Tak tak...prawdziwych przyjaciół poznajemy w biedzie.
Ale od początku. Jakoś jechać mi się nie chciało tuż przed samym wyjazdem nie miałem za mocno weny. Jakiś maraz czy cuś - niewiadomo ale cóż urlop rozpoczęty, apartmani zaklepane w Jelsie zgodnie z wolą obu gospodyń (maj łajf i druga łajf-koleżanka). No ale dobra nadszedł wieczór dnia 9 lipca czas ruszać. Trasa prosta jak dwa metry sznurka:
Olsztyn - Warszawa - Rzeszów - Barwinek - Miszkolc - Cserepfalu (tu nocleg na Węgrzech) i dalej po drobnym odpoczynku autostrada przez Budapeszt do Splitu na prom do Jelsy.
Na rogatkach stolicy Warmii i Mazur doganiają nas znajomi i w składzie 2+1 i 2+2+ dwie fury przejrzane od stóp do głów (podobno) ciśniemy rozpoczynającą się nocą do miejsca przelotowego czyli noclegu w węgierskiej wioseczce Cserephalu.
Do stolicy naszego kraju trasa przelatuje spokojnie E7 niezakorkowana powrotów z Bałtyku jeszcze nie ma więc około północy wpadamy do Warszawy i tu przysłowiowa kupka - zarówno moje autko jakoś tylno-pukające co i znajomych którzy mieli bardziej maskowo-wyjące.
Kurczaki pieczone co robić co robić - wracać do domu i naprawiać czy jechać dalej i liczyć na szczęście że się gdzieś dojedzie i się naprawi. Dużo tego "się" było na tej nieszczęsnej stacji. Po jakim czasie niedługim "wrzuciłem piłeczkę na dyńkę jak pomysłowy Dobromir" i mam bingo olśniło mnie. Za komórę (bo mam a co) i dryndam do ziomusia czyli Jędrka Lubelskiego gdyż jego posiadłość leży "prawie" po trasie do Chorwacji.
I tu spotyka mnie wielkie zaskoczenie.
cdn..