometrów krętymi, wąskimi drogami wreszcie docieramy do Panteleimonas.
W odnowieniu tej uroczo położonej miejscowości pomagają zewnętrzne pieniądze, wiec jest tu bardzo przyjemnie.
Przez lata pobytów w Cro przyzwyczaiłem się do białego, chorwackiego kamienia a tu jednak budynki (połączenie ciemnego kamienia z drewnem) sprawiają jakieś takie "ponure", "nie słoneczne" wrażenie (ach, gdzie ta wymarzona Grecja z białymi budynkami i niebieskimi okiennicami
? Nie zmienia to jednak faktu, ze uroczo wędruje się po tej pięknej wioseczce.
Za przewodnika robi jeden z wielu napotkanych przez nas bezpański piesek, ale zamiarów złych chyba nie ma, więc nie robimy mu afrontu i korzystamy z jego usług. Szczególnie pięknie jest w samym centrum Panteleimonas, na niewielkim skwerku. Aż chce się usiąść i napić frappe w jednej z kilku knajp. Czas jednak nagli, bo wracając chcemy podskoczyć na Olimp zagadać z Zeusem, więc klucząc wąskimi uliczkami udajemy się na parking. Wracając o mało nie przejechaliśmy na drodze strażnika okolicy, tupiącego w tych rejonach od wielu, wielu lat..
Wyprawa na Olimp, czyli nigdy nie ufaj nawigacji.
Zaznaczyłem wcześniej jedynie słuszną drogę w kierunku Olimpu na GPSie, więc mogłem wyluzowany poprowadzić naszą eskapadę ku Siedzibie Greckich Bogów. Dojechaliśmy w miarę prosto do miejscowości Litochoro a potem miało być już z górki, choć pod górkę
. Przedzierając się przez ciasne uliczki miejscowości, byliśmy trochę zdziwieni, że droga na najsłynniejszą górę Grecji jest jakaś taka, trochę "skomplikowana". GPS wie jednak najlepiej, więc co się będę wtrącał. Jedziemy dalej nie bacząc, że robi się coraz ciaśniej...
Wkrótce wyjeżdżamy z L izochoro i jedziemy dalej, choć wątpliwości stają się coraz większe, no bo w końcu były by jakieś znaki, jakieś pogubione liście laurowe z wieńców, czy coś. A tu nic. Jedynie nawigacja oraz fakt, że jedziemy coraz wyżej, osamotnieni zdają się przeczyć rozsądkowi. Wkrótce droga się kończy i dalej podążamy już kamienistą drogą polną...
Wydaje się, że jesteśmy w jakimś rezerwacie, no ale nie było chyba zakazów, więc jedziemy. Spotykamy jednak po drodze joggera, który w ciężkim szoku oznajmia nam , że to kompletnie inna droga, prowadząca do nikąd... Zawracamy więc. W CB słyszę tylko trochę przestraszoną resztę ekipy, pytającą co powiedział jogger. Celowo spanikowanym głosem wygłaszam więc niezwykle sprytnie zmyśloną odpowiedź -
- "wjechaliśmy do rezerwatu wiewiórek, musimy jak najszybciej opuścić teren, bo kary są niezwykle dotkliwe, włącznie z przepadkiem samochodu na rzecz wiewiórek".
W CB słyszę tylko
- "tak myślałem"....
Zawracamy więc i rezygnujemy już z Olimpu, bo robi się coraz ciemniej. Może w przyszłym roku...
Dni mijają w przyjemnej atmosferze, w stałym rytmie, wyznaczanym przez plażę, knajpki, łażenie po Paralii i wieczorne posiedzenia w restauracji Hotelu Rea. Czas pomyśleć cos o Atenach.
Christos i Stella dzwonią do biura turystycznego - Pieria, organizującego wycieczki z Riviery Olimpijskiej do Aten z polskim pilotem i wkrótce pod hotelem pojawia się pani z którą chcemy załatwić formalności. Niestety okazuje się, że w tym roku turystów z Polski jest tak mało, że jedyna wycieczka odjeżdża w niedzielę a my wtedy mieliśmy już uciekać na Chalkidiki. Na dodatek mamy już tam zarezerwowany nocleg. Długo zastanawiamy się co robić. Stella dzwoni nawet spytać o odjazdy pociągów do Aten. Uparliśmy się, że nie pojedziemy samochodami z uwagi na 2 sprawy:
1. Bylibyśmy na tyle zmęczeni przejechaniem 450km w słońcu, że nie mielibyśmy żadnej przyjemności ze zwiedzania.
2. Poruszanie się samochodem po Atenach do najprostszych nie należy i po co sobie "robić głowę" na wakacjach.
Opcja wycieczki bardzo by nam odpowiadała, ale wycieczka jak już pisałem - tylko w niedzielę.
Z ratunkiem przychodzi Christos, proponując takie rozwiązanie:
- "Jedzcie na tą wycieczkę w niedzielę. I tak do waszych pokojów następni goście przyjeżdżają dopiero we wtorek, więc zostawicie sobie bagaże. Wycieczka wraca o 22giej. Ja zadzwonię na Chalkidiki i powiem że się spóźnicie. Grek z Grekiem się lepiej dogada. A nawet jak chcecie to sobie zostańcie jeszcze jedną noc."
Dla nas to totalny wypas. Wybieramy opcję spóźnienia się i dojechania mimo wszystko na Półwysep Chalcydycki jeszcze w niedzielę, po powrocie z Aten. Co więc zrobić z dniem zarezerwowanym na Ateny- piątkiem ? Postanawiamy pojechać do Waterlandu, żeby dzieci mogły poszaleć.
CDN...