Witam wszystkich !
Mimo różnych perypetii doszedł w końcu do skutku rejs jachtowy po Adriatyku.
Obiecałem na forum ( a zwłaszcza koleżance "Indiana") krótką relację po przyjeździe z rejsu.
Nie będę tu opisywał perypetii z załogą bo nie o to tu chodzi, lecz ograniczę się do ralacji z rejsu. A więc było tak :
Jedziemy !
Sam dojazd nic ciekawego, trasa jak u większości - Cieszyn-Wiedeń-Gratz-Maribor-Zagreb-Kastela.
Ruch mały, korków zero, wiadomo jak to po sezonie.
I tak w szybkim dość tempie (15 godzin) z przerwami na siku i kawkę dojeżdzamy o godz. 17 do Kaśteli Gomilica.
Jest to jedna z 7 miescowości mającej w nazwie Kaśtela a położonych
na tzw. Riwierze Kaśtelanskiej pomiędzy Trogirem a Splitem.
Mam GPS tak więc trafiamy bez problemów pod szlaban wjazdowy do mariny.
Tu po wyjściu z samochodu pierwsza niespodzianka,
jak wyjeżdżaliśmy z Polski to temperatura wynosiła + 4 st. C.
Tutaj o godz.17.00 jest +22 st. C. Szok !!!
Parkuję samochód na poboczu i idę się dowiedzieć co i jak.
Okazuje się w naszym biurze (Adriatic Charter) pusto, siedzi jeden facet
i chyba trochę się nudzi. W związku z tym szybko załatwiamy formalności związane z przejęciem jachtu, płacę ubezpieczenie kaucji i klimatyczne i praktycznie możemy się ształować na jacht.
Jeśli chodzi o techniczne przejęcie jachtu, ma ktoś z obsługi zjawić się
i razem mamy sprawdzić wszystko z listy i podpisać protokół przejecia jachtu.
Nagabnięty o to człowiek z obsługi na kei powiedział żebym sam sobie wszystko sprawdził a on potem przyjdzie.
Ok. W takim razie będziemy się ształować.
Idę do samochodu a tam druga niespodzianka, okazuje się że knajpka przed którą zaparkowaliśmy prowadzi Polka z Nowego Sącza, która wyszła za Chorwata i 20 lat już tam mieszka.
Zobaczyła polską rejestrację samochodu i wyszła zaproponować nam parking u siebie w ogrodzie za połowę kwoty jaką zażądali w marinie.
Fajnie, mówię zaoszczędzimy akurat na wino i rakiję. W tak zwanym międzyczasie przyjechał drugi samochód z resztą załogi.
Więc jesteśmy już wszyscy.
Bierzemy z mariny wózki bagażowe ładujemy nasze graty i jedziemy pod nasz jacht. Jest to Bavaria 34 o dźwięcznej nazwie BELL.
Gratów jest tyle (samych skrzynek z żarciem jest 4, zgrzewek różnych napojów 8 szt., piwo 1 zgrzewka oraz toreb i innych pakunków po 2/osobę), że przez chwilę zastanawiamy się czy zmieścimy to wszystko
w bakistach.
Ale okazuje się po upchnięciu wszystkiego że jeszcze zostało sporo miejsca.
Robi się już ciemno i wreszczie przychodzi facio od sprawdzenia jachtu. Ale co tu można sprawdzić po ciemku.
Sprawdzamy pobieżnie z listy to co można sprawdzić a resztę mamy sprawdzić jutro.
Przy okazji okazuję się, że sprawdzanie po ciemku też ma swoje zalety, bo zauważamy że nie działa światło topowe, czego pewnie w dzień byśmy nie spostrzegli.
Facio mówi że jutro naprawią i poszedł.
Kończymy ształować graty i idziemy do knajpki w marinie na kolację, żeby po tak ciężkim dniu zainaugurować nasz rejs i zintegrować załogę. Knajpka taka sobie, bez rewelacji ale może być, wybór dań spory
a ceny umiarkowane.
Zamawiamy co tam kto chce (ja lignie prażene) do tego obowiązkowo wino i się integrujemy.
Około godz. 23 zarządzam koniec integracji i idziemy na jacht spać
bo przecież jutro będzie pierwszy dzień z reszty naszego rejsu.