Rokytnice nad Jizerou oraz Harrachov: szusy, ślizgi i loty (styczeń 2011)Sylwestrowy wypad był

stanowczo za krótki, toteż nie wahaliśmy się nawet przez moment, gdy Zbynek zapytał co my na to, żeby wykorzystać nowe święto i wyjechać na długi weekend? Oczywiście

aktywny narciarsko, bo śniegu mnóstwo.
Już wcześniej miał na oku chałupę wysoko na stoku ponad Rokytnicami na Jizerou, teraz zostało mu tylko zaklepanie chaty.
Niestety, jej właściciel

chce zapłaty za całość w te cztery dni, niezależnie od ilości osób które faktycznie będą w chacie nocować. Miejsc jest 12 (a w zasadzie 14, licząc legowisko w pokoju jadalno-kominkowym), a nas tym razem tylko dziesiątka

. Reszta po Sylwestrze albo nie może się wybrać ponownie w tak krótkim odstępie czasu, albo po prostu nie chce? Cóż, jakoś przełkniemy

dodatkową opłatę za niewykorzystane miejsca do spania...
Wyruszamy w środę po pracy, a więc dość późno. Mróz po drodze tęgawy, ruch na szosach też niemały, więc jedziemy

znacznie dłużej, niż byśmy chcieli.
Najgorsze jest to, że jak nie uda nam się dojechać przed godziną 22-gą na parking pod wyciągach, to będziemy z całą górą maneli

dymać do chaty ostro pod górę! Może nie jest to specjalnie daleko

(jakieś 1,2 km), ale miejscami

naprawdę stromo! No i po ciemku... A żarełka na tych kilka dni trochę trzeba mieć ze sobą, na dodatek niektórzy (a w zasadzie większość

) mają po dwie pary nart. Oprócz zjazdówek, także biegówki.
Gdyby nie było śniegu, to udałoby się dojechać prawie pod samą chatę - tyle że inną drogą, niż czeka nas teraz. Ilość białej pierzynki nie daje możliwości dojazdu nawet terenówkom, a co dopiero naszym autkom. Zbynek ma możliwość wyjechania z Wrocławia już w południe, więc jeszcze przed szarówką potwierdza to, czego się spodziewaliśmy...
Ma na szczęście sporo czasu, zanim się pojawimy, więc dogaduje się z panem dysponującym gąsienicową rolbą, będącym w stanie dowieźć nas pod chatę z całością zabranego dobytku

. Tyle, że gościu może na nas czekać nie dłużej niż do wspomnianej już godziny 22-giej. A tu jak na złość,

ślisko na podjeździe ze Szklarskiej do Jakuszyc, a przed nami wlecze się tir na letnich oponach. Nie da się go wyminąć, więc grzecznie suniemy za nim żółwim tempem. Najszybszy jest zając

, który jakimś dziwnym trafem pojawił się na drodze i nie ma jak czmychnąć do lasu, bo po obu stronach drogi tyle odgarniętego tam śniegu, że skoki szaraczka nie są w stanie sobie z tym poradzić...
Na parking docieramy minutę przed 22-gą

. Pan Czuczwarek ze swoją poczwarą na szczęście jeszcze na nas czeka

i nie musimy bawić się w wielbłądy. Zresztą, nawet one nie dałyby rady w takim śniegu i mrozie (jest minus 14 stopni).