Jakiś czas temu zdarzyło mi się napisać kilka słów o Paryżu, ale adresu nie zamieszczam, bo podobno reklama jest tu zabroniona.
Stare hinduskie przysłowie mówi, że każdą podróż przeżywa się trzy razy: na początku planując, potem zwiedzając, a na końcu ją wspominając. W chwili obecnej jestem na etapie planowania, ale zgodnie z modnym ostatnio trendem, nakazującym publiczne ogłoszenie tego ekscytującego faktu, informuję o nim, być może na własną zgubę, ponieważ w takim przypadku od relacji już się nie wymigam.
Co prawda, mamy taki czas, że jak grzyby po deszczu powstają ciekawe i bardzo ciekawe relacje z Chorwacji, a ja jak zwykle pod prąd - inny kierunek i inne klimaty.
W tym momencie pomyślałem, że to już 30 lat mija od mojej pierwszej wizyty w tym mieście. Pamiętam szok, jaki przeżyłem - szok w pełni zrozumiały tylko dla kogoś nagle przeniesionego z zapyziałej rzeczywistości lat 70-tych w bajkowe niemal realia Paryża, lub Londynu.
Najbardziej efektownym, choć nie dla każdego dostępnym symbolem Zachodu były wówczas kolorowe sklepy Pewexu. Tymczasem okazało się, że pierwszy lepszy paryski sklepik bije na głowę cały ten Pewex.
Albo sanitariaty przy autostradzie w RFN. Chcieliśmy wypłukać twarz i ręce, a tu nie ma kurków! W różnych podobnych sytuacjach życie nas szybko wytresowało, bo przecież najlepszą metodą tresury jest naśladownictwo.