Żuljana....pierwszy lipiec...(urodziny Slapola)
planowane kilka dni temu zdobycie szczytu Sv. Ivan...ma się urzeczywistnić
pobudka ..
Antek był pierwszy... sztura mnie w bok...
ciężko wstać po zaledwie paru godzinach snu...wczoraj przelało się trochę winka...
ale plan jest plan...i zrealizować trzeba...trochę się krzątamy zabieramy co trzeba...
zamrożona na "kość" mineralna...nasze przekleństwo...ale o tym potem..
jak zwykle o czymś zapominam.... okulary przeciwsłoneczne !!!!
zostawiamy śpiące... nasze dziewczyny i ruszamy
Żuljana jeszcze śpi...niektóre auta też
Joef pisał coś o 4 godzinach wspinaczki na szczyt...
na początek żadna to wspinaczka...szutrowa droga...można by autem spróbować...
jak się potem okazuje 2/3 całego szlaku to...taki właśnie klimat...
oznakowanie...na początku bardzo dobre...ale im wyżej tym skromniej...dajemy radę
słonko powoli wychyla się za góry...da nam popalić...przed nami odcinek "do przedzierania"
trochę kolących krzaczków...ale luz...widać że mało kto tu chodzi...
pajęczyny ...dzieła sztuki...pająki...słusznych rozmiarów
idę przodem...staramy się nie niszczyć tego co stworzyła natura...
wychodzimy na otwartą przestrzeń....w dole raj... Żuljana...cudownie...
uzupełniamy płyny...znaczy próbujemy....nic z tego.. lód nie puszcza...
butelka na słońcu....bierzemy po łyku...to raczej moczenie ust niż picie
no cóż...sami sobie zgotowaliśmy, znaczy zamroziliśmy taki los...
Mijamy przyczepę kempingową....
pewnie jakiś Serb się tu zamelinował
i czeka na koniec... idziemy dalej...
słonko daje coraz bardziej...przed nami otwarty odcinek,
niby szuter ale ciągle pod górę....w pełnym słońcu...prosto w oczy...
przydałyby się okulary ...zero cienia... zapominam o fotkach
narzucam tempo...trzeba szybko minąć tą "gorącą" strefę
docieramy w okolice szczytu...chwila relaksu...słuchamy przyrodę
jesteśmy już prawie na miejscu...w oddali widać Mljet...
kurcze...w sumie to wydaje się być tak blisko..
próby picia...po łyku...nie ma na co czekać...
słyszymy jakieś głosy... no tak kogo tu przyniosło jak nie Polaków
krótkie.... cześć... i przeszli...nie szukamy towarzystwa...
idziemy...ostatni odcinek to trochę wspinaczka...ale luzik
trzeba uważać drobne kamyki na skale mogą być zdradliwe
po niespełna 2 godzinach...docieramy na szczyt...
słonko daje czadu, na szczęście wiaterek jest po naszej stronie
widoki...cudowne...widoczność...chyba trafiliśmy w 10
po prawej dolina żuljańska...za górami Neretvanski Kanał...a w oddali stały ląd
przed nami... Trstenik,
Orebicz i Korczula...
...a w oddali Lastowo
po lewej..Mljet
siedzimy chwilę...strzelamy fotki, kręcimy video...
mija godzinka...a my ciągle czekamy na wodę...
cud się nie zdarzył...lód w wodę zamienić się nie chciał
no cóż...strzelam "jaskółkę" na Mljet...
i schodzimy w dolinkę... po drodze męskie pogaduchy
to jeden z nielicznych momentów gdzie udało nam się wyrwać samotnie
...o fotkach nie myślimy...
brak wody w organiźmie...uzupełnimy wieczorem
za półtorej godziny jesteśmy w apartamencie...
z ponad połową butelki wody zamienionej w lód....
dziewczyny niedawno wstały, śniadanko...i na plażę..
dzisiaj w grafiku...jeszcze "Atojki" trzeba się sprężać