To taki zbiorczy tytuł dla wszystkich węgierskich wypadów. Na początku relacja z Budapesztu, oprócz tego odsyłam do wspomnień z Esztergom.
Nowa relacja - Nie samym zwiedzaniem się żyje, czy słowacko-węgierskie leniuchowanie nad Dunajem
Atrakcji od groma przywiodło nas do Esztergoma
Dziarska relacja madziarska, czyli zwiedzanie Budy i Pesztu



A jednak jestem uzależniona... I to nie tylko od czytania relacji, ale chyba również od ich pisania

Pozostaje mi mieć nadzieję, że i Wy macie podobnie i znajdzie się kilka osób zainteresowanych moimi "wypocinami"

Relację czas zacząć!
Odcinek 1: 27 sierpnia (piątek) - Zabawa w kotka i... z kotkiem

Decyzja o wyjeździe do Budapesztu zapadła nagle, chyba 2 dni przed wyjazdem. Wcześniej, owszem szykowaliśmy się na wyprawę, ale znacznie bliższą - do Czech, w okolice Śnieżnika. Jednak prognozy pogody (zimno i deszcz) sprawiły, że czeski przedłużony weekend wywietrzał nam z głowy. Trzeba było wybrać inny kierunek, południowo-wschodni. I tak wybór padł na Budapeszt, który bardzo chcieliśmy zobaczyć ponownie, po nieszczególnie sympatycznych przygodach, jakie spotkały nas w tamtejszym metrze, w 2007 roku. (Tak wiem, muszę kiedyś uzupełnić te zdjęcia, które zjadł fotosik

"Odczarowywanie Budapesztu" - taki był pomysł na tę wyprawę

Wyruszyliśmy koło 2:00 w nocy z 26 na 27 sierpnia (z czwartku na piątek). Droga przebiegała sprawnie. Polski odcinek (Bielsko - Żywiec - Zwardoń) pokonaliśmy zaskakująco szybko. Żeby tak było zawsze na tej trasie

Potem kupiliśmy węgierską winietę (po raz pierwszy w życiu!) i przepłaciliśmy, bo skusiła nas pierwsza budka, jeszcze po słowackiej stronie. Ale pierwszy raz trzeba "zapłacić frycowe"...
Węgierska autostrada średnio nam się podobała ze względu na dużą liczbę klamotów, które się po niej poruszają. Jednak odcinek od słowackiej granicy do Budapesztu nie należy do długich (zwłaszcza jak się porówna z Chorwacją

Camp zrobił na nas dobre pierwsze wrażenie. Panowie w recepcji bardzo sympatyczni, mówiący dobrze po angielsku i chętni do pomocy



Pozostało nam rozbić się, wykąpać i zjeść śniadanie. Camping składa się z dwóch części, my wybraliśmy tę bliższą toalet i bardziej zadrzewioną, na wypadek upałów, na które się zanosiło. Niestety było dosyć ciasno, odległość od naszego namiotu do sąsiedniego była niewielka i zmieniała się codziennie, bo też mobilność na campie była spora. Każdego wieczora (a były ich trzy


Rzut oka na camping i nasze miejsce (zdjęcia robione trzeciego dnia




Po rozbiciu się wyciągamy "zapasy z Polski"



Trzeba przyznać, że jest słodki, ale po jakiejś godzinie zabawy w kotka i myszkę, mamy dość. Chcielibyśmy już iść zwiedzać miasto, a tymczasem kot, nazwany przez nas Fido Dido


Zaczęło się niewinnie, od zabawy kolorowymi sznurkami:

Potem było włażenie do kosza na śmieci:

W tzw. międzyczasie Fido polował na gołębie


Aż w końcu wyczaił, że da się wejść do naszego namiotu (dobrze, że tylko do przedsionka


Dzień był już upalny, więc Fido Dido zajął sobie miejsce przy lodówce


Czyż on nie jest słodki?


I jak tu takiego pogonić?


Z zewnątrz wyglądał tak


Trochę nam się spieszyło, więc mój mąż (brutal!


Pewnie dalej bawilibyśmy się z nim w kotka i myszkę, gdyby nasz przyjaciel nie przesadził.
Nagle zerwał się, wskoczył na podwieszoną sypialnię i zaczął skakać


Mam nadzieję, że nie przesadziłam z ilością zdjęć kota



Mogliśmy wreszcie ruszać na podbój stolicy



Do stacji metra mieliśmy jakieś 5 minut spacerkiem. Żeby uniknąć przykrych przygód z kupowaniem biletów w maszynach, od razu w kasie zakupiliśmy (za około 50 zł od osoby) 72-godzinny bilet obowiązujący we wszystkich środkach budapesztańskiej komunikacji (w metrze, tramwajach, trolejbusach i autobusach). Bardzo wygodna sprawa!
Ale o podróżach metrem i kąpielach w basenach będzie w następnym odcinku. Jeśli znajdą się zainteresowani Dziarską relacją madziarską





