Witam wszystkich forumowiczów.
Tak jak pisałem w innych postach jestem czytelnikiem forum od kilku lata. Moja małżonka Gosia od dawna namawiała mnie do zarejestrowania się. Uczyniłem to w tym roku.
Pragnę się podzielić naszymi doświadczeniami i spostrzeżeniami w sprawie wakacji w Chorwacji.
Naszą chorwacką przygodę rozpoczęliśmy w 1998 roku. Był to wyjazd 3-tygodniowy. Pierwszy tydzień spędziliśmy w Orebicu na kwaterze, a następnie zjechaliśmy całe wybrzeże od Dubrownika do Opatiji. Po drodze odwiedziliśmy kilka campingów i zaliczyliśmy chyba 75% najważniejszych atrakcji chorwackich (oprócz Istrii). Jeżeli obecna relacja spodoba się Wam, to w miarę wolnego czasu napiszę relację z naszych innych wakacji w Chorwacji.
Jako pierwszą relację postanowiłem opisać nasze wakacje na wyspie HVAR z roku 2006.
Dlaczego właśnie ta relacja idzie na pierwszy ogień? Odpowiedź jest bardzo prosta - w tym roku także jedziemy na Hvar - jeżeli będę miał dostęp do Internetu postaram się pisać relację tegoroczną na bieżąco lub zaraz po powrocie do Poznania.
Hvar 2006 zaplanowany był na przełom lipca i sierpnia. Tak jak w 2005 roku pojechaliśmy w 2 samochody:
- rodzina Grześków (Beata, Grzegorz z 2 synami Pawłem i Michałem) - Citroen Picasso
- nasza rodzinka (Gosia, Michał z córeczką Basią) - Skoda Fabia Combi.
Był to nasz 2 wspólny wyjazd. Basia na tym wyjeździe miała ponad 1,5 roku. Jej pierwszy wyjazd do Chorwacji był w 2005 roku - wyspa Losinj, camp Poljana - miała wtedy ok. 9 miesięcy. Był to także 2 wyjazd z Grześkami - i tak już pozostało do następnych wyjazdów. Oczywiście tegoroczny zaplanowany jest w takim samym składzie.
Dlaczego wtedy wybraliśmy Hvar i miejscowość Jelsa:
1. Bo jeszcze nas tam nie było
2. Bo Hvar wydawał się bardzo ciekawy
3. Bo w Jelsie w zasięgu 1 km są 3 campingi
4. Bo plaża jest po części piaszczysta (nieoceniony przy wyjeździe z małym dzieckiem) a i zatoka jest płytka i piaszczysta
5. Bo z campingu można do centrum Jelsy (lody, zakupy, pierdołki) dojść w kilka/kilkanaście minut piechotą
Drogę Poznań - Jelsa opiszę w skrócie.
Wyjazd z Poznania ok. godz. 13.00, po drodze odpoczynek i obiad w Bystrzycy Kłodzkiej (tam spotkaliśmy się z Grześkami). Kolacja w Boboszowie, granica polsko-czeska ok. godz. 20.00 (Basia już w piżamie i po mleczku). Dalej jechaliśmy nową (jak na tamten czas) drogą przez Czechy tzn. Kraliky - Mohelnice - Olmouc - Brno, dalej granica czesko-słowacka, objazd Bratysławy. Granica słowacko-austriacka, następnie postanowiliśmy objechać Wiedeń - udało się bezbłędnie mimo nocnej pory - oczywiście mapa na kolanach, co jakiś czas skręt z drogi w inną drogę (nie mieliśmy wtedy GPS-u) i wjazd na A2 w okolicach Wiener Neustadt. Dalej Graz, granica austriacko-słoweńska, krótki odcinek autostrady do Mariboru (kosztował wtedy jakieś grosze), Ptuj i granica słoweńsko-chorwacka. Wjazd na chorwacką autostradę i nią dalej do Dugopolje koło Splitu (na tym węźle kończyła się w 2006 roku autostrada). Wszystkie granice przejechaliśmy ekspresowa - zaleta jeżdżenia w nocy i nie w weekendy. Po zjeździe z autostrady dojechaliśmy do Sestanovaca lokalnymi drogami. Dzięki temu uniknęliśmy sporego kawałka Jadranki. Z Sestanovaca nad morze - i tutaj ukazał nam się identyczny widok jak na naszej pierwszej wyprawie do Chorwacji w 1998 roku - piękna zatoka, widok na Jadrankę, Jadran i wyspę Brać. Dalej już magistralą nadmorską do Drvenika (przejazd jak zawsze tą drogę w tempie ok. 40-50 km/h).
Do Drvenika dotarliśmy koło południa. Niestety kolejka do promu do Sacuraja była dość długa. Załapaliśmy się dopiero na 2 prom. Po zjeździe z promu zostawiliśmy Sacuraj daleko w tyle (sądząc z opisów innych forumowiczów nic nie straciliśmy) i pomknęliśmy w kierunku Jelsy.
I tutaj mała dygresja w sprawie drogi Sacuraj - Jelsa. Naszym zdaniem jest to najnormalniejsza chorwacka droga na wyspie. Jest wprawdzie dość wąska, ale 2 samochody mijają się spokojnie (w czasie naszych wojaży trafialiśmy na zdecydowanie bardziej wąskie drogi). Oczywiście prędkość jazdy należy dostosować do specyfiki tej drogi, ale mam wrażenie, że średnia prędkość była i tak wyższa niż na Jadrance. Ważną rzeczą w trakcie jazdy tą drogą jest pozycja przy zjeździe z promu. Jeżeli zjeżdżamy na końcu to warto trochę poczekać w porcie, pójść na lody itd. - dzięki temu wszystkie wolne pojazdy (np. campery, auta z przyczepami itp.) odjadą na jakąś odległość od nas. Dzięki temu unikniemy prawie 1,5 godzinnej jazdy do Jelsy na zderzaku takich pojazdów, a nasza droga minie spokojnie i będzimy mieć czas na podziwianie widoków itd.
Ok. godziny 16.00 docieramy do Jelsy. Jako pierwszy postanawiamy zwiedzić CAMP MINA - jest położony najbliżej Jelsy, przy fajnej zatoczce, którą upatrzyliśmy sobie jeszcze w Polsce oraz jest położony na płaskim półwyspie. Pierwsze wrażenie jest dość pozytywne. Jest sporo namiotów, ale po chwili znajdujemy miejsce na rozbicie naszego obozu składającego się z 2 dużych rodzinnych namiotów i zaplecza. Po chwili z rekonesanu toalet wracają nasze Panie i już pi ich minach widzimy, że coś jest nie tak. Okazuje się, że tak fatalnych toalet nie spotkaliśmy na żadnym innych chorwackim campingu. Jest jeszcze jeden problem - właśnie zaczyna kropić deszcz, a czarne chmury zwiastują większą ulewę, Rozbijamy w ekspresowym tempie 1 namiot i chowamy się w nim przed ulewą. Pada jakieś 2 godziny. Postanawiamy rozłożyć prowizoryczne legowiska i w obie rodziny przespać się w 1 namiocie a jutro postanowić co dalej robimy,
Nadmienię, że jak do tej pory, był to pierwszy i jedyny przypadek, że wybrany w Polsce camping nie został zaakceptowany po dojeździe na miejsce.
Następnego dnia budzi mnie wczesnym rankiem piękna pogoda. Nasza ferajna zmęczona kilkunastoma godzinami podróży śpi kamiennym snem. Ja jestem skowronkiem- wstaję po cichutku i idę na CAMP HOLIDAY. Oddalony jest o MINY o 2-3 minuty. Okazuje się, że jest całkiem fajny. Są wolne miejsca, sprawdzam toalety - jest tak jak być powinno - czysto, schludnie i pachnąco. CAMP HOLIDAY położony jest na wielu tarasach. Myślę jak sobie w takich warunkach poradzi nasza mała Basia, ale reszta jest OK. Wracam szybko i budzę wszystkich. Beata z dziećmi idzie na nasze nowe miejsce i rezerwuje 2 parcele na jednym z najwyższych tarasów. Gosia, Grzegorz i ja zwijamy nasz namiot i ładujemy wszystko w stanie nie złożonym do samochodów. Wygląda to trochę dziwnie, sąsiedzi pewnie myślą że stało się coś złego - opuszczamy CAMP MINA jakby w popłochu. Nie zapominamy oczywiście zapłacić za 1 noc. Pan w recepcji chyba właśnie się obudził, bo nawet nie wiedział o naszej bytności na jego campie. Płacimy zdecydowanie mniej niż to wynika z cennika, ale nie dostajemy rachunku...
Minutka jazdy samochodem i już rozbijamy nasz obóz na Holidayu. Idzie nam to bardzo szybko. Z Gosią mamy duże doświadczenie w sprawach namiotowo-obozowych. Oboje byliśmy w harcerstwie, dzięki temu zresztą poznaliśmy się. I myślę, że z lat młodzieńczych pozostała miłość do namiotu, campingu i wszystkiego pozytywnego co związane jest z taką formą spędzania wakacji.
Tyle jako wstęp. Dalej będzie mniej teksu a więcej zdjęć.
Oto nasze obozowisko na campie Holiday. Namiot Grześków to ten niebieski, a nasz jest granatowo-zielony tzw. beczka.
Na ostatnim zdjęciu widać trochę naszej Skodzinki. Jak się okazało, miejsce na jednym z najwyższych tarasów miało tę dobrą stronę, że samochody stały praktycznie przy namiotach.
Pierwszego dni okazało się, że za najbliższych sąsiadów mamy jakiś mały obóz młodzieży niemieckiej. Wyglądało to jak jakiś wyjazd tzw. "trudnej młodziezy" - było 2 wychowawców, a wiek uczestników oscylował ok. 15-17 lata. Mieszkali w 3 namiotach. Nasze obawy okazały się zbyt wygórowane. Nasi sąsiedzi byli zwykłymi mieszkańcami campingu i oprócz sporej ilości piwa wypijanego wieczorem wszystko był OK. Zresztą po 3 dniach spakowali się w Volkswgaena Transportera i osobówkę i odjechali w siną dal.
Do toalet mieliśmy chyba 2 lub 3 tarasy w dół. Nasze obawy o zachowanie Basi okazały się także mylne. Jakoś udało się przez całe 2 tygodnie nie spaść z tarasu. Oczywiście wszędzie chodziliśmy razem. Na terenie campingu jest mały plac zabaw - jak się potem okazało odwiedziliśmy go tylko 2 razy.
Następna część relacji - jutro.
Pozdrav