Zjeżdżamy z wysokiego wzgórza, na którym ulokowała się najmniejsza hiszpańska wioska z własną katedrą i ruszamy w stronę gór.
Na najbliższe dwa dni mamy zaplanowaną wycieczkę w ich najwyższej partii - marzy mi się Pico de Aneto. W tym celu kierujemy się do Benasque, będącym lokalnym odpowiednikiem naszego Zakopanego. Niestety, mam coraz czarniejsze myśli - w drodze towarzyszy nam deszcz, przechodzący w końcu w ulewę. Dojeżdżamy na miejsce w strugach wody. Czekam w samochodzie na jakąś chwilę, żeby przeskoczyć kilkanaście metrów do informacji turystycznej, nie dając się w tym czasie totalnie przemoczyć. Nic z tego - nawet na chwilę tempo wylewania wody z nieba nie maleje. Trudno - zmoknę, ale muszę się czegoś dowiedzieć, zanim biuro zamkną.
...
No cóż... najgorsze obawy się potwierdzają. Odpowiedniej pogody nie ma i nie będzie. Co najmniej przez najbliższe trzy dni. Wracam do wozu ze spuszczoną głową, do tego zupełnie mokry.
- Co robimy?
Pytanie retoryczne. Z planowanych trzech górskich etapów środkowy wypada. Pico de Aneto - najwyższy szczyt Pirenejów - to już nie tym razem...
Trzeba przyjąć gorzką pigułę.
Co w takim razie robimy? No cóż - uciekamy. Ale zanim uciekniemy - skoro już i tak jestem mokry - krótki spacer po Benasque.