Chorwacja 13.08.11 - 27.08.11
Z Krakowa wyjechaliśmy parę minut po godzinie piątej rano. Trasa przez Słowację i Węgry. Przejazd dwoma samochodami. Moją kochaną Audi 80 z 86r i Polonezem Kombi
Punkt widokowy przy bardzo krętej drodze prowadzącej z Jezior Plitwickich na samo wybrzeże
Autostrada na Słowacji
Łącznie 6 osób plus sporo bagażu. Pierwszym punktem naszej podróży były Jeziora Plitwickie i tam też dojechaliśmy jak już się ściemniało. Jakieś 5-10 km przed Jeziorkami rozbiliśmy się w krzakach tuż przy drodze. Pobocze, akurat w sam raz na dwa samochody. Noc w sumie zimna i rano całe namioty mokre od rosy. Ogólnie nie przyjemnie ale znośnie Pobudka wczesnym rankiem chyba koło szóstej. Szybkie składanie namiotów, spakowanie się do auta i jedziemy na parking tuż przy wejściu do PN Jezior Plitwickich. Tam zjedliśmy na spokojnie śniadanie i poczekaliśmy na otwarcie. Z uwagi na to, że dwie osoby z Naszej szóstki już miały okazję wcześniej odwiedzić to miejsce, tuż po śniadaniu spakowały się i żeby nie tracić cennego czasu udały się w kierunku wybrzeża żeby zaczerpnąć orzeźwiającej kąpieli i co najważniejsze poszukać jakiegoś fajnego miejsca w którym można by przenocować. Ja wraz z pozostałymi osobami większą część dnia spędziłem na spacerze krajoznawczym już na terenie samego parku. Ludzi oczywiście bardzo dużo, ale według mojej opinii wydaje mi się, że naprawdę warto odwiedzić to miejsce. Mi się podobało
Jeziora Plitwickie
Jakoś koło godziny 16-17 wsiedliśmy do samochodu i już samotnie udaliśmy się w miejsce, które ukazało mi się w smsie od kolegi. Celem było oddalone o jakieś 170 km nadmorskie Drage, do którego prowadziła bardzo kręta i malownicza zarazem droga, która nie pozwoliła na to, by się nie zatrzymać przy starym niedokończonym domu i porobić parę zdjęć. Po paru godzinach jazdy, przy pięknej pogodzie dotarliśmy w końcu do podanej wyżej miejscowości, gdzie na pobliskim przystanku miał czekać na Nas kolega, który już dokładnie poprowadził Nas do miejsca Naszego obozowania. Moje pierwsze wrażenie było nieco dziwne. Nie było tego zachwytu, który zawsze towarzyszył mi podczas pobytu nad Naszym pięknym Morzem Bałtyckim. Gdzie po przejściu kilkuset metrów przez las nagle wynurzał się przepiękny widok równającego się wraz z horyzontem morza. Tam tego nie było. Były za to wysepki, jedna koło drugiej. To z lewej to z prawej i tak w kółko. Nie było też piasku. Tylko kamienie, skały i mnóstwo jeżowców. Był za to wyjątkowy spokój. Plaża jeśli można to tak w ogóle nazwać praktycznie całkowicie pusta. Tylko dla Nas. I to mi się podobało. Miejsce idealne na prawdziwy wypoczynek. Jeszcze tego samego dnia po zjedzeniu ciepłego posiłku, który się należał po całodziennym spacerze, zaczerpnąłem kąpieli w Adriatyku i nagle z czasem zaczął pojawiać się zachwyt. Ciepła i krystalicznie czysta woda, a do tego przepiękne widoki sprawiły, że na mojej twarzy sam z siebie zaczynał pojawiać się uśmiech. Dzień w którym składaliśmy mokre od rosy namioty, był ostatnim w którym w ogóle musielibyśmy je składać. Drugą noc, jak i całą resztę aż do końca Naszego wyjazdu spędziliśmy śpiąc pod gołym przepełnionym gwiazdami niebem. Namioty zupełnie nie były potrzebne. Noce ciepłe. Zero deszczu. W zasadzie to muszę się przyznać, że pierwszy raz miałem okazję spędzić dwa tygodnie wakacji, na których dzień w dzień było piękne błękitne niebo. Ani jednej chmurki przez cały wyjazd. Nieopodal znajdował się kemping a w zasadzie skupisko kempingów. Chyba cztery albo pięć różnych zlepionych w jedną całość. Z ciekawości poszedłem zobaczyć jak to tam wygląda. Kamper na kamperze, grill na grillu, masa ludzi i piski dzieci. Zero spokoju. Zero. I na domiar wszystkiego trzeba za to płacić. Doszedłem do wniosku, że nawet jakbym miał pieniądze i kampera to zdecydowanie bardziej wolałbym się zatrzymać gdzieś na dziko i mieć spokój i plaże dla siebie.
Jedyną rzeczą, która w cudzysłowiu mogłaby zakłócać spokój były Cykady. Ale tak naprawdę to one tylko umilały odpoczynek i dodawały poniekąd uroku
Cykady:
Drage:
A tutaj widok na piekne małe miasteczko Drage, z pobliskiej góry na którą pozwoiłem sobie wejść
W Drage posiedzieliśmy aż do soboty. W międzyczasie odwiedziliśmy jeszcze pobliski Biograd i Zadar. Na przeciwko znajdowało sie Jezioro Vransko. I grzechem byłoby go nie zobaczyć
Podczas Naszego pobytu w Drage, na parę dni dołączyło do Nas dwóch kolegów z Krakowa, którzy gardząc spaniem na kamieniach rozlożyli hamaki
Przez ten czas nikt nam nie zwrócił uwagi, nie było żadnej policji, a ludzi, którzy się tam pojawiali w celu opalenia i popływania, można policzyć na palcach jednej dłoni. Pojawili się tam też również Polacy, z którymi trochę porozmawialiśmy i narodził się pomysł pojechania do Dubrovnika, pomimo braku paszportów i zielonej karty, które to dokumenty wymagane są do przekroczenia granicy z Bośnią.
Wcześniej jednak mieliśmy jeszcze jedno miejsce do odwiedzenia w planie naszej podróży. A mianowicie góry i najwyższy szczyt Chorwacji - Dinare. Pomysł zdobycia tego szczytu narodził się po przeczytaniu relacji użytkownika Plavaca właśnie na tym forum a także ogólnego zamiłowania do gór. Z Drage wyruszyliśmy wczesnym rankiem i oczywiście z uwagi na to, że gdzieś zawieruszyła mi się kartka na której sobie dokładnie opisałem, dojazd do miejscowości Guge "która to jest kluczowa" jak to napisał Plavac Zamiast pojechać na skrzyżowaniu w prawo to pojechaliśmy w lewo i niewiele dzieliło Nas od przejścia granicznego w Strmicy. Zrobiliśmy zawrotkę i już bez problemu dojechaliśmy do miejsca w którym zaczyna się słynny szutrowy podjazd. Niestety nie dało się podjechać autem do Suhopolja ze względu na stan drogi. I tak zamiast podjazdu 10 kilometrowego, przejechaliśmy tylko niecałe 3 km. Plecaki z zapasami wody (po 4 butelki na osobę) i w drogę. Gorąc niesamowity i praktycznie ciężko znaleźć miejsce w którym można by się ukryć w cieniu. Zanim doszliśmy do znaku Dinare 4,40 h trochę czasu upłynęło i każdy był już nieco zmęczony. Po około godzinie marszu 3 osoby dały sobie spokój i postanowiły spokojnie wracać do auta. Pozostała trójka wraz ze mną ruszyła w dalszą drogę. W pewnym momencie odbiliśmy w prawo ze szlaku i jak się okazało wyszliśmy nie na Dinare tylko na Badanj (1281m).
I może całe szczęście bo w takim gorącu nie widzę Nas na najwyższym szczycie Chorwacji. Podróż ze zdobytego przez Nas szczytu była na tyle męcząca i tak wyczerpująca, że jak tylko doszliśmy do miejsca w którym zostawiliśmy samochody to każdy po prostu się położył i wspólnie leżeliśmy tak blisko godzinę zanim w ogóle byliśmy w stanie prowadzić samochód. Z jednej strony lekko byłem zawiedziony, ze nie dotarłem tam gdzie chciałem a z drugiej strony rozsądek podpowiadał, że lepiej, że się nie zapuszczaliśmy wyżej, bo nie wiadomo czy byśmy zeszli o własnych siłach. To nie jest pogoda na te góry. Tym samym nie udało mi się spełnić prośby użytkownika Plavac, który prosił o wpisanie siebie i jego syna, którym udało się zdobyć ten szczyt. Z tego miejsca chciałbym im złożyć ogromne gratulacje bo uważam, że przy takiej pogodzie jest to nie lada wyczyn.
Ale przynajmniej będzie okazja żeby jeszcze kiedyś odwiedzić te naprawdę piękne góry. Nie mniej jednak jestem dumny ze zdobytego przez Nas szczytu. Na moje oko przeszliśmy w niesamowitym gorącu około 20-25 km. A przy dośc długim odcinku podczas zejścia towarzyszył Nam skwar bilski temu jaki panuje w saunie. Oczywistym jest że wszystkie 24 butelki wody, które ze sobą zabraliśmy zostały skonsumowane jeszcze przed upragnionym dojściem do Naszych samochodów. Na szlaku nie spotkaliśmy kompletnie nikogo. Na szutrowej drodze pojawiło się raptem jedno auto terenowe, w którym dwie starsze Panie z uśmiechem się na Nas patrzyły.
Za to pod nogami co chwilę można było znaleźc łuski i inne pozostałości po wojnie. Nie dziwie się tym samym, że lepiej nie zbaczac, że szlaku, gdyż można trafic na minę.
Wspomnienia z tej wyprawy pozostaną na zawsze
Ruszyliśmy dalej. Celem była miejscowość, której nazwy nie jestem sobie w stanie w tym momencie przypomnieć, ale mieściła się ona za Sibenikiem i posiadała charakterystyczny "mur chiński". Z uwagi na zmęczenie każdy marzył tylko o tym aby wreszcie zgasić auto i wypić zimne piwo po tym jakże męczącym dniu. Nocowaliśmy w takiej małej zatoczce. Woda jakaś taka mulista z nieprzyjemnym zapachem. Nie mniej jednak chcieliśmy się tylko przespać i z samego rana wyruszyć do Dubrovnika.
"Mur Chiński"
Następnego dnia koło 9 wyruszyliśmy w nieco ponad 300 km podróż. Przejazd przez granicę bez żadnego problemu. Nikt nic nie sprawdzał i o nic nie pytał. Miejsce noclegowe znaleźliśmy w miejscowości Plat oddalonej jakieś 20-30 km od Dubrovnika jadąc w stronę Czarnogóry. W zasadzie to miejsce noclegowe było pomiędzy miejscowością Plat a Obod. Tak po środku. Przy samym ujęciu wody pitnej dla Dubrovnika.
Plat-Obod
"Nasza" plaża widziana z góry:
Plaża malutka z kamyczkami i strasznie zimną wodą. Na początku wytrzymywałem raptem minutę w wodzie, bo całe nogi mi drętwiały od zimna. Z dnia na dzień było lepiej Miejsce o tyle fajne, że mieliśmy codziennie pyszną słodką wodę do gotowania zarówno porannej kawy jak i całego obiadu. Ludzi troszkę więcej niż w Drage, ale i tak bardzo mało, bo plaża naprawdę niewielka. Tutaj pierwszy raz pojawiła się wieczorem Policja. Chodziło o grilla. Porozmawiali z Nami maksymalnie minutę, przygaśliśmy grilla i na tym się skończyło.
Na zwiedzanie Dubrovnika przeznaczyliśmy niedzielę.
Dubrovnik
Niespełna 3 km od naszego miejsca obozowania mieściła się bardzo ładna mała miejscowość Cavtat, gdzie między innymi skusiłem się na jedyną podczas całej podróży kolację wraz z moją dziewczyną w jednej z tamtejszych restauracji
Restauracja Cavtat
Cavtat
W czwartek rano postanowiliśmy, że udajemy się ponownie do Drage, żeby było nieco mniej kilometrów do Krakowa. Przy przejeździe przez granicę pierwsze auto przejechało bez problemu a moje zostało zatrzymane. Podchodzi strażnik i mówi "passports". W odpowiedzi daje mu 4 przygotowane wcześniej dowody. Kiwnął tylko głową i mogliśmy jechac dalej
I podczas tej podróży pojawił się pierwszy mandat podczas całego wyjazdu. Dostał go kolega, za przekroczenie prędkości o 17 km. Policjant wystawił kwitek na 500 kun (300 zł). I nie było żadnego gadania. Nie mniej jednak przy sześciu osobach jakoś strasznie go nie odczuliśmy.
Do Krakowa wyruszyliśmy o 4:15 w sobotę. Z Biogradu zabieraliśmy jeszcze jedną dziewczynę i w sumie wracaliśmy w siedem osób. W Krakowie byliśmy jakoś koło godziny 20. Cali zdrowi, opaleni i bez żadnego mandatu za nocowanie na dziko Jak widać jak tylko ma się chęci i trochę doświadczenie w takim podróżowaniu to naprawdę nie widzę przeszkód. Tym bardziej, że oprócz Nas spotkaliśmy wiele osób które tak właśnie nocowaly. W tym chociażby piątkę osób z Rzeszowa, którzy spali koło Nas przez bodajże dwie noce.
Koszty:
Cały wyjazd nie uwzględniając wydatków indywidualnych wyszedł 740 zł od osoby. W tym jedzenie, paliwo, winiety, mandat.
Dodając własne wydatki, to jeśli chodzi o mnie, to wliczając bilet wstępu do Jezior Plitwickich i kolacje w restauracji dla dwóch osób plus jakieś tam piwka wieczorem wyszło około 1000 zł. Także nie sądzę żeby za tak niewielką kwotę udało się komuś tyle zobaczyć. A na dobrą sprawę za wyjątkiem Istrii to przejechaliśmy całą Chorwację. Dlatego tak bardzo lubię taką formę podróżowania
Przez dwa tygodnie zrobiliśmy łącznie 3700 km
I nie zgadzam się z wcześniej panującymi tutaj opiniami, których przed wyjazdem sporo się tutaj naczytałem. Że nie ma spania na dziko w Chorwacji. Zdecydowanie jak najbardziej jest taka możliwośc. Wystarczą chęci i troszkę doświadczenia w organizowaniu takich właśnie wypraw.
Serdecznie pozdrawiam i mam nadzieję ze pomimo długiej relacji, komuś będzie chciało się to przeczytać
Życze wszystkim Cromaniakom, żeby Wasze wakacje były tak samo udane jak moje. Bez względu na to jaką formę podróży sobie wybierzecie
Podczas całej podróży wygodę podczas naszych długich spacerów a także ochronę przed jeżowcami podczas morskich kąpieli zapewniały nam wodoodporne i niezawodne sandały marki Keen w modelach Venice H2 i Whisper, które szczególnie z tego miejsca chciałbym polecic a przy okazji pozdrowic cała ekipę MMSportu
I na zakończenie jescze jedno zdjęcie z góry w Drage, ale jescze innej niż przedtem. Widoki przepiękne i tak naprawdę zdjęcia nie odzwierciedlają tego raju dla oczu