napisał(a) papryczka79 » 25.08.2013 13:08
O jery!
Przeczytałam Twoją relację za jednym zamachem. Boli mnie brzuch i mnie mdli teraz ze stresu. Wyruszamy za tydzień do Chorwacji. To nasza pierwsza wyprawa do Cro (pierwsza moja, mąż ponad 10 lat temu już był MATIZEM! i w drodze na górskiej drodze napotkali burze i skały im spadały przed maskę. Gdyby coś się wtedy stało nie planowalibyśmy teraz wspólnego wyjazdu brrr!) pierwsza tak długa podróż samochodem (objazdówka) i pierwszy samodzielnie zorganizowany wyjazd. Słowem się boję! Dotychczas stres mój dotyczył noclegów, czy fajne będą pola namiotowe, czy się dogadamy (tak to jest u mnie histeria, że się nie dogadam i będę się bardzo wstydzić, że nie znam dobrze po tylu latach nauki języka angielskiego), czy robale, osy mnie nie zjedzą (fobia owadzia) i czy aby któreś z nas nie złamie na przykład nogi przed wyjazdem (jakby mąż to wyjazd nie wypali żadną miarą). Takie małe babskie histerie. O samochodzie zapomniałam skupiona na planowaniu trasy, na obczytywaniu pól namiotowych, na czytaniu pasjami forum. Kwestię samochodu zostawiam mężowi. Ale teraz jakoś sobie uświadomiłam jakie przygody mogą nam się przydarzyć. Brrr. Jedziemy Fordem focusem rocznik 99 (chyba). Autko niedawno kupione (trzeba było oddać w cenie złomu ukochaną fordzice mondeo kombi-żarłoczne bydle). Mamy teraz nowszą nieco i mniejszą Foczkę. W zeszłym tygodniu pokonaliśmy nią duża trasę (Zielona Góra-Warszawa, po kilku dniach Warszawa-Gdańsk i po kolejnych kilku Gdańsk-Zielona Góra) świetnie się w trasie sprawdza i je nie dużo. Teraz myślę, że po tej podróży trzeba się jej jeszcze raz przyjrzeć!
Podziwiam Twój spokój i opanowanie. I żonkę podziwiam! Ja niestety jestem z tych marudzących histeryczek kiedy coś nie idzie zgodnie z planem (w życiu codziennym nie, ale jeśli coś nie wypali na długo wyczekiwanym i długo oszczędzanym urlopie) to obawiam się, że nie byłabym wsparciem dla męża. Najpierw zatłukłabym samochód, potem mechanika, a na końcu bogu ducha winnego męża za to, że na pewno czegoś nie dopilnował! Zapaliłabym się, oczadziała ze złości, popłakała się, ale potem już byłoby ok. Nie sądzę jednak czy potrafiłabym siedzieć spokojnie na tarasie albo na plaży i wspólnie dopatrywać się jednak pozytywnych zdarzeń! Tym bardziej podziwiam optymizm i spokój. Mąż może by dał radę, bo on spokojniejszy, ale ja straszny nerwus jestem (po tacie) i myślę, że byłabym tylko kolejnym źródłem stresu. A może nie. A może siebie nie doceniam? Wolałabym się nie przekonywać jak zachowałabym się w podobnej sytuacji. Jak bym się czuła (i mąż) kiedy planowany od maja urlop objazdowy zamieniłby się w urlop w jednym miejscu, kiedy wszystkie oszczędności i odłożone pieniądze na w razie czego (takie mamy na szczęście) się by rozpłynęły w niebycie a my zostajemy z gołymi pensjami. Brrrrr!
Słyszałam, że Fordy Focusy są dobre (niech ktoś potwierdzi proszę hihi) i tej wersji się będę trzymać.
Pozdrawiam serdecznie ponownie kłaniając się w pas z uznaniem!
P.S może skumulowałeś pech wszystkich następnych podróżników i już nikomu się nic złego w drodze nie przytrafi? To miałoby sens:)