Wstyd , po prostu wstyd, żeby dopiero teraz relacjonować nasz pierwszy pobyt w Chorwacji z zeszłego roku... Ale nie mogę opisać majówki z tego roku, jak mam takie zaległości. Więc na początek, może trochę po skrócie, spróbuje wam opisać naszą pierwszą przygodę z Chorwacją....
Cały wyjazd odbył się w październiku, niestety nie mogliśmy wyruszyć wcześniej na urlop z różnych względów.
Tak więc prawie całe lato były przygotowania, korespondencja z Plumkiem, co i jak, bo to własnie na nich wypadło, że zaszczyciliśmy je naszą obecnością.
06.10.2006
Piatek - ostatni dzień w pracy przed wymarzonym wyjazdem na urlop. Wszyscy już po urlopach, opaleni, piekne zdjęcia, wspomnienia - a my co? A my po pracy szybciutko w zapakowany od wczoraj samochód i w drogę!!!! Oczywiście nie zapomnieliśmy o psie. Ona była szybciej w samochodzie niż my. Pierwszy postój w Tychach, u znajomych przenocujemy, żeby w sobotę już było bliżej. Trasa katowicka akurat tego dnia była nieźle zakorkowana, stalismy ze trzy razy w korkach, więc droga do Tych się lekko dłużyła. A ponieważ z W-wy ja prowadziłam, oczywiście moja druga połowa stwierdziła, że to moja wina, że sa korki na trasie. No bo tak niefortunnie zawsze na mnie trafiają... nie tylko w Polsce. Ale do rzeczy... Nocleg w Tychach odchaczony....
07.10.2006
Wyjechaliśmy z opóźnieniem 1,5 h według planu, jak to bywa u znajomych. Na szczęscie to sobota to i ruchu dużego nie było na drodze. A przed nami w planach zwiedzanie Budapesztu. Z Tych skierowaliśmy się 1 na Bielsko-Białą, a potem na Zywiec i do granicy Słowackiej. Do Słowacji wjechaliśmy około 12.30. Droga była raczej pusta, piękne górskie widoki. Słoneczko nam świeciło, widać już było, że jesień się zbliża. W końcu to początek października. Po drodze minęliśmy zamek Orawski. Udało nam się z drogi zrobić zdjęcie tej pięknej twierdzy z XVI wieku. Położona na szczycie góry widoczna jest z daleka.
Granicę węgiersko - słowacką przekroczyliśmy około 15.30. Chcieliśmy od razu na granicy kupić winietę, ale nie było. Udaliśmy się więc w stronę Budapesztu oraz w poszukiwaniu stacji benzynowej. Po jakimś czasie dostrzegliśmy stacje Statoila. Zjechaliśmy na nią i tam udało nam się kupić winietę na autostrady węgierskie. Jednocześnie zrobiliśmy sobie krótki postój, aby coś zjeść. No i Fidżi musiała troszkę się wybiegać po całym dniu w aucie. Jak przystało na prawdziwych podróżników rozłożyliśmy sobie kocyk na trawce i zrobiliśmy piknik. Było bardzo wesoło i miło. Po zjedzeniu kanapek, krótkim odpoczynku i nabraniu sił udaliśmy się w dalszą drogę do stolicy Węgier.
Do miasta dojechaliśmy około 17.30. Troszkę błądziliśmy po mieście, ale udało nam się autostradą M3 dojechać na drugą stronę miasta za Dunaj i skierowaliśmy się pod Wzgórze Zamkowe. Po drodze zaparkowaliśmy na chwilkę na ulicy i udało nam się zrobić piękne zdjęcie parlamentu w zachodzącym słońcu.
Następnie udaliśmy się w dalszą drogę po mieście. Zaparkowaliśmy na parkingu obok mostu Łańcuchowego i udaliśmy się w stronę wzgórza. Nie chcieliśmy ryzykować zwiedzając drugą stronę Budapesztu, bo w tym czasie były niezłe zamieszki na Węgrzech. Tak więc zdecydowaliśmy się na zapoznanie z tym pieknym miastem tylko na Wzgórzu Zamkowym. Ale będzie pretekst aby tu jeszcze przyjechać.... Ponieważ to już niestety październik, to bardzo szybko zrobiło się ciemno, dzieki czemu można było porobić parę ładnych ujęć nocnych. A że do tego mały statywik zawsze w torbie aparatu to i nawet niektóre mi ładnie wyszły....
Wracając do zwiedzania - Fidżi dzielnie razem z nami wspinała się na wzgórze, chętna do spaceru po całym dniu w aucie. Budapeszt zrobił na nas wrażenie - ładnie tu. Kiedyś wrócimy na dłużej. Pochodziliśmy trochę po wzgórzu, zajrzeliśmy do kościoła Św. Macieja, poszliśmy na baszty rybackie i zanim doszliśmy do samochodu poszliśmy jeszcze na most Łańcuchowy, aby popatrzeć na oświetlone wzgórze od strony Dunaju. Potem udaliśmy sie do samochodu i w drogę!!!!
Zanim wyjechaliśmy z miasta podjechaliśmy do McDonalda, żeby zjeść coś ciepłego. Znając to co jest u nas zamówiliśmy sobie jedzonko, ale niestety mój wieśmak okazał się tak pikantny, że nie dałam rady go zjeść!!!! Nawet Michał ledwo go dokończył. No cóż - Węgry to Węgry, lubią na ostro, ale żeby w McDonaldzie też nie można było zjeść tego co się lubi... Mamy nauczkę na przyszłość, żeby pytać. Chociaż akurat trafiłam na palantów co ani be, ani me po angielsku, tylko po madziarsku.... I dogadaj się tu z nimi człowieku.
Po wypiciu dużej ilości wody i ostudzeniu mojego pragnienia po ostrym wieśmaku skierowaliśmy się na autosdradę w kierunku Balatonu i na Zagreb. Tej nocy nad Balatonem strasznie wiało, zastanawialiśmy się czy nas nie zdmuchnie. Kawałki drzew latały po drodze, w koło było ciemno jak w ... wiadomo gdzie, a my oboje w drodze. Na szczęście po oddaleniu się od Balatonu wiatr ucichł. Do granicy z Chorwacją dojechaliśmy po północy i stwierdziliśmy, że teraz jest pora, aby się chwilę przespać. Mamy duży samochód to mozna było przysnąć. Minąwszy granicę węgierską zdziwilismy się jedynie, że nie ma żadnego parkingu, toalet, itp po stronie chorwackiej, ale podjechaliśmy pod jakąś lampę i poszliśmy spać. Koło 3 w nocy zastukał do nas w szybkę celnik węgierski i machał, że mamy odjechać. No to my tacy zaspani stwierdziliśmy, że sobie podjedziemy kawałek dalej i znów pójdziemy spać. A tak w ogóle to czemu się doczepił do nas węgier na stronie chorwackiej? No nic - odpalilismy bryke i wolnymi ruchami podjechalismy pod górkę, a tam - normalnie nam odjeło mowę... kawałek dalej była granica chorwacka. Ha ha ha ha, ale z nas pacany!!! Spaliśmy pomiędzy krajami!!! Ha ha ha - tak to jest, jak w Unii jest tylko jedna granica, już się nie pamieta, że kiedyś były dwie, nasza i sąsiadów. Lepszy widok mieli chorwaci - tacy zaspani, w kocach przykryci, granice przekraczają... Ciekawe co sobie pomysleli? Kazali bagażnik otworzyć - a tam wszystko równo po sufit ułożone, więc darowali sobie sprawdzanie, zapytali gdzie - a my na to że wakacje! Drugie zdziwienie na twarzy zoabczyliśmy - teraz? no tak, niestety dopiero teraz sobie pomysleliśmy....
Po stronie chorwackiej był zajazd, toalety parking i stacja benzynowa. Już nam sie odechciało spać, więc doprowadziliśmy sie do ładu, zatankowaliśmy samochód i ruszyliśmy w drogę. Przed nami Plitwice!!!
Autostradą na Zagreb, potem dalej na Split i skręt na starą jedynkę w Karlovacu. Pod Plitvice dojechaliśmy około 7.30, po drodze wcześniej się zamienilismy za kółkiem, więc jak na miejsce dotarłam, to Michał i Fidżi smacznie spali. Biorąc z nich przykład jeszcze na chwilę zmrużyłam oczy, bo i tak wszystko było zamknięte....