Jeżeli ktos pisze że przejazd przez Bośnię jest niebezpieczny to pisze nieprawdę i po prostu nie wie jak jest.
My w tym roku i tam i z powrotem jechaliśmy przez Bośnię. Pierwszym powód dla tego żeby coś więcej zobaczyć, drugi bo jechalismy na Peljeszac i droga autostradą zupełnie nam nie pasowała.
W tamtą strone zboczyliśmy z naszej stałej trasy przez Sarvar -Zalegerszeg Nagykanizsa na Keszthely by dojechac do Barcs. Moja kobieta nie była nigdy nad Balatonem, chcieliśmy się wykąpać ale leje tak że nawet nie wysiadamy z samochodu mimo że stajemy u wejścia na całkiem ładna plażę przed Keszthely. Droga przez Węgry dobra, trochę zgubilismy się w Keszthely, na szczęscie droga do centrum jest ślepa i tak trzeba zawrócić na coś jakby obwodnicę. Na granicy w Barcs jesteśmy jedynym samochodem w tę stronę. Odpowiedź na pytanie chorwackiego policjanta granicznego "Na more?" "more, more" otwiera nam wszystkie szlabany.
Twierdza jeszcze na Węgrzech
Pierwszy postój Virovitica, w centrum bankomaty, tylko trudno znaleźć miejsce do zaparkowania a tam gdzie do bankomatu najbliżej - płatne postoje. Ale nie chcę jechac bez chorwackiej waluty więc stajemy. Na przedmiesciach widać slady wojny. Za Daruvarem wjeżdza się w góry ale niezbyt wysokie, to zaledwie zapowiedź Bośni. Gdzieś od Pakraca zaczynają się tereny zamieszkałe kiedys przez Serbów.
Spokojne dostatnie jak na tamtejsze warunki wioski. Dużo opuszczonych domów, w niektórych wioskach 2/3. Często przed nimi tablica "Kuca na prodaju" i telefon. Myślę że wielu z nich straciło już nadzieję na powrót do swoich domów, albo nie chcą tu już mieszkać
Przy dojeździe do Bosanska Gradiśka teren staje się płaski wręcz podmokły. Na granicy duże zaskoczenie: kolejka na godzine czekania. Sami miejscowi, dużo mrówek. Oczekiwanie daje możliwość obserwacji życia z wysokiego mostu na Savie. Puste kawiarnie na barkach, znów napisy "na prodaju". Poza ruchem na granicy niewiele się dzieje. Na przejściu od dziewczyn z biura promocji BiH otrzymujemy papierową torbę z folderami zachęcającymi do zwiedzania. Niestety w porównaniu do tego co można dostać na granicy Hr jest to słabe. Najlepsza jest torba, kolorowa, lecz lepszy byłby skoroszyt z możliwością dołaczania ulotek. Ulotki poza hasłem "Welcome to Heart Sharped Land" zachwalają spływy rzekami, senatoria, Sarajewo, zamki. Niestety żadnej mapy gdzie te atrakcje sa umiejscowione, kiepskie zdjecia, mimo że na ulotki poszły pieniędze amerykańskiech agencji i środki europejskie. W sumie szkoda bo tak nie zatrzymają u siebie turystów przemykających na wybrzeże. Ale mimo to na prospektach widzę dwa miejsca które planujemy odwiedzić: wodospady Kravice i Radimlje. Apetyt na BiH wzrasta. Sprawdzają zieloną katę.
Ledwie przekraczamy granicę czujemy że znajdujemy się na wschodzie. Kilka cerkwi blisko siebie, ruch na ulicach, prawie sami Serbowie, mimo ze wg mapy jesteśmy w Bośni. Od razu nasz samochód atakują tłumy sprzedawcow pirackich filmów na DVD. Tj nie wiem czy pirackich może w BiH to jest legalne. Dosłowie są wszędzie. Auto z obcą rejestracją przyciąga ich jak magnes opiłki. Niektórzy maja kartony pełne filmów, inni tylko kilka w płaskich okładkach i wrzeszczą że gdzies tam mają sklep. Z ulgą wyrywamy się z małego centrum i uciekamy w stronę Banja Luki
Początkowy etap to jakby jazda przez jeden wielki stragan. Jak u nas gdy na przełomie lat 80/90 gdy wybuchł swobodny kapitalizm: wszędzie stragany, każdy chce coś sprzedać. Ale droga dobra, tyle że z obawy przed policją nie przyśpieszamy za bardzo. Przed Bania Luką trasa zamienia się na drogę szybkiego ruchu - tak poruszać się po Bosni to marzenie. Miasto mijamy drogami przelotowymi, dopiero na wyjeździe droga zwęża się do jednego pasa i powoli wjeżdzamy w góry. Dopiero tu zaczynają się też pojawiać minarety. Właściwie nie wjeżdżamy nawet w góry, tylko w dolinę rzeki Vrbas. Widoki są piękne. W niektórych miejscach droga prowadzi pod wiszącą skałą a z boku jest rzeka w wydrążonym korycie. Nie ma się gdzie zatrzymać na zdjęcie, mimo że widoki sa warte klatki po wielokroć.
Droga za Bania Luką
Farma ryb na rzece
Gdzieniegdzie widać plansze zachęcające do spływów rzekami, widać miejsca wodowania, są też grupki z pontonami i kajakami zmierzające do wody. Zapamiętujemy i jedziemy dalej. Ok 30 km za Bania Luką jest jakieś spiętrzenie wody (elektrownia?) i rzeka zamienia się w długie jezioro. Droga staje się mniej kręta ale napotykamy na konwoje tirów - nie da się jechac szybciej niż 30-40km/h a przy zakrętach lub na podjazdach jest jeszcze gorzej. Jakoś za tirami dojeżdzamy do Jajce i tu zaskoczenie: obok twierdzy jest wielka huta, zajmujaca znaczną część doliny. Tiry dośc licznie zjeżdzają w jej kierunku, a z drogi widać ogień pieców i dymy. Przechodzi nam ochota na planowany popas na kempie nad jeziorem przy Jajcach. Dalszą część drogi pokonujemy dość szybko jak na warunki na drodze. Największy problem to mapa: niektóre nazwy na mapach nie odpowiadają tym na tablicach czy drogowskazach. Po drodze mijamy kilka osypisk które tarasują drogę. Nic poważnego da się objechać ale średnia prędkość spada.
Jajce widok na stare miasto z samochodu
Jajce - huta
Innym problemem na drogach w BiH, dotyczy to też Czarnogóry jest to że nie mają oni znaku zakończenia terenu zabudowanego jak również znaków kasujących zakazy. W końcu człowiek nie wie czy jeszcze zakaz obowiązuje czy nie. Lepiej przyczepić się do jakiegoś miejscowego.
Nowy (jak wszystkie prawie) meczet w Dolnyj Vakuf
Okolice jeziora Ramsko
Meczety w każdej prawie miejscowości.
Prawie cały czas jedziemy doliną potoku lub rzeki albo wzdłóż zalewu na rzece. Powoli staje się to nudne mimo że widoki wciąż piękne. Niestety powoli zaczyna brakować czasu, rezygnujemy z odbicia na Ramsko jezero, po serpentynach musi nam wystarczyć to co jest przy drodze. W Jablanicy dojeżdzamy do trasy Sarajewo-Mostar. Dalej jedzie się lepiej gdyby nie liczyć półgodzinnego oczekiwania na prace budowlane gdzieś w dolinie Neretwy. Dolina Neretwy jest z resztą piękna, szeroka. Dojeżdzamy do Mostaru. Robi się późno, rezygnujemy ze zwiedzania, cykamy tylko zdjęcia z samochodu kilku doszczętnie zniszczonym budynkom w centrum. Mimo że widzieliśmy zniszczenia nie raz, to co jest w Mostarze wprawia w osłupienie. Wrócimy na zwiedzanie za kilka dni, teraz przejeżdzamy na muzułmańską stronę i mijając hutę aluminium jedziemy nad morze. Zaraz za Mostarem w Zitomislici na długim terenie zabudowanym bez budynków, policja urządza sobie polowanie na sponsorów kolacji. Po drodze mijamy Poczitelij. Widziany z drogi, w ostatnich promieniach słońca robi duże wrażenie. Kopuły starych meczetów [potem okazało się że to łaźnie i jeden stary budynek,chyba nie meczet] wydają się być niebieskie, ale to złudzenie. Już wiemy że tu wrócimy. Jeszcze nie wiemy że dwa razy.
Meczet przed Mostarem - z samochodu
Mostar zniszczenia w centrum miasta
Dolina Neretwy
Dolina Neretwy
Granica w Metkovicu to formalność. Pytają gdzie jedziemy i już jestesmy w Chorwacji. Mijamy miasteczko, trochę pól, jedna estakada i jestesmy w Opuzen, czyli prawe nad Jardanem. Wspinamy się nad śpiąca deltą Neretwy, potem Neum, jeszcze chwilka i wjeżdzamy do Stonu, najpierw Małego. Na drodze z Małego Stonu do Stonu, już w mieście jest ograniczenie, najpierw do 40, potem do 20 a na końcu przy moscie do 10. Tam gdzie jest 20 policja cały czas urządza polowanie. Potem okazało się że nawet o północy potrafią stać. W Ston natykamy się na wielką imprezę, ludzie i samochody wszędzie, wielki spęd. Takiego Ston jeszcze nie znaliśmy. Teraz do celu dzieli nas nocna droga przez Peljeszac do Divnej. Kobieta która w czasie podrózy przez góry, gdy jadę ciut za szybko, nieco mi panikuje tym razem jest zmięczona tak że prawie nie reaguje. W Drace stajemy, wyciągamy opis z forum jak dojechać do Divnej, jacyś rodacy przechodza obok i oferują swoją pomoc, narzekają na korki na autostradzie i zastanawiają się czy nie wracać przez Bośnię. Jeszcze pół godziny jazdy, opis prowadzi nas dość precyzyjnie, nigdzie nie bładzimy. Jest ciemno, niewiele widac ale trafiamy: po szalonym zjeździe do zatoki jesteśmy u wrót kampu na Divnej.