Rok ów, 2010, do historii przejdzie jako rok mej rocznicy ślubu okrągłej.
Kolacja nie przeszła .
Znaczy się, uhonorowaniem tejże chwili musi być coś, co mą kieszeń zdruzgocze.
No, ale skoro już się tyle bidulka ze mną wymęczyła ...
Na szczęście wyjazd na kilka dni do Chorwacji, jak również spędzenie tego czasu na Węgrzech,
Eger, Budapeszt może, z góry skazane były na niepowodzenie (aż tyle wolnego nie mieliśmy),
czyli pozostawała Polska.
No dobrze, ale to duży kraj ... i wszędzie ładnie
I co wybrać?
Tu oczywiście sprawdziła się moja wiara w samoistne rozwiązanie problemu.
Koleżanka Bożeny znalazła fajny hotelik na Mierzei Wiślanej, w Krynicy Morskiej.
Spa, zabiegi... ale to dla niej, rowerki, morze, zalew ... dla niego.
- We Fromborku nigdy nie byłam.
- Akurat byłaś, jak Kaśka była na koloniach w Sztumie, ale żar był straszny, krótko byliśmy,
większość drogi przespałyście. Masz prawo nie pamiętać. Zresztą to nie tylko Frombork.
Żuławy, Kadyny, Pan Samochodzik ... Jedziemy.
Żeby nam się nie odwidziało, szybko załatwiłem formalności, rezerwacja, zaliczka.
Daty mi się tylko popieprzyły - kto by tam na takie rzeczy zwracał uwagę
- ale małżonka, czujna, no i zna mnie już trochę, szybko wyprostowała sprawę.
Przygotowań do wyjazdu to nie ma co opisywać. Jak wszędzie i zawsze.
Zresztą, taki tam wyjazd. Trochę mnie martwiła pogoda, wszak jechałem na plażę,
nad morze, a znaleźli się tacy, co zapowiadali deszcz i niepogodę, a nawet, wierząc w swoje
prognozy, zostawili wybrzeże i pojechali sobie w głąb kraju.
Nic. Leżeć, poleżymy pewnie, ale tak właściwie, to mamy się ruszać.
No i te Spa, kosmetyczkę zaliczyć ... Będzie co robić
Zresztą zmartwienia o marnej pogodzie okazały się przedwczesne i mocno przesadzone.
Podróż jak podróż. Ciepło. Sucho. Tuneli nie było. Suszarek takoż.
Wałówki nie braliśmy. Na obiad się zatrzymałem, jak człowiek. Zatankowałem gdzieś po drodze,
ale nie gaz, więc też ceny LPG nie podam. Zresztą ni cholery też nie pamiętam diesla.
Bardziej się na podziwianiu drogi skoncentrowałem. Za Olsztynkiem zaczęły się wyraźne ślady
budowy jakiejś ostrej trasy. Jak się później okazało - S7 budują, na odcinku Elbląg - Olsztynek.
Nie powiem. Ucieszyłem się. Wyglądało, że zdrowo pop... budują, a ja mam trochę rodziny nad morzem.
Będzie łatwiej dojechać i wrócić.
W sumie, to, tak na zdrowy rozum, powinienem jechać trzy, trzy i pół godziny, a zdarzało się,
że jechałem i siedem i osiem
No nic, Elbląg się w końcu objechało po ludzku.
Ostatnio stałem tu godzinę w korku, zanim udało mi się na Malbork wyrwać, mimo, że nie chciałem
tamtędy jechać. No, ale desperacja mnie chwyciła.
Za Nowym Dworem Gdańskim to już poczuliśmy się jak na urlopie.
Trasę pamiętałem trochę z okresu jak do Kaśki do Jantara przyjechaliśmy.
Sztutowo wspomniałem i ośrodek Bursztynowo, w którym spędziliśmy kiedyś wakacje.
Ale to wieki temu było. Miałem z 7 - 8 lat wtedy. Niewiele pamiętałem.
Ale skąd pamiętam te zwodzone mosty w Rybinie? To pewnie z tego pobytu w Jantarze.
Pięknie było. Te pola, kanały. Po drodze mijaliśmy piękne, zielone łąki. Takie soczyste,
pełne różnokolorowego łubinu, trafiła się jakaś sarna czy jelonek. Lis.
Tutaj - żółto się zrobiło. Rzepak pewnie. Trochę mi się przypomniało południe Europy.
Tam też pola całe żółte, ale od słoneczników. No i takiej zieleni nie ma.
I ptaków. Całe klucze zaczęły przelatywać nad nami.
Mierzeja.
Zaraz za Sztutowem zaczęła się kręta droga przez las, którą pamiętam jeszcze jak
jeździliśmy tu Trabantem 600, Kąty Rybackie z pięknym widokiem na Zalew, Skowronki
ze swoimi rybami w Skowronkach, koszarka w Przebrnie i, na samym początku Krynicy,
znaleźliśmy nasz hotel. Krynica.
Małą łazienkę, brak lodówki, na razie, zrekompensował olbrzymi taras i przepiękny widok na Zalew.
Tuż pod nami był hotelowy parking, za którym zaraz był plac zabaw dla dzieci,
miejsce na ognisko, grilla, a zaraz za tym, coś w stylu stawów, na których królowały żaby.
Ich głośny rechot będzie nam towarzyszył prze 24 godziny na dobę do końca pobytu.
Rozpakowywać to za bardzo nie mieliśmy co, więc ruszyliśmy na plażę.
Zgubić się, nie zgubiliśmy, ale drogę przegrodziła nam siatka jakiegoś kempingu,
więc szliśmy, słysząc ciągle szum fal, ale jakoś tak wzdłuż brzegu ...
Ale nie żałowaliśmy. Las był niesamowity. Mierzeja w ogóle jest niesamowita.
Gdyby nie bliskość morza, przypominała by mi trochę nasze Żoliborskie strony,
z jarami i wykrotami Lasu Bielańskiego.
Tylko bardziej pusto.
Śmiesznie wyglądały stare, nieczynne lampy, na które się w pewnym momencie natknęliśmy,
będąc, jak nam się wydawało, w środku lasu, ale okazało się, że aleja którą szliśmy musiała
być kiedyś dużo ważniejszym szlakiem, który doprowadził nas już do bardziej cywilizowanej ulicy
kończącej swój bieg tuż przy jednym w wejść na plażę.
Po drodze mijaliśmy kwitnący bez. U nas już dawno przekwitł, tak więc było to miłe
przedłużenie wiosny. Ptaki śpiewające w lesie, ciepło, ale nie gorąco, pusto, cisza ...
Bałtyk przywitał nas lekkim wiatrem, straganami z żarciem, z pamiątkami, z falami
rozbijającymi się o brzeg oraz o zanurzoną w wodzie wyciągarkę.
Na brzegu leżały kutry rybackie, ktoś puszczał latawiec, w oddali ktoś próbował
wznieść się na skrzydle ...
Zrobiliśmy sobie długi spacer morskim brzegiem. Było bardzo czysto i ...piaszczyście
Do hotelu wróciliśmy drugim wejściem. Jak się okazało, obeszliśmy ten leśny kemping dookoła.
Znów przepiękna droga przez las. Hotel. Obiad. Miało być z umiarem, mieliśmy się ruszać,
ale nie przewidzieliśmy jednego. Kuchnia w hotelu była bajeczna. Najpierw musieliśmy wybrać,
jaka chcemy zupę, jakie drugie, jaki deser. Dwóch obsługujących nas chłopaków doskonale
dawało sobie radę (do czasu ) z obsługą nielicznych gości, natomiast pierwszy raz w życiu
dostawałem nie tylko słuszne, ale również świetnie podane i przyrządzone porcje obiadowe.
Odchudzanie diabli wzięli.
Trzeba się będzie ruszać, ale jak się ruszać, jak się człowiek tak nafutruje?
A dlaczego chłopcy sobie dawali radę do czasu?
Drinków nam się zachciało. A to wywołało, wyraźna panike i zamieszanie w obsłudze.
W końcu nalałem małżonce miareczkę Baccardi, sobie miareczkę czystej,
wymerdałem z jakimś soczkiem ... Potem już kupiłem sobie własny soczek i słuszną butelczynę
gorzałeczki, jakieś wino dla małżonki (tu właśnie dał o sobie znać brak lodówki)
no i robiłem napitki korzystając z kubków i filiżanki, które, obowiązkowo, zawsze ze sobą
wozimy.
Do snu utulił nas niesamowity rechot żab ...
Przyjazd. Dzień pierwszy pokaz slajdów