Obiecałem jakiś czas temu, że wstawię ostatnią część relacji, którą wydawało mi się, że już dawno wstawiłem. Niestety nie znalazłem w archiwach tej części i muszę ją napisać jeszcze raz. Tekst napisałem dość szybko, ale gorzej było ze zdjęciami. Już myślałem, że je straciłem. Ale są, więc dodaje ostatni odcinek.
Makarska to kurort, co widać, słychać i czuć.
Zwiedzanie przeradza się w długi spacer przerywany wizytami w różnych sklepikach i kawiarenkach. Maluchy znalazły wystawę tego wszystkiego, co żyje tutaj w morzu, gdzie poszli sami, więc mieliśmy chwilę dla siebie. Spacer zakończyliśmy na wysokim cyplu ze starym kościółkiem, gdzie przypadkowo trafiliśmy na koncert jakiejś miejscowej gwiazdy. Koncert był bardzo przyjemny. Późnym wieczorem wróciliśmy do namiotu. Makarska fajna na wieczór, ale raz wystarczy.
Dni na kempingu koło Drvenika mijają sielankowo. Rano długa kąpiel, potem książka i śniadanie. W ciągu dnia na przemian woda, książka, nurkowanie, arbuz. Dwa razy wybraliśmy się na cały dzień na wyspę Hvar promem.
Jeżeli ktoś szuka spokoju i ciszy, to wyspy chyba są idealne, a przynajmniej ta część Hvaru. Na plaży w odległości kilku set metrów nie ma nikogo, a w samym miasteczku panuje leniwy spokój. Tak mijają kolejne dni. Tuż pod koniec naszego pobytu w nocy przyszła burza, a właściwie wichura. Sama burza krążyła gdzieś nad morzem, a nasz namiot poczuł nieodpartą chęć dołączenia do niej. Musiałem podjechać samochodem bardzo blisko namiotu i przywiązać go do relingów, żeby przetrwać noc. Po takiej nocy poranek był … zupełnie normalny. Koniec byczenia się. W południe pakujemy wszystko i ruszamy w drogę powrotną. Droga powrotna wiodła przez jeziora Plitvickie, gdzie dojechaliśmy wieczorem. Wysiadając z auta przeżyliśmy szok. W południe temperatura wynosiła normalnie 32-35 stopni, a tutaj ledwo 13. Rozbijamy już po raz ostatni namiot. Najdroższe ceny kampingów jakie dotąd spotkaliśmy. Po chłodnej nocy ostatecznie pakujemy się i wyruszamy zwiedzać wodospady. To nie da się opisać, to trzeba zobaczyć.
Wczesnym popołudniem ruszamy w drogę powrotną. Tym razem jedziemy przez Węgry, trasą nr … Jest to droga darmowa (w odróżnieniu od autostrady w Austrii), ale niestety trochę wąska. W połowie drogi zatrzymujemy się na jedzenie. I tu katastrofa. Kto nie zna węgierskiego lub niemieckiego, to może zostać głodny. Z wielkimi problemami zamawiamy jedzenie i po 30 min. ruszamy dalej. Teraz następny przystanek to już dom.