Coś małe zainteresowanie tą relacją (zwykle takie stwierdzenie wywołuje więcej komentarzy - może się uda).
Sukosan 20.07.2006 godz. 20:00 parkujemy auto koło kempingów Jaz, Malenica, - stajemy w bramie jednego z nich i bez słowa już wiemy, że to nie dla nas. Przeraźliwy tłok na wszystkich kempingach. To nie tak miało być. Co dalej? Co robić? Nie pozostaje nic innego jak ruszyć w dalszą drogę i szukać innego miejsca. W tym Momocie ogarnia nas przerażenie, a co będzie jak tak jest wszędzie. Przejeżdżamy kilka kilometrów i jest jakiś kemping. Mieścinka (parę domów) nazywała się chyba S.Peter. Wjeżdżamy na kemping i ogarnia nas zdziwienie. Tu jest mnóstwo miejsca. Krótkie tourne z właścicielem i zapada decyzja. Zostajemy tu pod tym drzewkiem.
Z drugiej strony grupka francuzów, ale podobno jutro wyjeżdżają. Rozkładamy namiot po ciemku. Jest prawie idealnie. Tylko droga, która jest w odległości 60-70 m od nas. Trochę w nocy słychać, ale za to morze mamy w odległości 20 m i nic nam nie zasłanie pięknego szerokiego widoku.
Plan na kilka najbliższych dni: słońce, woda i Zadar. Najbardziej popularny sport w Chorwacji, czyli opalanie, uprawialiśmy na skalno-betonowym pomoście, na którym w większości byliśmy sami.
W pierwszym dniu pobytu tam wybrałem się do najbliższego marketu po sprzęt do wody. Jest taniej niż u nas, więc jeżeli ktoś wybiera się do Chorwacji i z uporem maniaka goni po sklepach bo jeszcze nie ma butów do wody lub płetw, to może sobie to odpuścić i kupić na miejscu. Ja zmarnowałem kilka godzin w ten sposób przed wyjazdem. Wyjazd do Zadaru zaplanowaliśmy na sobotę wcześnie rano. Chcemy zobaczyć targ rybny. Po drobnych problemach z parkowaniem i lekkim zdziwieniu ile ludzi ładuje się na promy ruszamy. Dotarliśmy na targ. Hale nie jest piękna, ani duża. Smród jest znacznie większy. Gdyby nie dzieci, które były aż podniecone na widok tych wszystkich morskich stworów, to zrezygnowalibyśmy z tej atrakcji. Zadar, choć się podobał, to nie zrobił na nas wielkiego wrażenia. Oczywiście byliśmy na wierzy (tak już będzie już w każdej odwiedzanej miejscowości) i obowiązkowe lody.
Były pyszne, ale o lodach będzie więcej trochę później.
Dni mijają szybko i w ostatnim dniu mieliśmy pewną sytuację kryzysową. Był troszkę mocniejszy wiatr niż zwykle. Dzieci bawiące się jakieś 30-40m od brzegu na pontonie i nagle go "zgubiły";. Ponton zaczął od nich odpływać pchany przez wiatr. Ja w tym czasie przygotowywałem już dobytek do pakowania. Nagle przybiega Dorota i mówi, że dzieci mają problem. Starszy Michał z wiosłami w ręce płynie do brzegu, idzie mu to dość opornie. Ale nie chce ich puścić, żeby nie zgubić. Młodszy Tomek usiłuje dogonić ponton, który odpływa coraz dalej od brzegu. Gdyby obaj mieli płetwy, to nie było by problemu. Ja widząc co się dzieje porywam płetwy, maskę i rurkę i ruszam w pościg. W tym czasie Michał dopływał już do brzegu, a Tomek widząc, że nie może dogonić pontonu odpuścił i zaczyna wracać. Jest tak daleko, że ledwie go widać. Zaczynam gonić Tomka i ponton. Pierwsze dopływam do Tomka i pytam jak się czyje i czy da rady dopłynąć do brzegu. Odpowiedz pada, że tak. Widzę, że jest w dobrej formie, więc ruszam dalej. Dogoniłem ponton, oj daleko do brzegu. Pościg dał mi trochę w kość, więc wracam dość wolno. Upewniam się, że Tomek już dopłynął do brzegu. Brzmi to wszystko dość strasznie, ale zastanawiając się na tym potem, doszedłem do wniosku, że nie powinniśmy mieć aż takich obaw o dzieci. Obaj doskonale pływają. Od ponad dwóch lat chodzą na treningi na basen, gdzie przepływają kilka set metrów kraulem i kilka set metrów innymi stylami. Ale basen to nie morze i stresu było wiele. Nauczeni tym doświadczeniem na następnym kempingi ponton został wyposażony w długą linkę z kotwicą na końcu. Kotwice zrobiliśmy z pustej plastikowej butelki po wodzie wypełnionej drobnym żwirkiem. Doskonale sprawdziła się. Po tych przygodach spakowaliśmy się i ruszamy w dalszą drogę. Cel kamping Adriatic w Primošten. Do kempingu docieramy po południu. Sam kemping wspaniały, może nawet z naszego punktu widzenia luksusowy (drogi). Obchodzimy go wkoło i stwierdzamy, że wszystkie wolne miejsca są dość daleko od morza. Dla nas trzecia, czy czwarta linia nie jest do przyjęcia. W końcu przyjechaliśmy nad morze i namiot musi stać nad samym brzegiem. Ruszamy dalej. Odwiedzając prawie każdy kemping po drodze docieramy wieczorem aż do Trogiru. Ale zanim dotarliśmy do Trogiru odwiedziliśmy przepiękne miasteczko Murter, gdzie panował sielankowy spokój.
W Trogirze rozkładamy się znowu po ciemku. Idzie nam to już całkiem sprawnie. I mamy znowu przepiękne widoki.
Ale jak udało nam się znaleźć takie miejsce w samych Trogirze napiszę następnym razem.