napisał(a) Basik_63 » 06.10.2010 19:01
Po przejechaniu blisko 200 km, niedaleko Warszawy coś zazgrzytało i zachrzęściło w naszym autku, przy zmianie biegów. Zjeżdżamy szybko na CPN. Małżonek sprawdza i sprawdza. Diagnoza: chyba coś się dzieje z łożyskiem przy sprzęgle (zaznaczam, jestem "noga" w zakresie mechaniki samochodowej wiec moje określenia mogą być nie do końca fachowe). Atmosfera zaczyna być nerwowa, córka powoli dostaje histerii , siostrzenica na miną zbitego psiaka ( to jej pierwsze w życiu wakacje z prawdziwego zdarzenia), a ja stoję ogłupiała. "Czyżby to miał być koniec marzeń o Lawendowej Wyspie?????" Kolega też się zastanawia, co robić dalej. U niego zaczęło coś pukać przy hamowaniu. Głowimy się, co się mogło stać. Samochody były przed wyjazdem dokładnie przeglądane. W między czasie kolega dzwoni po radę do zaprzyjaźnionego Cromaniaka z Lublina. "Przyjeżdżajcie. Łóżka już się ścielą. Jutro się naprawi." Lepiej jechać do przodu niż się cofać zwłaszcza, że tam będzie rano czekała na nas już organizowana pomoc. I tak po godz. 24 jesteśmy na miejscu. Jeszcze tylko chwilę rozważamy, jaki jest plan działań na następny dzień i kładziemy się spać.
I tu głęboki ukłon w stronę Andrzeja i jego małżonki, za pomoc okazaną biednym wędrowcom.