Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Podróże RobaCRO - Lutalicy iz Novogardu

Wycieczki objazdowe to świetny sposób na zwiedzenie kilku miejsc w jednym terminie. Można podróżować przez kilka krajów lub zobaczyć kilka miast w jednym państwie. Dla wielu osób wycieczki objazdowe są najlepszym sposobem na poznawanie świata. Zdecydowanie warto z nich korzystać.
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 24.10.2011 18:45

Odcinek II - Rohacze czyli co się odwlecze, to nie uciecze

W Tatry przyjechaliśmy głównie dla Rohaczy. Wiola z Pawłem od dawna przebąkiwali o Rohaczach :). I na tym wyjeździe mieliśmy na nie wejść. Początkowo, mój plan przewidywał jednodniową wycieczkę główną granią Tatr Zachodnich od Brestovej po Wołowca. Jak się to skończyło, wiecie już z poprzedniego odcinka, dlatego postanowiliśmy trasę podzielić na dwa etapy. Co prawda rozwiązanie takie wiązało się z ponownym zejściem ze Smutnej Przełęczy, ale taki wybór trasy i tak był najlepszy dla nas...

Noc minęła nam znakomicie. Nic dziwnego, po takiej wyrypie i po nieprzespanej wcześniej nocy każdy spał jak zabity. Rano jakoś niespecjalnie szybko zerwaliśmy się z łóżek. Przed nami była trasa "tylko" na ok. 8 godzin. Piszę tylko, bo dnia poprzedniego planowaliśmy szlak na 14 godzin. I faktycznie tyle łaziliśmy, ale zrobiliśmy ok. 2/3 planowanej trasy.

Po energetycznym śniadaniu (tym razem już zabraliśmy nutellę :)) pojechaliśmy do Zverovki. Zapłaciliśmy za parking 2,5 euro i ruszyliśmy żółtym szlakiem na Rakoń. Najpierw asfaltem dobrą godzinę - na szczęście większość w cieniu. Potem, niestety już w pełnym słońcu zakosami na Przełęcz Zabrat pod Rakoniem. Słońce dawało się we znaki. Ale, lepsza lampa niż deszcz. Na przełęczy było trochę turystów. Nie zdecydowaliśmy się tam na postój. Wchodziliśmy mozolnie na Rakonia, gdzie zrobiliśmy krótki odpoczynek.

Widoki z Zabratu:
Obrazek
Wiola i grań Salatina

Obrazek
Od lewej: Brestova, Salatin, Spalena

Na Rakoniu:
Obrazek
Kominiarski Wierch, Giewont, Czerwone Wierchy, Świnica, granie Trzydniowiańskiego i Ornaku

Obrazek
Trzydniowiański Wierch, Ornak, Starorobociański Wierch

Obrazek
Wołowiec

Obrazek
Wołowiec, w tle Rohacz Ostry

Obrazek
Robert i Paweł dyskutują o widokach...nie ma to jak dobra orientacja w terenie :).

Ale, Wołowiec już na nas czekał. Na mnie szczególnie...bo lubię wyrównywać rachunki. Wołowiec miał ze mną na pieńku :). W marcu 2010r. pogoda nie wpuściła nas na szczyt. Tym razem, nie mogłem mu już odpuścić. O dziwo podejście na Wołowiec kosztowało mnie mniej sił niż Rakoń. Szło się lepiej, a może to dlatego, że zależało mi na tej górce :). Na tym odcinku było dość tłoczno. Nic dziwnego, piękna pogoda sprawiła, że w Tatry przyjechało dużo weekendowych turystów.

Obrazek
Paweł na podejściu...za nim Rakoń

Obrazek
...i Robert
Obrazek

Obrazek

Obrazek
Wiola z Rohackim Stawem

I udało się...zdobyłem Wołowca (2064m) :). Poskakałem chwilkę z radości :). Zrobiliśmy krótki postój spoglądając głównie w stronę Rohaczy, choć panorama ze szczytu jest bardziej rozległa. Dobrze widzieliśmy trasę, którą pokonaliśmy dzień wcześniej. Tatry Wysokie również były widoczne.

Na Wołowcu:
Obrazek
Szczęśliwy autor na szczycie

Obrazek
Dziewczyny: Gabi, Kasia, Wiola

Obrazek

Obrazek
Od lewej: Brestova, Salatin, Spalena, Pachola, w dole Rohackie Stawy

Obrazek

Obrazek
Rohacze dwa, Ostry i Płaczliwy

Obrazek
Widok na najwyższe szczyty Tatr Zachodnich - Bystra, Starorobociański Wierch, Jakubina

Obrazek

Ku naszemu zadowoleniu większość osób z Wołowca, albo wracała na Rakoń albo szła na Łopatę...pojedyncze osoby wybrały szlak na Rohacze. Zejście z Wołowca było lajtowe. Podziwialiśmy Jamnicką Dolinę z Jamnickimi Stawami (Wyżni i Niżni). Piękne błękitne kolory...

Jamnickie Stawy:
Obrazek
Jamnicki Staw Wyżni - w tle Jarząbczy Wierch, Jakubina i Starorobociański Wierch

Obrazek

Obrazek
Jamnickie Stawy - Wyżni i Niżni
Obrazek

Obrazek

Obrazek
Jamnicki Staw Niżni

Obrazek
Wiola ze Stawami

Obrazek
Wołowiec z Jamnickiej Przełęczy

Obrazek
Wiola i Robert na tle Wołowca

Obrazek

Obrazek
Rohacz Ostry

Na podejściu pod Rohacza:
Obrazek

Obrazek

Od Przełęczy zaczęła się najtrudniejsza część szlaku. Pojawiły się łańcuchy. Tym razem w zasadzie bez kolejek. Sprawnie pokonywaliśmy kolejne metry dzielące nas od szczytu i czekając na "mitycznego" konia, który uchodzi za najtrudniejszy fragment tego szlaku. Tuż przed szczytem "zakorkowało się". Przepuściliśmy kilka osób, które schodziły. Gdy zrobiło się pusto, pokonaliśmy skalną półkę. Wiola zapytała się kogoś, gdzie ten koń. Jakie było nasze zdziwienie, gdy usłyszeliśmy, że właśnie go przeszliśmy :). Eee...nic nadzwyczajnego. Można się chwycić łańcucha, można trzymać się skały. Jest też na czym oprzeć nogę. Pewnie zimą, gdy nie widać łańcuchów lub w deszczu przy mokrej skale wtedy faktycznie trzeba pokonać ten odcinek okrakiem. Na zejściu pewnie też jest gorzej. Widzieliśmy jak duża grupa starszych osób męczyła się. Jedna pani miała poważne problemy z koniem. Paweł z uznaniem wyrażał się o tych kobietach.

"Akcja" na słynnym koniu:
Obrazek
Wiola
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Kasia i Paweł

Obrazek
Robert

Obrazek
W tle Wołowiec

Obrazek

Obrazek
Do konia zawsze można się przytulić, niekiedy nawet trzeba.

Na Rohaczu Ostrym (2088m) posiedzieliśmy chwilkę. Jest to szczyt o nietypowej dla tego regionu Tatr budowie (ostro opadające ściany, wąska grań, skały krystaliczne - podobnie jak w Tatrach Wysokich). Zbudowany jest z wielkich bloków granitu i przecięty jest szczeliną zwaną Rohacką Szczerbiną. Z daleka nie bardzo wiadomo, jak przechodzi się po tej szczerbinie, ale w rzeczywistości nie jest trudno.

Na Rohaczu Ostrym:
Obrazek
Nasza ekipa

Przed nami już był tylko jeden trudniejszy fragment - zejście z Rohacza Ostrego. Wiadomo, łatwiej wejść niż zejść. Ale, poradziliśmy sobie bardzo dobrze. Bez kolejek przy łańcuchach człowiek może się skoncentrować na trudnościach a nie w pośpiechu złazić po skale.

Obrazek

Obrazek
Rohacz Ostry i Wołowiec

Przed nami było podejście bez trudności technicznych na drugiego z Rohaczy, tego wyższego i już nam znanego - Płaczliwego. Pod kopułą szczytową szlak od Ostrego łączy się ze szlakiem z Ziarskiej Przełęczy. Widoki były nam (Wioli, Pawłowi i mi) znajome. W 2010r. weszliśmy na Rohacza Płaczliwego. zimą, jednak szczyt sprawiał wrażenie bardziej stromego. Wiadomo, zimą inaczej wszystko wygląda. I te "proste" szlaki wcale nie są wtedy takie proste.

Na Rohaczu Płaczliwym (2125m) spotkaliśmy tylko jedną osobę - Słowaka. Górka należała do nas. W przeciwieństwie do zimowego wejścia teraz mieliśmy piękne widoki we wszystkich kierunkach - na Zachodnie, Wysokie, doliny. Bardzo ładnie...

Obrazek
Wiola z Rohaczem i Wołowcem

Obrazek
Razem

Obrazek
Wszyscy

Obrazek
Widok na Rohacza Ostrego
Obrazek

Obrazek
Baraniec

Obrazek
Krywań

Zejście z Rohacza na przełęcz miało wg wskazań "drogowskazów" zająć nam pół godziny. A ciągnęło się i ciągnęło. Czas naprawdę mocno wyśrubowany...Może ci Słowacy mają motorki w nogach. Po drodze już w zasadzie nikogo nie mijaliśmy. Miejscami szlak trudny technicznie wymagający zwiększonej uwagi, ale bez ubezpieczeń. Na Smutnej Przełęczy również pusto. Dopiero, gdy ją opuszczaliśmy Paweł zamienił kilka zdań z innymi turystami.

Ściana skalna między Rohaczem Płaczliwym a Smutną Przełęczą:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dzień wcześniej na dół do Tetliakovej chaty zasuwało naprawdę dużo ludzi. Teraz pusto...minęliśmy może ze 4-5 osób, w tym parę z dużymi plecakami najprawdopodobniej zasuwającą do Ziarskiego schroniska. Mieliśmy nadzieję, że nie zamkną nam schronu. Mieliśmy wielkiego smaka na zimnego Bażanta :). Po całodniowej wycieczce podchodził nam wybornie...

Obrazek
Księżyc nad Rohaczami

Pod samochód doczłapaliśmy się ok. 20. Zadowoleni...Rohacze padły naszym łupem :). Kolejny cel tatrzańskich wypraw został zrealizowany :).

Na kwaterze odpoczywaliśmy, gadaliśmy i planowaliśmy trasę na następny dzień. W zasadzie to cel został ustalony przed wyjazdem. Pozostała tylko techniczna kwestia, którą drogą wejdziemy na szczyt :).
Ostatnio edytowano 01.03.2012 12:50 przez RobCRO, łącznie edytowano 4 razy
maslinka
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 15078
Dołączył(a): 02.08.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) maslinka » 24.10.2011 18:59

Cudna wycieczka i piękne zdjęcia! Szczególnie podobają mi się te "na koniu" :lol: Jak ja lubię trasy z łańcuchami! :D

Na Rakoniu i Wołowcu byłam, ale dalej (a raczej wyżej) to już nie...

Szacun za zdobycie Rohaczy i dzięki za podzielenie się tym z nami :D

:papa:
a to ja
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4755
Dołączył(a): 18.07.2003

Nieprzeczytany postnapisał(a) a to ja » 25.10.2011 07:35

Robert
Jak Wy to robicie że ... niemal zawsze taką dobrą widoczność macie? :D

W moim przypadku - a rzeczony przypadek ostatnio trafia się od tzw. wielkiego dzwonu - jadę ileś/sta lub ileś/set kilometrów i ... widoków ni ma!

Może to przez ten dzwon? :oczko_usmiech: :lool:

Pozdraviam serdecznie
i podziwiam również za znajomość/rozpoznawalność górskich grzbietów z różnej perspektywy
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 21.11.2011 19:34

Odcinek III - Otargańce

Wieczorem przy piwku ustaliliśmy trasę na ostatni dzień - Grań Otargańców poleca wiele osób na różnych górskich forach. Stąd i w naszych głowach powstał pomysł na zrobienie tego szlaku.

Pospaliśmy, ale nieco krócej niż poprzedniej nocy, bo czekał nas dłuższy przejazd do Prybiliny. Niby było to tylko ok. 50 km, ale dojazd do punktu startu zajął nam dobre dwie godziny. Auto zostawiliśmy na dzikim parkingu obok kilku innych pojazdów - blachy same polskie i czeskie. Spodziewałem się, że będzie raczej pusto, bo poniedziałek, bo mało znany teren, a tu niespodzianka, że tyle samochodów.

Ok. 11 ruszyliśmy niebieskim szlakiem przez krótką, 2-kilometrową Uzkę Dolinę (Wąską Dolinę). Jest ona całkowicie zalesiona a jej dnem płynie duży Raczkowy Potok. Na tym odcinku panował spory ruch turystyczny, który się rozrzedził się po przejściu doliny. Dalej są różne opcje - można iść Jamnicką Doliną w stronę Barańca, Wołowca, można iść Raczkową Doliną na Kończysty Wierch i dalej na Bystrą albo tak jak my na Otargańce. Ta trzecia opcja cieszy się chyba najmniejszą popularnością. Może tylko tego dnia tak było, może tak jak zawsze...Mała popularność szlaku oraz kiepskie oznakowanie powodują, że łatwo jest się zgubić, zwłaszcza przy podejściu pod Ostredok. Szlak prowadzi zakosami przez las. Nieświadomi weszliśmy na skrót i było bardzo stromo. Mało przyjemny teren...

Obrazek
Uwaga na misie

Obrazek
Ostredok

Przed Ostredokiem spotkaliśmy pierwszych turystów, którzy tak jak my zapuścili się w ten rejon Tatr - pięcioro Węgrów. Szczyt Ostredoka (1673m) jest skalisty. Zrobiliśmy sobie tam krótki postój...i ruszyliśmy dalej. Gabi i ja męczyliśmy się. To góra, to dół...a jeszcze w kilku miejscach trzeba było przebijać się przez kosówkę. Potem wszyscy na to przebijanie się narzekaliśmy.

Widoki ze szlaku były naprawdę fajne. Po jednej stronie mieliśmy Rohacze, Baraniec, Wołowiec, po drugiej grzbiet Bystrej. A sama grań Otargańców jest ciekawa, bo poszarpana, skalista i z ekspozycją. Źle może się skończyć potknięcie albo zbłądzenie w czasie pogorszenia pogody.

Obrazek
Rohacze - Ostry i Płaczliwy

Obrazek
Wołowiec, Rohacze

Gdzieś od Wyżnej Magury zaczęła wracać mi energia. Może dlatego, że na horyzoncie była coraz bliżej widoczna Jakubina (z naszego Raczkowa Czuba). Wstąpiły we mnie nowe siły, choć Paweł i Kasia byli daleko przed nami. Za to Węgrzy byli gdzieś za nami i chyba dwoje z nich poddało się...

Obrazek
Jakubina
Obrazek

Obrazek
Wiola z Jakubiną w tle
Obrazek

Końcówka podejścia pod Jakubinę lajtowa - zakosami szeroką granią. I tak ok. 14 zameldowałem się na szczycie - najwyższym w grani Otargańców - 2194m. W Tatrach Zachodnich wysokością ustępuje jedynie Bystrej. Widoki ze szczytu powalające. Jedne z najlepszych w Tatrach Zachodnich. Jak na dłoni Rohacze, Baraniec, Wołowiec, znany nam dobrze Starorobociański Wierch, Bystra...Widzieliśmy też naszego dobrego znajomego - Krywania a w dole lodowcowego pochodzenia Raczkowe Stawy.

Obrazek
Wiola & Robert na szczycie

Obrazek
Wołowiec, Rohacze

Obrazek
Starorobociański Wierch

Obrazek
Bystra, w tle Krywań

Obrazek
Stary...i Bystra

Obrazek
Kończysty Wierch

Obrazek
Raczkowe Stawy
Obrazek

Na Jakubinie posiedzieliśmy chwilkę. Nie za długo, bo zaczęło mocniej wiać. W międzyczasie na szczyt od strony Jarząbczego Wierchu doszła para Polaków. Jarząbczy był naszym kolejnym celem, który zdobyliśmy po kilkunastu minutach. Tym razem bez odpoczynku i przystanku zaczęliśmy schodzić przy silnym, zacinającym wietrze po kamiennych stopniach na Jarząbczą Przełęcz (1954m).

Obrazek
Zejście na Jarząbczego

Od Przełęczy w dół dalej stromo po drobnych kamienie. Bardzo przydawały się kijki. Tym razem to ja zostawiłem innych w tyle. Mijaliśmy odejście na Jaminickie i Ziarskie Sedlo a droga się nam cholernie dłużyła. Małym plusem było to, że skończyły się strome zakosy. Szlak stał się łagodniejszy a co za tym idzie mniej obciążający kolana. Końcówka szlaku po dolinie prowadziła wzdłuż drogi, którą popędziliśmy bardzo szybkim tempem. Spieszyło się nam na kwaterę.

Gdy dotarliśmy na parking nie było już żadnego samochodu. Wszyscy wrócili ze szlaków przed nami. W drodze do Habovki zatankowaliśmy auto i zrobiliśmy zakupy w Liptovskim Mikulaszu. Za tą miejscowością złapał nas deszcz. Prognozy pogody zaczęły się potwierdzać. Miało padać, to i się rozpadało...

Ostatni wieczór na słowackiej ziemi spędziliśmy na rozmowach, komentarzach...bardzo sympatycznie.

We wtorek 6 września wracaliśmy do kraju, z krótkim przystankiem w Tvardosinie. Najstarszym zabytkiem miasta jest drewniany gotycki kościółek z II połowy XV wieku z barokowym ołtarzem z XVIII wieku, zapisany wraz z innymi drewnianymi świątyniami słowackich Karpat na liście światowego dziedzictwa UNESCO w 2008 roku. Niestety, kościółek zamknięty był na 4 spusty i nie pozostało nam nic innego jak zwiedzenie go z zewnątrz.

Tvardosin:
Obrazek

Obrazek

Trochę czasu straciliśmy w Bielsku. Utknęliśmy w korku na drodze wlotowej od Żywca :(. Taki to już urok naszego kraju. Jak to dobrze, że teraz B-B już ma obwodnicę :). Do domów zajechaliśmy sprawnie...

Cała nasza wyprawa była bardzo udana. Zrobiliśmy większość z tego, co planowaliśmy. Najbardziej zależało nam na Rohaczach i te przeszliśmy. Z pewnością dla mnie były to najtrudniejsze technicznie trasy, jakie do tej pory zrobiłem w Tatrach. Poziom adrenaliny na niektórych fragmentach naprawdę był wysoki. Teraz mogę spokojnie ruszać na Orlą Perć :). Może kiedyś...

Trafiliśmy również na super pogodę. Słoneczną, ciepłą...a nasze wrześniowe doświadczenia z roku 2010 były były zupełnie odmienne. Wtedy Rohacz Płaczliwy pokryty był grubą warstwą śniegu.

PS Agnieszko, jeśli nie byłaś na Rohaczach, polecamy gorąco ten fragment słowackich Tatr. Szlaki piękne widokowo, ale i wymagające pomocy rąk i sporej uwagi :).

PS Doroto, z pogodą bywa różnie. Niekiedy, jedziemy na "pewniaka". Śledzimy prognozy i wybieramy odpowiedni termin a niekiedy jedziemy wtedy, kiedy po prostu dają nam urlop. :)

Pozdrawiamy wszystkich czytelników :).
Ostatnio edytowano 01.03.2012 12:51 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 05.12.2011 18:13

Wrześniowe krasnale - Wrocław 2011

We wrześniu po raz kolejny skorzystaliśmy z gościny u naszego Prezesa - Maćka i odwiedziliśmy Wrocław. Tym razem postanowiliśmy wziąć wolne także na piątek. Chcieliśmy odwiedzić kilku "zamkniętych" krasnali - tzn. takie, które znajdują się np. w szkołach, urzędach itp. Wśród tych mieliśmy największe braki...Najeździliśmy się sporo po mieście. Byliśmy w takich rewirach, gdzie trudno spotkać żywego człowieka a obcy ginie :).

Oto kilka z upolowanych skrzatów:
Obrazek
Olbiuniusz

Obrazek
Promyk

Obrazek
Przedszkoludek

Obrazek
Dąbrek Pierwszy

Obrazek
Kreacujesz

Obrazek

Obrazek
Fizolek

Obrazek
Harcerz - czuwaj!

Obrazek
Inwigiluś - niestety uszkodzony w czasie przeprowadzki. Powiązany z partią polityczną. Podobno ma brać udział w następnych wyborach...mówi się też o transferze do innej partii :).

Obrazek
Max i Fliz

Obrazek
Spacerownik - poznaliśmy również właściciela i pierwowzór pieska :).

Obrazek
Polidenciak...wiadomo, o zęby trzeba dbać!

Obrazek
...a jak się nie dba, to zawsze pomoże 100matolog, choć kosztuje to trochę kasy i bólu.

Obrazek
Na ból pomogą ziółka Mikołaja Ziółka.

Obrazek
A jak zacznie się coś dziać, to nie ma jak lekarz, zwłaszcza pierwszego kontaktu - Lekarz i pacjent.

Obrazek
100% zniżki dla 100-latków...daje krasnal Okulista.

Obrazek
Ludzie listy piszą...Listonosz je doręczy, byleby kot tfuuu kod był dopisany :).

Obrazek
Albo, ludzie dzwonią do krasnala Teleinfomatyka.

Obrazek
Profesor jak zwykle zamyślony...

Obrazek
...a Wielki Czytelnik czyta i czyta.

Obrazek
Hohelka poczęstuje tym...

Obrazek
...co Gastronomek przygotuje.

Obrazek
Panna Pychotka oceni, czy to było dobre. Surowsza niż Magda Gessler :). Kiedy będą krasnalowe kuchenne rewolucje?

Obrazek
Po posiłku Kanapownik zaprasza na swoją kanapę...

Obrazek
Pożarki ugaszą...nie tylko pragnienie.

Obrazek
Johnny jak zawsze lubi spacery.

Obrazek
Plumplumek i Helpik każdego pływaka uratują...

Obrazek
...im zawsze pomogą Ratuś i Bulbulek :). Co cztery głowy i osiem rąk...

Obrazek
Dialogomir - wrócił na swoje miejsce.

Byliśmy także w zoo...schował się tam jeden z krasnali:

Obrazek
Hipoczyściciel

...ale naszą największą uwagę przykuły lemury :). Bardzo je lubimy. Gatunek - lemur wari rudy.
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Niestety, w zoo nasz ulubiony gatunek - catta był bardzo leniwy i nie dał się sfotografować.
Obrazek
PS Zdjęcie z netu...

...i zawsze gdzieś ostatni, z dala od audytorium:
Obrazek
Odludek

Obrazek
Nic to, wszystkich ukocha Miłostek.

PS Kilka widoków z miasta. Tym razem, nie rynek, nie Ostrów Tumski...
Obrazek
Taki klimat to ma tylko Wrocław

Obrazek
Nic dodać, nic ująć :).
Ostatnio edytowano 01.03.2012 12:53 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
maslinka
Weteran
Avatar użytkownika
Posty: 15078
Dołączył(a): 02.08.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) maslinka » 05.12.2011 20:34

Zawsze chętnie oglądam wrocławskie Krasnale :D Dzięki za zdjęcia kolejnych stworków.
Fajnie, że ciągle ich przybywa.

Do ZOO we Wro :wink: też musimy się wybrać.

Pozdrawiam :papa:
Użytkownik usunięty

Nieprzeczytany postnapisał(a) Użytkownik usunięty » 05.12.2011 21:07

A ode mnie masz kopa, że piwoszkowałeś sam(i) :twisted:
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 14.12.2011 18:18

Jesienna Turcja

Odcinek 1 - Podróż

Długo szukaliśmy pomysłów i inspiracji na nasz jesienny wypad. Przede wszystkim chcieliśmy mieć pewność, że trafimy w miejsce z miarę pewną pogodą. Nie w smak nam była wyprawa w chłody i w deszcze. Były "polskie" opcje. Zastanawialiśmy się też nad Bałkanami. Tak do końca, do niczego nie mogliśmy się do końca przekonać. Gdy pojawiła się dość ciekawa oferta cenowa na przelot do Turcji, 2 dni przed wylotem kupiliśmy bilety na przelot do Antalyi :). Na wyjazd z nami namówiliśmy Pawła.

Z racji późnego zabukowania biletów czasu na przygotowanie w zasadzie mieliśmy bardzo mało. Udało mi się zdobyć przewodniki i mapę. Trochę wyczytaliśmy w Internecie, co warto zobaczyć. Ale, trudno było jednoznacznie stwierdzić, że byliśmy przygotowani do wyjazdu np. w porównaniu z naszymi, innymi wypadami, które planujemy sobie całkiem dokładnie :). Tym razem, mieliśmy zarys trasy i tego, co chcemy zobaczyć plus kilka wydruków z namiarami na hostele. Niewiele...Nawet nie było jak zajrzeć do tylu ciekawych relacji na forum (choćby Janusza B. czy Piotrka B.).

28.10 wczesnym przedpołudniem wyjechaliśmy z Tychów obierając kierunek na Niemcy. Wylot mieliśmy z niewielkiego lotniska Paderborn - Lippstadt. Trasa długa, ale jechało się płynnie. Na lotnisko dojechaliśmy na dwie godziny przed startem samolotu. Auto mogliśmy zostawić na bezpłatnym parkingu.

Wylot mieliśmy tuż przed północą. Oddaliśmy bagaże, przeszliśmy kontrolę osobistą i nagle...słyszymy jak przez megafon wyczytują "Herr Robert...und Herr Paweł...proszeni są do punktu nadawania bagażu" :). Kilka myśli przebiegło mi przez głowę, w tym ta jedna, która okazała się prawdziwa. Skrupulatni niemieccy pogranicznicy przyczepili się do naszych kartuszy na gaz. Nie było żadnych tłumaczeń, że takie coś zabieraliśmy z sobą i do Maroka, Kolumbii. Ci byli nieugięci, że takie są przepisy. Nie było sensu dyskutować. W sumie straty nie było żadnej, bo mogliśmy je odnieść do auta. Trzeba było tylko jeszcze raz przejść kontrolę bezpieczeństwa. No i w Turcji musieliśmy obywać się bez gazu...

Samolot był wypełniony do ostatniego miejsca. Lot trwał ok. 3 godzin. Przespaliśmy ten czas. Ok. 4 nad ranem wylądowaliśmy na tureckiej ziemi. Wiola i Paweł już kiedyś tam byli - Wiola nad morzem w Kemer, Paweł w Stambule. Turecka odprawa paszportowa była bardzo sprawna - zakup wizy za 15 euro, stempel do paszportu i Türkiye'ye Hoşgeldiniz "Witamy w Turcji".

Na lotnisku wymieniliśmy walutę. Jak się potem okazało po bardzo kiepskim kursie :(. 2,14 TL za 1 euro. W innych miejscach można było dostać o 0,3 TL więcej. Potrzebowaliśmy dostać się na dworzec autobusowy. Taksówkarze chcieli od nas 20 euro. Cena trochę kosmiczna. Przecież w Turcji miało być tanio. Na dworzec autobusowy niby tylko 10 km a tu taka cena :(. Może to była taryfa nocna, może świąteczna (29.10 to Dzień Republiki). Tyle postanowiliśmy nie płacić. Liczyliśmy, że uda się nam złapać jakiś autobus, ale co pytaliśmy się kierowcy, nikt nie jechał na PKS. Ktoś nam powiedział, że będzie jakiś autobus o 6-tej, ale takowy się nie pojawił. Krążyliśmy po lotnisku próbując złapać stopa, ale bez rezultatu. Zrezygnowani postanowiliśmy...pojechać taksą. Zapłaciliśmy 50 TL, to bez mała 100 zł. Cena kosmiczna...jak tak dalej by miało iść, to zbankrutujemy przed powrotem. Ale, nie mieliśmy wyjścia, musieliśmy dostać się na dworzec...

Wchodząc na dworzec autobusowy w Antalyi przechodzi się kontrolę bezpieczeństwa. Ale, co sprawdzają, to nie wiemy. Pikało, a kazali nam dalej iść. Dworzec jest duży, zadbany. Mając porównanie do naszych dworców, ten wypadł bardzo dobrze. Szybko zostaliśmy zauważeni przez tubylców, którzy wypytywali nas o kierunek jazdy. Ten był ustalony - Kapadocja. System komunikacji autobusowej w Turcji oparty jest na wielu przewoźnikach. Nie ma jednego rozkładu jazdy, tylko trzeba pytać się poszczególnych przewoźników (albo sami Was znajdą :)) o godziny kursowania i cenę biletu. Nam pierwszy przewoźnik nie pasował - nocna jazda. Chcieliśmy jechać za dnia i znaleźliśmy przewoźnika oferującego taki kurs - po 40 TL/ osoba. Ucieszyliśmy się, że za dnia dostaniemy się do Goreme w sercu Kapadocji :).

Jazda autobusem trwała ok. 10 godzin, w czasie których pokonaliśmy ponad 600 km. Kierowca robił dłuższe przerwy na prostowanie kości i posiłki. Obsługa pojazdu co jakiś czas serwowała bezpłatnie napoje (gorące i zimne). Tubylcy trochę nieśmiało nam się przyglądali. Z jednym trochę pogadaliśmy, bo znał rosyjski. Podziwialiśmy krajobrazy - zwłaszcza jezioro Egirdir (4-te co do wielkości w TR) i górę Hasan Dagi. Pięknie prezentowała się Turcja...

Jezioro Egirdir:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Tureckie, górskie krajobrazy:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Konya

Obrazek
Różowe miasto...Isparta. Może ktoś był tam i wie, czemu tam wszystko w tym kolorze?

Po zmroku dobiliśmy do Nevsehir. Tutaj skończyła się nasza jazda autobusem. Potrzebowaliśmy dostać się dalej do Goreme. Jakiś gość poinformował nas, że powinien jechać dolmusz (lokalny bus), ale nic takiego nie wypatrzyliśmy. Za to za 10 euro zaoferował się dowieźć nas swoim autem inny tubylec. Przystaliśmy na jego ofertę. Podrzucił nas wprost pod drzwi hostelu - Nomad Cave, który stał się naszą metą na najbliższe 3 dni.
Szef hostelu powitał nas na progu zaznaczając, że bardzo dobrze trafiliśmy :).

Ustaliliśmy szczegóły - nocleg na sali wieloosobowej ze śniadaniem w cenie. Do dyspozycji mieliśmy kuchnię, bezpłatnie gorące napoje czy Internet. Dostaliśmy mapę. Dowiedzieliśmy się, co warto zobaczyć, gdzie warto podjechać. Po prostu, prawdziwy szef interesu z właściwym podejściem do klienta. Polubiliśmy go :).

Trochę posiedzieliśmy na "stołówce". Opracowaliśmy plan na kolejne dni i zmęczeni długą podróżą poszliśmy spać...w jaskini :). Podobno, nocleg w jaskini to jedna z 3 obowiązkowych rzeczy w Kapadocji (dwie pozostałe to wizyta w jednym z podziemnych miast oraz lot balonem).

Taaa...musieliśmy się nieźle opatulić i wbić w śpiwory ,żeby nie zmarznąć. Szybko zasnęliśmy...

PS Agnieszka, dziękujemy za spacer z nami po Wrocławiu. Krasnali ciągle przybywa i pewnie na wiosnę znów tam zawitamy. Zoo - gdyby nie krasnal i lemurki, to pewnie ciężko byłoby mnie tam zagonić. Niestety, na Madagaskar jeszcze nie planujemy wyprawy...tymczasem, zapraszamy na wycieczkę po Turcji :).

PS Sławek, kiedyś przyjdzie ta pora na browara :). Tylko bez przemocy proszę...
Ostatnio edytowano 01.03.2012 12:53 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 17.12.2011 11:23

W krainie pięknych koni

Odcinek 2 - Przecież miało być tutaj ciepło i słonecznie...

Na temat Kapadocji można znaleźć w internecie morze informacji. O budowie skał, z czego powstały, dlaczego akurat tam stworzył się księżycowy krajobraz. itd. Również na tym forum jest już tego trochę. To i my pokrótce przedstawimy, skąd się to wzięło :).

Są dwie możliwe wersje pochodzenia nazwy Kapadocja. Jedno od Konia, co znaczy ni mniej ni więcej, że była to kraina pięknych koni. Możliwe więc, że Kapadocja pochodzi od perskiego słowa "Katpatuka" (tym słowem król perski Dariusz określał krainę pięknych koni), bądź od kultu Wielkiej Bogini Matki praktykowanego na tych ziemiach, jeszcze długo przed nastaniem chrześcijaństwa czy islamu...

Miliony lat temu płaskowyż Środkowej Azji Mniejszej był morzem, otoczonym przez zielone lasy i równiny. Potem na skutek aktywności gór Taurus i wulkanów, środowisko i płaskowyż uległy zmianom, a przodek konia, wyginął około 10 milionów lat temu. Tereny Kapadocji bardzo długo nie były zamieszkiwane, właśnie ze względu na ciągle niespokojną ziemię i wybuchy wulkanów. Dopiero po okresie zlodowaceń, klimat powoli ulegał złagodzeniu, zwłaszcza w okolicach Konyi i Aksaray. Na miejscu dawnych popiołów, odrodziła się przyroda, powstały jeziora, rzeki, a lasy zapełniły się zwierzętami i roślinami. Z popiołów powstał tuf - miękka i łatwo poddająca się erozji skała. Wody deszczowe wyżłobiły w tufie wąwozy o stromych zboczach, utworzyły stożki i piramidy o dziwnych kształtach, wyrzeźbiły w skale kominy, zwierzęta, grzyby. Tuf jest zazwyczaj białożółty, choć są też skały różowe, czerwonawe, szare i białe. Zdarzają się skały i warstwowe, przypominające przekrój tortu. W zależności od kąta padania promieni słonecznych skały mienią się rożnymi kolorami :).

Krajobraz powstawał stopniowo, warstwy popiołu i magmy były nanoszone przez wulkany w różnym czasie, miały różny rozmiar i zróżnicowaną fakturę. Różnorodność kolorystyczna i różnice w twardości materiału umożliwiły utworzenie fantazyjnych form skalnych. Miękkość skał wykorzystali ludzie, którzy przed wiekami zaczęli żłobić w tufie jaskinie mieszkalne. We wczesnym średniowieczu w Kapadocji zaczęli pojawiać się pustelnicy, początkowo osiedlając się pojedynczo, a potem łącząc się w grupy i tworząc klasztory. Tufowe pieczary stanowiły znakomite miejsce, gdzie eremici mogli z dala od świata doczesnego oddawać się modlitwie i ascezie. W IX-X wieku do Kapadocji przybywali uciekinierzy szukający schronienia przed prześladowaniami arabskimi.

W 1985 roku Kapadocja została wpisana na listę dziedzictwa UNESCO. W pełni zasłużenie...

Nasz spacer zaczęliśmy po pożywnym śniadaniu (omlet, wędliny, ser, dżem). Niestety, pogoda nas nie rozpieszczała. Niebo zasnute było chmurami. Temperatura też nie za wysoka - gdzieś ledwo ok. 15C. Musieliśmy założyć polary i kurtki. Tego się nie spodziewaliśmy :(.

Pierwsze spojrzenie na Kapadocję:
Obrazek

Obrazek
Wiola i...dowiecie się później, kto został nakarmiony :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Własne "M"
Obrazek

Obrazek

Skierowaliśmy się w stronę muzeum (wstęp płatny 15 TL). Na niewielkiej przestrzeni zwiedza się kilka świątyń. Więcej o nich można przeczytać [url=http://turcjawsandalach.pl/content/park-narodowy-g%C3%B6reme]tutaj[/ur]. Naszą wizytę w muzeum ograniczyliśmy do minimum. Miejsce to było zatłoczone - staliśmy w długich kolejkach do kolejnych świątyń. A jedna świątynia przypomina drugą. To raczej miejsce dla pasjonatów sztuki i architektury. Szybko opuściliśmy to miejsce. Woleliśmy połazić po szlakach Dolin Rose i Red zlokalizowanych wokół Goreme i podziwiać fantastyczne formy skalne w jesiennych barwach. Tym bardziej, że poprawiła się pogoda. Szkoda, że tylko na chwilę...

W muzeum:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Spojrzenie na Uchisar:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Wiola & Robert

Co rusz, przystawaliśmy i robiliśmy zdjęcia. Różnorodność form była przeogromna. A to, co się widzi, zależy tylko od wyobraźni. Po prostu, miejsce baśniowe, filmowe. Nie wiadomo było, w którą stronę patrzeć :). Poruszać się można dosłownie wszędzie i zajrzeć w każdy kąt. I to w zupełnej pustce...tak, autokary z tłumami podjeżdżały pod punkty widokowe, a na szlakach zupełna cisza, co nas oczywiście bardzo cieszyło. Gdzieś w tej bajkowej scenerii wypiliśmy kapadockie wino.

Poprawa pogoda...w Dolinach Red i Rose:
Obrazek

Obrazek

Obrazek
...nie na długo :(
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Wiola

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Paweł...zapodaj po szklaneczce :)

Nieśpiesznie dotarliśmy do wioski Cavusin. Nad wioską króluje olbrzymia skała z wieloma wykutymi domami i świątyniami. Do lat 60-tych ubiegłego stulecia zamieszkiwana była przez miejscową okoliczną ludność. Niestety doszło do zawalenia skały, co spowodowało śmierć wielu ludzi. Obecnie można chodzić po skale - zresztą jak wszędzie indziej.

Cavusin:
Obrazek
Na cmentarzu
Obrazek
Długowieczni :)

Obrazek

Obrazek
Panienka i Pan z okienka :)

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wypatrzone po drodze:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Cały czas mieliśmy z nami "przewodnika" (jak to w Turcji i krajach arabskich, od turystów zawsze można coś wyciągnąć a ten zadowolił się naszymi kabanosami :)) - przyczepił się już do nas w Goreme. Potem gdzieś przepadł, by za Cavusin znów z nami łazić. To pies, który wabił się Klara :). Wędrowaliśmy z nim przez Dolinę Miłości. Fantastyczna dolina, w której załapaliśmy się na bajkowy zachód słońca. Piękno kolorów nie do opisania. Jedno ze zdjęć zamieściliśmy w konkursie "Podróże Cromaniaków 2011" (przy okazji, dziękujemy tym, którzy głosowali na to i na inne nasze zdjęcia). O zmroku dotarliśmy do Uchisar słynącego z cytadeli położonej na wzgórzu - pięknie rozświetlonej o tej porze dnia, w zasadzie nocy :).

Dolina Miłości:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zachód słońca w Dolinie:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

...i nad Kapadocją:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Nocne Uchisar

Idąc wzdłuż głównej drogi wróciliśmy do Goreme i naszego hotelu. To był udany dzień. Kapadocja nas oczarowała :). Wiedzieliśmy, czego możemy się tam spodziewać. Ale to, co zobaczyliśmy były zdecydowanie ładniejsze niż na wszelkich zdjęciach i w folderach :). Bez dwóch zdań, jedno z miejsc obowiązkowych do zwiedzenia na świecie. Tylko ta pogoda...liczyliśmy na poprawę aury :).

Do schroniska przybyło trochę więcej ludzi. Pogadaliśmy trochę z Angolami, którzy wybrali się w rajd z motto "No sense, no money, no worries". Sympatyczni, typowi mieszkańcy Albionu. Poznaliśmy również Kanadyjczyka - przypominał nam nieco naszego "Prezesa" z Wrocławia. Podobna fizjonomia i styl bycia...

Zamówiliśmy u naszego gospodarza na następny dzień wycieczkę tzw. Zieloną trasą. Postanowiliśmy skorzystać z oferty biura podróży. Zwykle wszystko organizujemy na własną rękę, ale w tym przypadku po prostu nie mieliśmy innej możliwości, żeby zobaczyć Ihlarę...

Wieczór spędziliśmy przy narodowym trunku tureckim - raki :). Wchodził nam napitek aż miło.
Ostatnio edytowano 01.03.2012 12:55 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
Vjetar
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 45308
Dołączył(a): 04.06.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Vjetar » 20.12.2011 16:59

Turcja jest super - dzięki za przywołanie wspomnień.


Pozdrawiam
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 20.12.2011 18:54

Odcinek 3 - Ihlara fakultatywnie

Na 9 rano byliśmy umówieni z operatorem wycieczki. Punktualnie pod hostel zajechał busik. Zajęliśmy sobie miejsca. Ku naszemu zaskoczeniu wycieczkę wykupił sobie także kanadyjski Prezes :). Reszta towarzystwa międzynarodowe - Japończycy, Kangury i Brazylia. Niezła mieszanka. Nasz przewodnik opowiedział nam nieco o trasie i miejscach, które będziemy odwiedzać. Od rana dopisywała ładna pogoda :). Słonecznie i cieplej niż dnia poprzedniego.

Pierwszy przystanek zrobiliśmy zaraz za Goreme - w miejscu, z którego można podziwiać ładną panoramę miasta. Porobiliśmy trochę zdjęć. Nasze miasteczko z tego punktu widokowego prezentowało się bardzo ładnie.

Obrazek
Goreme
Obrazek

Obrazek

Obrazek
Wiola & Robert

Po krótkiej przerwie pojechaliśmy dalej i zatrzymaliśmy się w miejscowości Derinkuyu, którego nazwa oznacza głęboką studnię. Miejsce to znane jest z wielopoziomowego, największego w Kapadocji podziemnego miasta, gdzie chrześcijanie chronili się przed prześladowaniami rzymskimi i muzułmańskim. Zostało odkryte przypadkowo w 1963r. Choć odsłonięto dopiero ok. 10% powierzchni, i tak robi spore wrażenie. Mogło tu mieszkać 10 tys. osób, a mówi się nawet o 20 tys.! Zwiedza się na razie 8 z 18 poziomów, schodząc na głębokość 52 m.

Podziemne kryjówki istniały już w VI wieku p.n.e., systematycznie je powiększano. W razie najazdu wroga można było się w nich ukrywać nawet przez pół roku. Prócz mieszkań znajdowały się tu również magazyny, stajnie, winiarnie... Wodę czerpano ze studni, powietrze dostarczały szyby wentylacyjne, a za oświetlenie służyły lampki oliwne. W VIII wieku n.e. przestano interesować się podziemnymi korytarzami. Z czasem zostały zasypane. Zaczęto je odkopywać dopiero w latach 60. XX wieku. Derinkuyu połączone jest 9-kilometrowym tunelem z Kaymakli, którym mogły przejść - wyprostowane, ramię w ramię - 3-4 osoby. Obecnie jednak nie ma możliwości pokonania tunelu pieszo. A szkoda...Tak przy okazji, takich podziemnych miast w Kapadocji jest 36 (być może i więcej, bo nie wszystkie muszą być odkryte).

Derinkuyu wyglądało tak:
Obrazek

Ale, na pewno nie jest to miejsce dla kogoś z klaustrofobią. Ciasne korytarze i ciemność mogą osoby z takim lękiem przyprawić o poważne zawroty głowy.

Podziemne miasto:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Złoczyńcy będą ukarani :)

Z Derinkuyu pojechaliśmy w kierunku głównego punktu programu - przynajmniej dla nas - Wąwozu Ihlara. Po drodze kierowca zrobił krótki postój przy niewielkim jeziorku Nar Golu o błękitniej barwie. Szkoda, że tak krótki, bo akurat z tej strony, co zajechaliśmy, to mieliśmy pod słońce. Ehh...wyprawa na własną rękę pozwoliłaby na obejście jeziorka i lepsze kadrowanie :).

Obrazek

O Ihlarze trochę wyczytaliśmy przed wyjazdem w przewodnikach i chcieliśmy ją koniecznie zobaczyć. Kanion wg różnych źródeł ma od 14 do 16 km długości. Jego głębokość sięga nawet 150 metrów. Został wyrzeźbiony przez rzekę Melendiz. Turcy podkreślają, że większy jest jedynie Wielki Kanion u Wuja Sama :). W wąwozie znajduje się ponad 100 kościołów, z których ponad 10 udostępnionych jest do zwiedzania. Zwiedziliśmy jeden z nich...Ponadto, wąwóz stanowił tło w jednym z odcinków Gwiezdnych Wojen.

Z całego kanionu przeszliśmy jego niewielką część tj. ok. 3 km. Znów możemy trochę pomarudzić, że gdyby było się tu samemu, to pewnie przeszlibyśmy te 15 km - przy dobrym tempie to ok. 3 godzin łażenia. Cóż, takie są uroki wycieczek zorganizowanych...Na koniec spaceru po Ihlarze zatrzymaliśmy się w jednej z knajpek na obiad. Można było sobie wybrać danie główne - zdecydowaliśmy się na szisz kebab czyli szaszłyka, ale trafiliśmy średnio. Inni wybrali lepiej. Przynajmniej wizualnie :). Dostaliśmy też zupę. Napoje były ekstra płatne.

Ihlara:
Obrazek

Obrazek
Wiola & Robert

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Czekamy na kebaba...

Po Ilharze zatrzymaliśmy się przy klasztorze Selime. Oprócz miejsca na modlitwę, znajdowały się tam kuchnia i pomieszczenia dla zwierząt. Ten klasztor bardzo mi się spodobał, choć z fresków nie zostało za dużo. Ale, ogólnie cały "kompleks" wyobrażając sobie, jak musiał dawniej wyglądać, to robi imponujące wrażenie.

Selime:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Na pierwszym planie "gołębnik"

Obrazek
Panna z okienka
Obrazek

Obrazek

Obrazek
Widok na Ihlarę

Ostatnim punktem wycieczki była wizyta w pracowni onyksu. Oczywiście, Turcy nie byliby sobą, gdyby nie chcieli czegoś sprzedać. Najpierw mieliśmy pokaz obróbki minerału a potem możliwość zakupu wyrobów. Szybko uciekliśmy z tego miejsca...

Wieczorna Kapadocja:
Obrazek

Obrazek
Erciyes Dagi - 3916m. Jeden ze sprawców obecnych kształtów tego regionu :)

Wieczorem wróciliśmy do Goreme. Dzień był całkiem udany, ale na własną rękę bez biura chyba można zobaczyć więcej. Na pewno odpuścilibyśmy sobie te onyksy. Więcej czasu można i trzeba poświęcić na Ihlarę. Po drodze widzieliśmy fajne punkty widokowe, przy których niestety nasz szofer się nie zatrzymywał. Najlepszą opcją byłby samochód. Niestety, dla 3 osób wypożyczenie auta jest zbyt drogie. Tak na marginesie, cena za wycieczkę wynosiła 70 TL.

Wieczorem trochę pogrzebaliśmy w Internecie. Szukaliśmy różnych informacji. Trochę, lub nawet bardziej kusiła nas górka Hasan Dagi. Ale, z bólem zrezygnowaliśmy z ataku na nią. Mieliśmy za mało informacji nt. szlaków. A po drugie nie wiedzieliśmy jak dostać się do Halvedere, skąd rusza się nią. Znając cenę taksówek, to dojazd kosztowałby majątek :(.

Postanowiliśmy za to pokręcić się jeszcze po Kapadocji, bo zostało nam kilka miejsc do eksploracji a prognozy pogody bardzo optymistyczne :).

PS Jacek, witaj w naszych, tureckich progach. Cieszymy się, że przywołujemy Twoje miłe wspomnienia :). Do zobaczenia w kolejnych odcinkach...
Ostatnio edytowano 01.03.2012 12:56 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
mariusz-w
Koneser
Avatar użytkownika
Posty: 8375
Dołączył(a): 22.04.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) mariusz-w » 21.12.2011 07:13

RobCRO napisał(a): Cieszymy się, że przywołujemy Twoje miłe wspomnienia :). Do zobaczenia w kolejnych odcinkach...

Jacka to świeże jeszcze ... moje to już ho ho ...
Więc i z tym większą przyjemnością z Wami powędruję po tej nowej dla mnie tureckiej odsłonie.

Kapadocja podobna do mojej sprzed 20 lat ! ;)
Tylko fotki ... to cała epoka minęła. :)

Pozdrawiam.
Lidia K
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 3519
Dołączył(a): 09.10.2007

Nieprzeczytany postnapisał(a) Lidia K » 21.12.2011 12:56

No cóż a ona (Turcja) wciąż przed nami.

Są takie miejsca, które nie tylko chciałoby się zobaczyć ale które na szczęście można jeszcze zobaczyć. Oby nie zostały ze względu na ochronę zamknięte przed turystami. Oczarowaniu się nie dziwię, mnie na razie muszą wystarczyć zdjęcia i muszę przyznać, że też mnie oczarowały. Nie pierwszy raz, a za każdym razem gdy je z Turcji oglądam.
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 23.12.2011 17:12

Odcinek 4 - Fallusy i grzybki...

Kolejną noc w jaskini przespaliśmy bardzo dobrze. Humor od rana również nam dopisywał, bo i pogoda była zgodna z prognozami :). Świeciło słońce. Po śniadaniu wyruszyliśmy na trasę. Na początek podjechaliśmy dolmuszem za 2 TL do Uchisar. Potężną twierdzę na wzgórzu podziwialiśmy od początku pobytu w Kapadocji. Widoczna była niemal z każdego zakątka. Zdecydowanie górowała nad innymi obiektami i nic w tym dziwnego, bo jest to najwyższy punkt w całej okolicy.

Uchisar:
Twierdza:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Wstęp na twierdzę jest płatny bodajże 5 TL. Ale, naprawdę warto wejść i wspiąć się na sam szczyt. Widok jest rewelacyjny - piękna panorama całego regionu - widać poszczególne doliny, Goreme, Cavusin i imponujący ośnieżony szczyt wulkanu Erciyes Dagi (3916m).

Obrazek
Robert zdobył twierdzę...i flagę przeciwnika :)

Widoki z twierdzy:
Obrazek
Erciyes Dagi - niestety był po słonecznej stronie, stąd jakość zdjęcia nie najlepsza.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Goreme

Uchisar i najbliższa okolica:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Patriotyzm

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po zdobyciu twierdzy poszliśmy do znanej już nam Doliny Miłości. Po drodze zakupiliśmy owoc. Tak do końca nie wiedzieliśmy, co kupujemy :). Zdaliśmy się na los. Miły, starszy tubylec powtarzał ciągle "kavun". W dolinie postanowiliśmy dobrać się do niego. Okazało się, że kavun to po prostu melon :). Swoją drogą był bardzo dobry...

Obrazek

W Dolinie Miłości po prostu...zakochaliśmy się :). Ze wszystkich dolin Kapadocji w tej podobało mi się chyba najbardziej. Jak twierdzą miejscowi, dolina nazwę zawdzięcza nie temu, że odbywają się tutaj schadzki zakochanych, ale kształtom skał, przypominających gigantyczne...fallusy (mieliście już okazję zobaczyć je w konkursie fotograficznym) :). Ale, pewnie i zakochani na chwile miłosnego uniesienia też tam zaglądają...Nie brakuje tam też skał innych kształtów przypominających...no właśnie, co? Wszystko zależy od wyobraźni podziwiającego. Dodatkowym atutem w dniu naszej wizyty były błękitne niebo i słońce. W zależności od jego położenia skały mieniły się całą paletą barw. To była piękna, turecka jesień :). Na szlaku spotkaliśmy niewiele osób, oprócz jednego punktu widokowego, gdzie zgromadziła jakaś wycieczka.

Fallusy:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Dolina Miłości
Obrazek
Wiola na szlaku

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Wiola...nie z Klarą, a kotkiem :)

Obrazek
Skoczek
Obrazek

Obrazek

Z Doliny pomknęliśmy do już dobrze znanego nam Cavusin. Zrobiliśmy sobie krótki postój na zimnego Efesa :).

Cavusin:
Obrazek

Obrazek

Z Cavusin potrzebowaliśmy dostać się do słynnych "grzybków" w Pasabagi. Przynajmniej mieliśmy nadzieję, że one właśnie tam się znajdują, co nie było takie pewne. Nawet nasz gospodarz z hostelu tak do końca nie był przekonany o ich położeniu. Na naszej mapie, do której nie można było mieć zaufania ze względu na skalę, mieliśmy oznaczony szlak. Wypytywaliśmy o niego tubylców, ale w efekcie pobłądziliśmy i musieliśmy się wycofać. Do Pasabagi zdecydowaliśmy się dostać drogą asfaltową. Spotkaliśmy jeszcze turystkę z naszego hostelu. Ona również chciała ujrzeć te grzybki, ale zrezygnowała. Jak się okazało, wycofała się kilkaset metrów od celu.

W drodze do Pasabagi::
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

My nie poddaliśmy się i to była właściwa decyzja. Czasami trzeba być cierpliwym - to się opłaca :). I znów nie wiadomo skąd a obok nas mieliśmy Klarę. Ta to sobie biegała po tych szlakach. Nie wiem, czy nas poznała, ale zdecydowała się nam dotrzymywać towarzystwa :). I okazało się też, że poszliśmy nie asfaltem a jakąś polną drogą...

Pasabagi:
Obrazek
Wiola
Obrazek

Obrazek

Obrazek
Razem
Obrazek

Obrazek
Klara

Pasabagi całkowicie nas oczarowało. Na grzybki czekaliśmy cały dzień. Są jedną z wizytówek tego regionu. Mają po dwa a nawet i trzy poziomy. Są wysokie na 10-15 metrów. Jeden z grzybków - świątynia dedykowany jest Szymonowi Słupnikowi. Tak jak i pozostałe miejsca, Pasabagi ma coś z magii. Ale, w przypadku Kapadocji chyba nie ma miejsca, które by nas nie oczarowało. Stąd również i w tym miejscu natknęliśmy się na liczne objazdowe wycieczki. Sporo ludzi...

Grzybki:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Posterunek policji - a jakże w tufie :)

Okolice Pasabagi:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Z Pasabagi polecieliśmy szybko do Doliny Czerwonej. Chcieliśmy się załapać na zachód słońca. Ten z pierwszego dnia w Dolinie Miłości bardzo się nam spodobał. Liczyliśmy, że ten będzie jeszcze piękniejszy, bo przecież był piękny słoneczny dzień. Ale, być może z powodu bezchmurnego nieba, skały nie pokryły się wyczekiwaną czerwienią. Cóż, i tak było uroczo - szczególnie ładnie prezentował się Uchisar w zachodzącym słońcu. Po drugiej stronie na czerwono oświetlony był Erciyes Dagi. W takim klimacie wyśmienicie smakowało tanie kapadockie wino :).

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Ostatni rzut oka na Uchisar:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Zadowoleni wróciliśmy do schroniska. Tam przepakowanie i trzeba było zbierać się na autobus do Stambułu. Bilet przezornie zakupiliśmy dzień wcześniej. Kosztował 50 TL za osobę. Odwiedziliśmy kilku przewoźników i wybraliśmy tego z najniższą ceną. Wyjazd mieliśmy o 20. Najpierw wahadełkiem do Nevsehir, skąd już autobusem rejsowym do Stambułu. Czekała nas długa podróż przez niemal pół Turcji. Zajęliśmy swoje miejsca, ale jakiś niezbyt miły Turek z obsługi nas przesadził na inne siedzenia. Trochę na niego napsioczyliśmy...

Ale, to nie był koniec przygód :). O nich opowiemy w następnym odcinku...

Kapadocja - małe podsumowanie - miejsce wyjątkowe i urzekające na każdym kroku. Ale, trzeba tam spędzić kilka dni. Wycieczka fakultatywna na jeden dzień to jest stanowczo za mało. Rozbudzi tylko apetyt na więcej i będzie wielki niedosyt, że trzeba tak szybko opuścić to magiczne miejsce. Trzy, cztery dni wydają się być optymalnym rozwiązaniem, choć oczywiście można zostać na dłużej i z każdym kolejnym dniem odkrywać nowe i ciekawe miejsca.

Z trzech "obowiązków" w Kapadocji spełniliśmy dwa - zanocowaliśmy w jaskini i mieliśmy wizytę w podziemnym mieście. Na lot balonem zabrakło funduszy. Taka przyjemność kosztuje ok. 100 euro/ osoba. Atrakcja zdecydowanie nie na naszą kieszeń.

Trudno powiedzieć, jaki okres i pora roku byłby najlepsze. Latem podejrzewamy, że może być za gorąco. My trafiliśmy w sumie na dobrą pogodę. Oprócz pierwszego dnia pobytu tam, kiedy było chłodno i lekko mżyło. Następne dni były już z przyjemną, słoneczną pogodą z temperaturą dochodzącą może i do 20C. Zimą podobno pada śnieg - widzieliśmy takie zimowe ujęcia na pocztówkach. Nasza jesień była po prostu zachwycająca. Cała paleta kolorów...

W Goreme w tym czasie, gdy my byliśmy nie było problemu z kwaterą. Na naszej sali niewielu było gości. Oprócz osób z tego pomieszczania niewielu było innych. Chodząc po Goreme na tłumy turystów też nie trafialiśmy. Cenowo można znaleźć coś na swoją kieszeń. Ponadto, zdecydowanie polecamy poruszanie się po Kapadocji na własnych nogach, ew. dojazdy dolmuszami. To najlepszy sposób na poznanie najbardziej uroczych zakątków tej krainy. Można pomyśleć o wypożyczeniu rowerów. Ale, na pewno to miejsce trzeba odwiedzić. Koniecznie :).

PS Mariusz, witamy Ciebie bardzo serdecznie w naszej relacji. Pewnie, że Kapadocja podobna do tej Twojej sprzed 20 lat. W takiej formie pozostaje od milionów lat. Technika tylko idzie do przodu i możemy robić coraz lepsze zdjęcia :). Zapewne inaczej też wyglądałyby Dolomity na starej fotografii :). Twoją relację śledzimy...już w te wakacje był plan tam uderzyć. Tym razem nie wyszło, ale kto wie, co będzie w nowym roku...

PS Lidio - Małgorzato, Turcja przed Wami. U nas też długo była na liście miejsc do odwiedzenia, ale doczekała się realizacji. Jesteśmy pewni, że i Wy tam niedługo dotrzecie - w końcu to nieco dalej niż Grecja. A z pewnością znajdziecie tam masę miejsc, które takich eksploatatorów jak Wy oczarują i opiszecie o nich na forum dla nas wszystkich. Pozdrawiamy Was serdecznie.

PS Z okazji zbliżających się Świąt wszystkim naszym czytelnikom życzymy spokojnych Świat w miłej rodzinnej atmosferze. Życzymy również wszystkim, by nowy rok obfitował w ciekawe wyjazdy w niezwykle miejsca i byśmy mieli o czym czytać w 2012 roku. Do zobaczenia na szlakach Polski, Europy i świata.
Ostatnio edytowano 01.03.2012 12:58 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
nomad
Cromaniak
Posty: 656
Dołączył(a): 06.10.2009

Nieprzeczytany postnapisał(a) nomad » 24.12.2011 16:45

RobCRO napisał(a): Z okazji zbliżających się Świąt wszystkim naszym czytelnikom życzymy spokojnych Świat w miłej rodzinnej atmosferze. Życzymy również wszystkim, by nowy rok obfitował w ciekawe wyjazdy w niezwykle miejsca i byśmy mieli o czym czytać w 2012 roku. Do zobaczenia na szlakach Polski, Europy i świata.

Robert :) Wiola :)

Z okazji świąt Bożego Narodzenia i nadchodzącego Nowego Roku 2012 życzenia wszystkiego najlepszego, zdrowia, pomyślności i spełnienia również wszystkich marzeń przesyła Piotr.

Robert :) Wiola :)
Wasze podróże z wspaniałymi zdjęciami nie wymagają komentrarzy i bez wypowiedzianych słów odczuwam urok Waszych wspomnień (czasem jednak należy to potwierdzić :) ).
Mogę jedynie wyrazić zachwyt w kolejnej odsłonie Waszych podróżniczych dokonań.
Kapadocja przedstawiona po raz kolejny, ale inaczej... z odkrywczym, nowym spojrzeniem.
Zdjęciowo wysłaliście nam niesamowite zaproszenie w tamte strony i do mnie zaproszenie jak najbardziej dotarło. :)

Pozdrawiam serdecznie. :)
Piotr.
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Relacje wielokrajowe - wycieczki objazdowe



cron
Podróże RobaCRO - Lutalicy iz Novogardu - strona 41
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone