DZIEŃ 1
Wyjeżdżamy o 8.00 ze Szczecina. Zimno i strasznie wieje. W drodze do Berlina pada. Aż do granicy z Austrią nie napotykamy żadnych korków, wypadków. Droga prawie pusta. Pierwsze tankowanie i zakup winiety (7,60 Euro) przed granica z Austrią.
Pokonana trasa to: A11 - A10 (Ring Berliński)-A9 - A72 - A93 - A3
W Austrii poruszamy sie najpierw A 8 a nastepnie wjeżdżamy na A9. Odcinek granica - Graz zapewnia piękne widoki. Na trasie A9 posród wielu są dwa płatne tunele (4,5 i 7,5 Euro). W tunelach trzeba uważać na jelenie/sarny choć ich nie widzieliśmy, ale tak informuja znaki ostrzegawcze.
Dojeżdzamy do granicy ze Słowenią. Kontola paszportowa przebiega bez problemu poniewaz jej nie było. Wjeżdzamy na autostrade A1. Tuż przed Mariborem bramka - trzeba zapłacić 0,75 Euro. Jakiś 1 km za bramką autostrada się kończy.
Zamierzamy przenocować w miejsowości Slivnica tuż za Mariborem. W Mariborze nasza Pani Blondynka (korzystamy z nawigacji samochodowej) gubi sie i kieruje nas w przeciwnym kierunku. Na szczęście starym indiańskim sposobem kierujemy się za Słońcem czyli jedziemy wbrew nakazom naszej Blondi.
O 20.00 jesteśmy na miejscu. Cena za nocleg 40 Euro bez śniadania. Pokójk jest przyjemny lecz dobiega hałas z ulicy oraz dyskoteki.
Łączny czas przejazdu 1130 km wyniósł 12 godzin z tankowaniem i dwoma przerwami na jedzonko.
DZIEŃ 2
Po sniadanku wyruszamy w dalsza drogę. Zgodnie z wydrukiem z ViaMichelin mielismy jechać droga nr 1, a nastepnie nr 9 az do granicy z Chorwacja. W związku z tym, ja proponuje wrócic sie do Mariboru, a mój mąż zawierza Blondynce. Tym razem, niestety, przechytrzyła nas. Trasa do granicy trwała 2 godz. Najpierw przeciagneło nas, Babsko, przez różne wioski, by na końcu zafundować nam wjazd na wieelgachną góórę. Kiedy, po wjechaniu na nią, stracilismy juz nadzieje na dotarcie do granicy lub gdziekolwiek, postanowilismy mimo wszystko jechać dalej. NA dole naszym oczom ukazał sie malutki posterunek graniczny. Zdziwiony pogranicznik chyba pierwszy raz odprawiał kogoś innego niż Chorwata czy Słoweńca. Aby podkreslić powagę pełnionego przez siebie urzędu poprosił nawet o podniesienie tylnych drzwi bagaznika w naszym kombi. To była jedyna tak szczególowa kontrola graniczna w czasie całego pobytu i drogi powrotnej.
Po przekroczeniu granicy jechalismy dalej, ale to tylko nam sie zdawało, że ją przekroczyliśmy. Po 2 km ujrzeliśmy kolejny malutki posterunek graniczny. Bylismy świecie przekonani, że nasza Blondii prowadzi nas gdzieś w kółko. Na szczęście był to posterunek chorwacki. Tym razem pogranicznicy popatrzyli na nas jak na wariatów, a że wariatów należy omijać z daleka, więc pokazali abyśmy się nie zatrzymywali i jechali dalej. Dopiero wtedy przekroczylismy granice. W dalszym ciagu jednak nie wiedzielismy gdzie sie tak naprawdę znajdujemy. Po nastepnych kilku kilometrach dotarlismy wg znaków drogowych do autostrady. Nasza Blondi okazała się przydatna rzeczą na tym odcinku drogi. Zamiast kierować nas autostradą A2, kazała nam co chwila skręcać w prawo lub w lewo na drogi alternatywne. Kierując się znakami dojechaliśmy bez problemów na A3. Odcinek granica - zjazd na A3 - kosztował 35 kun i opłaty dokonuje sie w automacie. W pewnym momencie Blondi skapitulowała i zaczęła nas prowadzic zgodnie z atlasem, wydrukiem i znakami drogowymi (po obiecanej podwyżce
). Na A3 zaczeły sie nie znane nam wczesniej wspaniałe widoki. Tak wspaniałe, że samochód w pewnych momentach był sobie sam sterem, a nam głowy mimowolnie obracały się we wszystkich możliwych kierunkach. Mimo, że Blondi kusiła nas abyśmy zjechali w kierunku Splitu, postanowiliśmy jechać dalej przed siebie za innymi. Na Dubrownik. Niestety, ten nowy odcinek autostrady nie był zbyt długi i w końcu musieliśmy w kierunku Dupci. Jadąc do Dupci, po raz pierwszy przekonaliśmy się co daje połączenie Chorwata z samochodem i stromymi zjazdami, i 180-cio stopniowymi zakrętami. Po tym odcinku wydawawało się nam, że wszystko co najgorsze jest za nami. Jakże się myliliśmy. Ale o tym potem.
Po opuszczeniu Dupci jazda Jadranką magistralą wydawała się przyjemną i bezpieczną. Nasza Blondi w tym dniu nas nie oszczędzała. Już w Slano gdzie mieliśmy noclegi, kazała nam zjechać do miasteczka, w uliczkę jedną, potem drugą, potem jeszcze jedną, by w końcu doprowadzić nas do betonowego nabrzeża o szerokości ok. 1,7m. Jednak, to nabrzeże okazało się ulicą. Przynajmniej tak świadczyły o tym znaki drogowe. Postanowiliśmy więc z duszą na ramieniu jechać zgodnie z wskazówkami naszej przewodniczki. W końcu dojechaliśmy pod sam pensjonat. Właściciel pensjonatu Vila Anka, bardzo miły czlowiek, dał nam do wyboru pomiędzy pokojem bez kuchni (za 20 Euro), a apartamentem z kuchnią za 24 Euro. Ze względu na długość pobytu (5 noclegów) wybraliśmy drugie rozwiązanie.
Trasa 680 km zajęła nam 10 h z jednym tankowaniem i dwoma przerwami na jedzenie i podziwianie widoków. cdn...