17 marca (sobota) - Soszów
A jednak jeszcze można
Większość ludzi wyciągnęła dzisiaj rowery z piwnicy czy z garażu, my wyjęliśmy narty z szafy
Ostatni raz na deskach byliśmy ponad miesiąc temu; wszystko przez to, że tak długo nie mogłam wrócić do zdrowia... Mieliśmy więc pewien niedosyt nartowania. Szkoda byłoby zmarnować taki piękny dzień jak dzisiaj...
Wstaliśmy skoro świt, żeby być jak najwcześniej na stoku i, o dziwo, w miarę się udało
Po 8:30 zameldowaliśmy się na stacji narciarskiej Soszów:
Chyba po raz pierwszy udało nam się zaparkować na "górnym parkingu"
Ludzi na początku prawie nie było, więc można było poszaleć. A i śnieg przez pierwszą godzinę czy dwie

nadawał się do jazdy. Potem było to już typowe wiosenne nartowanie, czyli z dziwną breją pod deskami.
Chociaż warunki były takie:
Kilka słonecznych fotek

:
Wzięliśmy 6-godzinny karnet (wiosenna promocja - 60 zł). Ale oprócz szusowania były też krótkie odpoczynki - głównie na opalanie

:
Na Soszowie starają się, żeby śniegu wystarczyło do końca kwietnia. Zgromadzili spore zapasy

:
Pod koniec zjedliśmy smaczny żurek w karczmie "Lepiarzówka", a właściwie przed nią:
Do samochodu zjechaliśmy koło 14:00. O tej porze trasy były już w bardzo słabym stanie - śnieg się topił, pojawiły się kamulce i było strasznie nierówno. Ale takie jest wiosenne nartowanie. Mój mąż, nie wiadomo dlaczego, bardzo taki śnieg lubi i śmigał aż miło, zadowolony. Ja trochę marudziłam na to, co pod deskami

Ale ogólnie wyjazd był bardzo udany i nawet się opaliliśmy trochę
Prawdopodobnie nie skończyliśmy jeszcze sezonu narciarskiego
Mam nadzieję, że do zobaczenia w tym miejscu
