Podziwiam kolegę i pełen szacunek.
Od grudnia 2012 r. zacząłem planować objazdówkę po Bałkanach. A na koniec tej objazdówki na tydzień do Tribunja - pogrzać kości. Bo jak ?? Być tam a nie odwiedzić starych śmieci ?? Nie może być.
W połowie maja podnosząc syna dysk wziął i się wysunął. Oj bolało. Bolało i następne parę tygodni. Plany się rozjechały. Rehabilitacja i rehabilitacja. Była nadzieja. Lekarze jednak mówili abym się naprawdę zastanowił nad tym czy wytrzymam tyle godzin w podróży w aucie. A nawet jak wytrzymam to, czy to będzie naprawdę wypoczynek na miejscu, czy walka z bólem. Nic, trzeba się rehabilitować i walczyć. Plany w odstawkę. Ale zawsze można było teczkę z szuflady wyciągnąć i ....... jechać. Taki plan "b" jakby się udało. Początek czerwca w aucie padł rozrusznik i zawieszenie: stuk puk stuk puk. Trzeba przeżyć. Walczymy z rehabilitacją dalej. Pod koniec czerwca zaczął dzwonić łańcuch rozrządu. Wymiana i 2400 nie moje. I myśli, auto się starzeje, co będzie w czasie ewentualnej bałkańskiej podróży. Zacząłem sobie w myślach wyobrażać, co się może zdarzyć. Jedynie w jakiś nie realnych zupełnie wyobrażeniach, wyobrażałem sobie to, co się koledze wydarzyło, tylko że w Macedonii lub Albanii. No katastrofa. Na początku lipca dokonałem gruntownego przeglądu auta i spraw, które mogłyby by się partolić w czasie sierpniowego wyjazdu. Wszystko okey. Po 10 lipca zacząłem odczuwać, że sprzęgło bierze dość wysoko. A nawet bardzo wysoko. Mhmm sprzęgło kończy żywot. Do mechanika. Mówię mu o objawach, zrobił jazdę próbną - pokazał co i jak .... i wydał werdykt. Sprzęgło nówką nie jest ale mogę spokojnie jechać. Uspokojony wyjechałem. Zbliżał się termin planowanej bałkańskiej tury. Kręgosłup - nie najlepiej. Decyzja - za rok, a w tym roku Polska - piękny kraj.
Gdzie ?? Sudety - dawno nas tam nie było. Plan 7 dni kotlina kłodzka i 7 dni Karkonosze. Maksymalnie 250 km od domu. Wyjazd. Pogoda idealna. Góry rewelacja. Sprzęgło - kogucia chata - bierze wysoko. Przy redukcji biegu i dodaniu gazu do wyprzedzania ...jakby trochę był wyczuwalny uślizg tarczy. E.... wydawało mi się ... przecież byłem u mechaniora. Kilometry mijają. Błędne Skały, Szczeliniec, Adršpach, Góry Orlickie i Bystrzyckie - rewelacja. Jadąc z Dusznik Zdr do Kudowy Zdr wjeżdżając na przełęcz Polskie Wrota biorę się za wyprzedzanie TIR'a - redukcja i gaz .... a tu .... obroty wzrastają auto nie przyspiesza i czuć swądek przypalanej tarczy sprzęgła oj oj oj - nie wyprzedziłem. Już lekko operując gazem dojechałem do Kudowy i potem wróciłem na kwaterę. Wieczorem sobie myślę. Kurka wodna to by się działo ..... jakby tak gdzieś w NP Mavrovo w Macedonii albo w Górach Przeklętych w Albanii - siąść i płakać. Auto w przepaść zrzucić ?? Ale dobrze, że to w kraju. Większe możliwości. No nic - trzeba najpierw rozeznać sytuację z mechanikami w okolicy. Dzielę się problemem z właścicielem kwatery a ten, że spoko ma zaufanego mechanika. Przyjedzie po auto i odda gotowe. Dzwonie - mówi żeby ustalić jakiś dzień to zamówi wcześniej części to mi wymieni sprzęgło plus wysprzęglik w jeden dzień i wieczorem odda auto po pracy. Okej. Cena uzgodniona, przyjechał po auto. po 6 godz. dzwoni i mówi ...... wie Pan co .... ale Pański samochód mimo że benzyna ma "dwumasę" to i mi się ciepło zrobiło - to podraża koszty znacznie. "Cooooo przecież to diesle mają, a nie mój gazownik" !!!!!! No nic. Logika wskazuje, że trzeba to razem wymienić, bo w razie czego jedna robota a tak drugi raz zapłacić za to samo praktycznie - robocizna. Potem widzę przed oczyma, że wracając do domu pada mi w trasie i dwumasa. Po bluzgałem sobie pod nosem - decyzja wymieniamy. I teraz dokładnie sobie potrafię wyobrazić w jakiej sytuacji był kolega i jego rodzina. Każdy z nas może być. Mówię sobie - mechaniora po powrocie powieszę, przecież mogło i się to zdarzyć gdzieś na bałkańskich makadamach. Auto zrobione. Dodatkowo robocizny nie płaciłem za wymianę dwumasy. Uczciwy koleś, bo przecież mógł sobie po n-rze VIN sprawdzić wcześniej. Więc za to już nie liczył.
Do dzieci dotarło w końcu, że w tym roku jadran ciepły to tylko mrzonki. Nie dawały za wygraną - prosiły. I tak chodziły i tak stękały, że w końcu z żoną usiedliśmy i mówimy - limit napraw na ten rok chyba już wyczerpany. Chyba dojedziemy bezpiecznie i jeszcze wrócimy ... bo przecież wszystko w aucie zrobione na cacy. Decyzja - zamiast piękne Karkonosze to piękna Chorwacja i Tribunj. 7 dni mało ?? No malutko, ale dzieci najważniejsze i to dla nich. Tydzień w sudetach przetestował kręgosłup - było dobrze. Jedziemy do Tribunja - jedziemy do Tribunja - krzyczały dzieci. Znajomy Chorwat, który mi załatwiał noclegi wśród znajomych we wsi powiedział, że zwariowałem, że na tak krótko tarabaniłem się tyle kilometrów. Ale przecież ten Jadran i uciecha dzieci. I wróciliśmy z Tribunja - wszystko bezpiecznie. A że zaczynał się długi weekend sierpniowy to pojechaliśmy do znajomych jeszcze w okolicach Biebrzańskiego i Narwiańskiego Parku Narodowego. Powłóczyliśmy się po bagnach i rozlewiskach. Piękny ten nasz kraj i z pogodą trafiliśmy.
W ciągu zaledwie 20 dni zrobiłem 4800 km - to więcej niż planowana bałkańska tura miała wynieść.
W ciągu 3 miesięcy wydałem na naprawy auta ponad 6000 zł - to za tą kwotę da się obskoczyć Chorwację na 14 dni, roztropnie wydając kasę i mając wcześniej zamówione noclegi.
Ale gdybym pojechał i stało by mi się to tam gdzieś - to nie wiem czy był wykazał tyle optymizmu co kolega Jagodakris i jego rodzina. Pełen podziw. Sorki, ze przy nudziłem trochę.