Od ponad 2 lat często czytuję forumowe relacje znajdując w nich pomysł na swój urlop, a najczęściej ze zwykłej ciekawości i chęci potowarzyszenia autorom w ich podróżach. Pomyślałem, że zamieszczając swoje wypociny spłacę choćby część długu takim mistrzom jak np. PAP, Piotrek B, Janusz Bajcer. Napisałem np. bo musiałbym wymienić ze 20 nicków autorów, którzy stanowią niedościgniony wzór dla mnie.
Pomysł wakacji w Czarnogórze powstał już w drugim tygodniu pobytu w Sinemorcu w 2008 roku, jako naturalna reakcja organizmu na nudę Bułgarskiego wybrzeża. No bo nie oszukujmy się, dwie wycieczki do znanych nam z poprzednich pobytów w Bg, Nesebyru i Sozopola to nie jest nazbyt wiele ekscytujących wrażeń jak na dwa tygodnie wczasów. Wprawdzie dzieci były bardzo zadowolone i w dwie godziny po powrocie do domu weszły do auta i chciały wracać do Bulgalji, jak się wypowiedziała 2,5-letnia wtedy Magda (u niej słowo Bulgalja była synonimem plaży , ale ja z żoną wynudziliśmy się setnie, jako że nie należymy do największych wielbicieli smażenia się na słońcu, zaczęliśmy uprawiać ten rodzaj sportu tylko ze względu na dzieci i to zazwyczaj poza sezonem, bo powszechnie wiadomo że leżenie na piasku tuż obok spoconego grubasa nie należy do przyjemności, tak więc muszę dbać o resztę użytkowników plaży .
Wiele razy wcześniej czytałem o pięknym Czarnogórskim wybrzeżu z górami wchodzącymi do błękitnego morza i co najważniejsze z miasteczkami o oryginalnej starej zabudowie, wąskimi uliczkami i śródziemnomorską roślinnością.
Był więc czas aby kupić przewodnik, mapę i przeczytać kilka relacji z tego jakże pięknego zakątka europy, był również czas na zmianę destynacji na Chorwację a później powrót do pierwotnego pomysłu. Ta chwiejność wynikała głównie z małego wyboru w internecie odpowiedniego dla nas lokum na czas pobytu na Czarnogórskim wybrzeżu, a szukanie po przyjeździe mieszkania ze względu na zmęczone dzieci mogłoby się skończyć wzięciem byle czego i za kosmiczne pieniądze.
Mieliśmy jechać w dwie rodziny, każda z dwójką dzieci a więc potrzebne były apartamenty z dwoma sypialniami i kuchnią (kącikiem kuchennym) ulokowane koło siebie, najlepiej bezpośrednio nad brzegiem (tak się rozpaskudziliśmy w Sinemorcu wynajmując willę nad samym morzem) i oczywiście tarasem, gdzie moglibyśmy degustować w wolnych chwilach miejscowe piwo i inne wyroby mające swoje genesis w poczciwych drożdżach.
Jakoś ciężko było zarezerwować takie miejscówki bo zazwyczaj domy z apartamentami w Czarnogórze są położone kilkaset metrów od morza a i właściciele tych lepszych nie muszą uprawiać internetowego marketingu, bo mają stałych lub poleconych klientów o czym dowiedziałem się na miejscu.
Z tego względu, gdzieś na przełomie marca i kwietnia znalazłem w sieci apartamenty w okolicach Dubrownika i zakupiłem mapę Chorwacji z przyległościami ale zacząłem równocześnie intensywnie myśleć jak to będą wyglądać nasze wakacje i jakoś nie mogłem się uwolnić od natrętnych wizji że będę musiał cały dzień pilnować dzieci trzymając je na smyczy, bo metr od brzegu będzie głębia na 5 metrów, dodatkowo zero piasku a więc będę jeszcze wysłuchiwał że :"nam się nudzi i tato zrób coś". Poza tym bycie ograbianym przez dwa tygodnie w knajpach chorwackich z każdego zarobionego w pocie czoła grosza nie była mi w smak, a w końcu lubię poczuć właśnie smak z każdego miejsca w którym bywam a i jedzenie przez 2 tygodnie ze słoiczków może się okazać męką.
Po miesiącu takich koszmarnych wizji skoncentrowałem się i znalazłem niedrogie apartamenty w Czarnogórze w Sutomore, gdzie nie ma może idealnej plaży, ale pomyślałem że można dojeżdżać do lepszej autem albo łodzią lub po dwóch dniach po prostu znaleźć lokum w innym mieejscu.
Tak więc postanowione: CEL SUTOMORE
Rozpoczynamy Podróż
W godzinę po uroczystym zakończeniu roku szkolnego przez naszego pierwszoklasistę Szymona i kilku kłótniach z żoną dotyczącą ilości zabieranego bagażu i jego rozmieszczenia, pakujemy na fotelik dodatkowo 3-letnią Magdę i kierujemy się w stronę Barwinka. Jedziemy oczywiście dalej przez Preszow i Koszyce (omijając jak zwykle kawałek słowackiej autostrady drogą nr 68 ). W Koszycach jemy na obiad wyprażany syr, który zdrożał dzięki wprowadznemu Euro jakieś 2x w stosunku do ubiegłego roku. Jakoś przez cały obiad nie wyzbyłem się myśli o tym że rok temu za 4 porcje vyprazaneho syra s hranolkama i tatarskou omaćkou oraz colą płaciłem 450SK a teraz ktoś mnie robi w konia. Nadmienię tutaj, że w swojej relacji będę się starał wrzucać zapamiętane ceny, ponieważ zawsze sam zwracam uwagę na te bardziej przyziemne aspekty wędrówek, planując wakacje również od strony finansowej.
Nie śpiesząc się specjalnie po węgierskiej stronie na E71 (pierwsza większa stacja paliw po prawej) kupujemy winietkę na 4 dni i jedziemy do Egeru, gdzie zaplanowaliśmy nocleg i w miarę możliwości relaks na basenach termalnych, z czego nic nie wyszło, bo dojechaliśmy dopiero po 18-tej a i dłuższą chwilę szukaliśmy stosownego lokum. Polecam Eger jako miejsce noclegu tranzytowego ponieważ dysponuje (poza lipcem i sierpniem) wieloma tanimi pensjonatami. Myśmy spali w czterosobowym pokoju z łazienką i dużym balkonem obrośniętym winoroślą z widokiem na cały nocny Eger za równowartość 80PLN.
to najdalej na północ wysunięty minaret wybudowany przed 20 stuleciem, bo jak się spodziewam w Szwecji pewnie jest ich trochę
Magda z dużą energią rozpoczęła zwiedzanie katedry w Egerze
Spacer po centrum Egeru znanego nam z poprzedniego roku, następnie kolacja w jednej z knajpek z ogródkiem położonym na deptaku w którym pięknie gra kwartet smyczkowy. Cen dokładnie nie pamiętam ale nie powodowały bólu głowy więc mogłem dość szybko zasnąć na naszej kwaterze bez nocnych koszmarów.
Jeśli możecie to czytać bez bólu zębów, to proszę o słowa zachęty, bo trochę się boję oceny mojej pierwszej relacji.