Niestety....wyjazd, ale po drodze jeszcze Plitvickie Jeziora.
Zgodnie z planem o 4,00 pobudka, kąpiel, śniadanie, kawa, ogólne sprzątanko. Pakujemy resztę rzeczy do samochodów. O 6,00 pożegnanie z gospodarzem Ante. W hotelu Nimfa ostatnia wymiana walut. Wyjeżdżamy z żalem i to bardzo dużym. Obiecujemy powrót do Chorwacji w przyszłym roku.
Przed wjazdem na autostradę za Brelą droga zabarykadowana przez wywrócony TIR. Tak nieszczęśliwie, że nie można ominąć go z żadnej strony, aby wjechać na autostradę. Jak pech to pech. Trzeba wrócić kilkanaście km i próbować wjechać na autostradę w Splicie. Na autostradzie utrzymujemy przepisową prędkość, gdyż posiadamy odliczone kwoty na wstęp do Plitvickich Jezior. Mandat mógłby zakłócić te proporcje.
Kupujemy bilety (110 kun/os.). Przechodzimy kładką nad drogą. Wybieramy trasę F (3-4 h) . Wykorzystujemy też 2 stateczki oraz przejażdżkę busem z dwoma przyczepkami. Mieścimy się w 4 godzinach zwiedzania. Nie wiem, czy cały dzień starczyłby, aby być całkowicie zadowolonym z oglądania uroków tego prześlicznego miejsca.
Powrót do kraju odbył się bez większych niespodzianek. O 15,30 wyjeżdżamy z parkingu w Plitvickich Jeziorach. Po drodze kupujemy trochę chorwackiego sera do kolacji. Trasą przez Ptuj, Lenart, Mureck wjeżdżamy do Austrii. Na stacji paliw nie ma winiet ! Wierzyć się nie chce. Pechowa dla nas ta Austria. W tamtą stronę dziwaczny kontakt z policją austriacką a teraz brak winiet. Ryzykujemy. Jedziemy do najbliższej stacji paliw na autostradzie (ok.10 km) nie posiadając winiet. Udało się. Na tej stacji są winiety. Auta tankujemy do pełna. Kolacja z dodatkiem chorwackiego sera. I w dalszą drogę.
Przy trasie Bratysława - Brno na parkingu pozwoliliśmy sobie na 4-godzinną przerwę na sen. Dalej przez Brno, Mohelnice, Olomouc, Boboszów, Wrocław, Leszno. W domu byliśmy w niedzielę-ok.12,00.
Bałem się, że smutek z zakończonego pobytu w Hrvatskiej połączony z radością spotkania się z najbliższymi w kraju, może eksploadować nowymi zdarzeniami (przecież przywieźliśmy....różne prezenty). Ale zmęczenie, bardzo oczekiwane spotkanie z labradorem, ciocią-opiekunką i rodzinką ciężarnej Agi po kilku godzinach spowodowało, że spotkanie ze snem....też było przyjemne. Niestety wszystko co piękne, kiedyś się kończy..... A sny do dzisiaj mamy piękne.
Pozdrawiamy tych wszystkich Cromaniaków, którzy zechcieli zaglądnąć do naszej relacji i wspierali dobrym słowem. Mankamenty językowe i techniczno-fotograficzne proszę wybaczyć.