Do Wiednia wpadliśmy jak po ogień.
Liznąć to przepiękne miasto w niecałe dwa dni to jak porwać się z przysłowiową motyką na słońce. Bez najmniejszych szans! Coś tam widzieliśmy a tak naprawdę nic. Ale nie mogliśmy go sobie darować. Tak jak ja nie mogłam sobie darować zapomnienia o nim. Zajęło mi to ponad rok
Cztery z rzędu wakacyjne wyjazdy do Chorwacji i bezczelne ocieranie się, omijanie po obwodnicy, a nawet gubienie się czasem w Wiedniu, tylko potęgowały wyrzuty sumienia. Dlatego wyjazd na Pag 2010 postanowiliśmy zwieńczyć weekendem w stolicy Johanna Staussa (potrzebowałam aż rok, by to wreszcie z siebie wyrzucić
Miał to być creme de la creme tamtych wakacji, które, jeśli ktoś czytał moją relację, kosztowały mnie trochę zdrowia i minęły pod znakiem stresu i nerwów. Wiedeń wynagrodził nam te smutki z nawiązką. Zrobił na nas kolosalne wrażenie.
Miasto obezwładnia, bez dwóch zdań. Jest perfekcyjne, jak zamknięci w sobie, wiecznie ponoć narzekający na swą dolę, Austriacy. Pedantyczne, luksusowe, porażające dbałością o każdy fresk, o swoje dziedzictwo. Patetyczne nieco, ale w całej tej wzniosłości tak porażające, że nasza, biedna stolica wypada naprawdę blado na jego tle...
Jest małe, ale monumentalne budynki pamiętające czasy świetności panowania Habsburgów, pchają się w kadr na każdym kroku. Można dać radę bez przewodnika, można się nim zachwycić bez przygotowania (choć to nie w moim stylu, ale czasem lepiej sobie odpuścić swój pedantyzm , żeby nie męczyć nim innych), można się w nim zakochać nawet w ciągu niecałych dwóch dni. I wrócić następnym razem, by spenetrować dogłębnie. Ja zrobię to na pewno
My popuściliśmy wodze fantazji. Daliśmy się ponieść Wiedniowi, podobnie jak wszechobecnemu walcowi, brzmiącemu w każdej kafejce. Straussowi, Mozartowi, Beetovenowi, Schubertowi... Wsiedliśmy w metro i pojechaliśmy przed siebie. A potem wskoczyliśmy w odkryty autokar wycieczkowy typu Hop-On Hop-off i daliśmy się obwieźć po żelaznej trasie w ścisłym centrum. Bo Wiedeń to nie tylko "Wienner Blut".
Czasami nie wiedziałam, co fotografuję , ale to, co widziałam bardzo mi się podobało. Daliśmy się więc zgubić, nabić w butelkę i zdążyć zakochać w mieście kawiarni, parków i lawinie zieleni w samym centrum Ringu.
To co, macie chęć na Wiedeń bez przewodnika? Na chaotyczną foto miniaturkę miasta, które mnie ujęło? Ktoś chętny do walca? Zapraszam.