Bzy - przekwitają ...
Ale przygoda to cały rok
Dzięki za wizytę. Dziś krola Zygmonta na tapetę wziąłem, bo godny on by głowę podnieść.
Popatrzeć i posłuchać, przypomnieć sobie, że ...
"ZYGMONT Z W-Z
Dzisiaj, panie szanowny, trzeba coś niecoś pobarłożyć na konto króla Zygmonta,
tego co do powstania na Nowem Zjeździe stojał, a dzisiaj w Narodowem Muzeum czeka,
aż mu kamieniarze nowy słup wyszukają, na ulicy W-Z ustawią i tramwaje pod niem przepuszczą.
(
o tem, potem )
W ogólności umiał się ludziom narazić.
Zwłaszcza krakowiaki mocno go nie lubieją do dziś dnia. Rozchodzi się jem o to,
że stolice z Krakowa do Warszawy przeprowadził.
Jednego razu kazał załadować na platformę tron i trochę rzeczy, korone w walizkie,
berło pod pache i wio, do Warszawy.
Dziwić się znowuż zanadto chłopu nie można, bo Kraków owszem, niczego sobie miasteczko,
nie można powiedzieć, ale za bardzo wzruszające. W Warszawie ruch, krzyk, rozgardiasz,
latasz pan jak kot z pęcherzem. A przeprowadzi się pan do Krakowa, z miejsca jest inaczej.
Pierwszego dnia wylatasz pan na ulicę warszawskiem krokiem i z miejsca się pan obcinasz,
zwalniasz pan. Zaczynasz pan sobie mimowolnie jak wszyscy langsam-pomalutku spacerować.
Przestaje się panu śpieszyć.
Oglądasz pan narodowe pamiątki, kościoły i temuż podobnież.
Tu pan wpadniesz na nieszpory, tu znowuż odwiedzisz nieboszczyków, polskich króli.
Chodzisz pan, chodzisz, zwiedzasz pan te wszystkie grobowce, tak się panu powolutku przyjemnie na duszy robi,
płakać się chce, wsiadasz pan w mały "dziecinny" tramwaj i na smentarz pan zapychasz plac dla siebie
i dla całej rodziny obejrzyć.
Takie wzruszające miasto.
Za króla Zygmonta tak samo było.
Zabawić się nie było gdzie. Same kościoły. Król był facetem nabożnem, ale któże wytrzyma
krugom na nieszporach siedzieć.
A w Warszawie rzecz druga - Fukier przyzwoite knajpe na Starówce prowadził, a także samo na Saskiej Kępie
"Pod Dębem" i na Bielanach u Bochenka w gaz można było uderzyć, ma się rozumieć bez nadużycia, po królewsku.
Totyż nic dziwnego, że król te przeprowadzkie uskutecznił, ale krakowiaki stale i wciąż na niego pyskują"
- Pan Piecyk.
Stojący na wysokiej kolumnie
krol Zygmont jest tak stary, że niektórzy go ze Starym dziadkiem mylą.
Stary, bo to, w końcu, najstarszy warszawski pomnik, staraniem potomka naszego Zygmusia wystawiony.
Ciekawostką jest fakt, że odwiedzający nas pewien francuski podróżnik, pod koniec XVII wieku stwierdził,
że jest ona jedyna, godną uwagi rzeczą, wartą wówczas obejrzenia w stolicy.
Niestety, rację mu trzeba przyznać, że po pierwsze primo, Warszawa wówczas,
po szwedzkim potopie zniszczona rany swe lizała, po drugie primo - Sobieski ze swą Marysieńką
wolał uroki wiejskiego życia w podwarszawskim Wilanowie, ale po trzecie primo wniosek z tego zapisku
wyciągnąć należy taki, że kolumna, już wówczas, z jakiegoś powodu okazała się,
wszak światowemu podróżnikowi, wzmianki godną.
A co takiego, oprócz przedniej myśli technicznej ówczesnych warszawiaków
mogło się rzucić naszemu gościowi w oczy?
(tu wspomnieć wypada, że gigantyczny blok marmuru, który wydobyto w Chęcinach,
transportowano wpierw lądem, potem rzeką, na specjalnie w tym celu skonstruowanych łodziach,
a następnie znów wozami ciągniętymi przez kilkanaście wołów, aby, na koniec trafić na specjalnie
w tym celu skonstruowane rusztowanie-dźwig, które pozwoliło osadzić ja na cokole:
Wracając do pytania: przecież kolumny już od niepamietnych czasów stały w całej Europie.
Wszędzie, poczynając od starożytnej Grecji i Rzymu ustawiano na nich cesarzy, podobizny bogów,
później Chrystusa, Matki Boskiej i ... świętych?
Hm. A czy nasz król był którymkolwiek z nich?
Ciekawe, ale wychodzi na to, że ... tak!
Na jednej z tablic na cokole wzniesionego w latach 1643-1644 pomnika, widzimy napis:
Tak, w niebie, jak i na ziemi - król Zygmunt III,
wyróżniający się pobożnością i orężem,
słusznie zyskał podwójną chwałę:
z jednej strony miecz,
z drugiej krzyż trzyma nie mniej dzielną,
jak pobożną dłonią: mieczem walczył,
pod tym znakiem żył bezpieczny,
niezwyciężony, szczęśliwy.
Teraz dzięki szczęśliwości,
jaką dał ziemi - sławny,
a jaką zasłużył sobie w niebie - błogosławiony
Kolumna przeznaczona świętym, tytuł nadawany przez Watykan ...
Czyżby nasz król, Władysław, aż tak nie bał się kościelnej władzy, że pozwolił sobie
na takie, jak dziś byśmy powiedzieli: "mocne posunięcie"?
Wychodzi na to, że ... Tak.
Nie jest to w dodatku jedyny sygnał XVII-wiecznego piaru, przekazywanego światu za pomocą kolumny.
Patrząc na głowę króla widzimy, że wieńczy ją korona zamknięta, a więc dostajemy przekaz
o imperialnej potędze naszych królów we własnym kraju, o władzy niemal takiej,
jak tylko cesarze posiadali, natomiast symbolika krzyża prowadzi do wniosku,
że mimo, iż królowie nasi obieralnymi byli, to władza ich od Boga pochodzi,
co stawia ich na równi z królami obieralnymi.
O pewnym świętokradztwie, jaki jednak został odczytany przez współczesnych świadczy fakt,
że w 1643 roku, a więc rok wcześniej niż powstała kolumna Zygmunta, Bernardyni z kościoła św. Anny
wystawili na swoich dziedzińcu kolumienkę z figurką Matki Boskiej na szczycie,
która miała być protestem duchownych przeciw budowaniu pomnika osobie świeckiej.
Kolejnym przekazem kolumny jest to, że, w oryginale, pokryta była listkami złota,
z których była przez długi czas obdzierana, odkrywając surowy kamień pod nią,
ale, jak mówi inna z tablic na cokole, taki też był zamysł projektantów, Augustyna Locci
i Constantino Tencalli, ponieważ:
Nie rośnie sława Zygmunta
dzięki kolumnie ani głazom ciosanym:
sam on dla siebie był górą:
nie bierze on blasku od złota
ani mocy od spiżu:
blask jego był jaśniejszy od złota,
a mocniejszy od spiżu.
Tak to Zygmunt, odzierany z blasku złota, wymachując jedną ręką mieczem,
a druga krzyż dzierżąc, wzywał opornych do wojny z Turcją, mocno na nasze granice
wówczas nastających.
I tak, kilkukrotnie naprawiana, z wymienioną kolumną, przesuwana, przyozdabiana basenami,
trytonami, kolumna służąca już mniej celom marketingowym, ale na przykład za pośredniak,
jako, że w XIX wieku chętnie się pod nią różni, szukający pracy, zbierali, dotrwała do '39 roku.
Przetrwała cały okres okupacji, nie ruszona, mimo, że Niemcy bestialsko niszczyli
warszawskie brazowe pomniki, przetrwała pierwsze dni, a nawet pierwszy miesiac powstania,
aż do parszywej nocy z 1 na 2 września '44, kiedy to niemieckie działo czołgowe powaliło ją na ziemię.
Dzieła zniszczenia barbarzyńcy dopełnili w styczniu '45 wysadzając leżące na dawnym placu Zamkowym resztki.
Na swoje (no prawie, znów ją trochę przesunięto
) miejsce wróciła w 1949 roku.
Wymieniono kolumnę, zatuszowano ok. 200 uszkodzeń figury (między innymi olbrzymią ilość
otworów po kulach), dorobiono lewą dłoń, szablę i krzyż, dzięki czemu znów Zygmunt patrzy na nas
ze swojej 22 metrowej wysokości.
Stare trzony kolumny można obejrzeć nieopodal, leżące przy prawym skrzydle Zamku.
Zawsze jak tam przechodzę wpatruję się w Zygmuntową szablę. Kiedy ruszy się w górę,
należy spodziewać się, że miastu grozi niebezpieczeństwo, kiedy opuści się w dół - upadek.
Na szczęście, odkąd pamiętam, stoi nieruchomo ...
Acha, i jeszcze jedna ciekawostka, obraz kolumny Zygmunta umieszczony jest
na wkładce albumu
Icky Thump - White Stripes.
No to,
posłuchajmy ...
PS I taka ciekawostka: kolejnymi osobami świeckimi, które doczekały się w Europie, ba na całym świecie, swojej kolumny, byli, w 150 lat po naszym królu, cesarz Napoleon I i angielski admirał, Horacy Nelson, ale i tak, nam nie podskoczą śmiałością,
jako że nasza w katolickim, a tamte w postrewolucyjnej Francji i anglikańskiej Anglii postawione były i chwalić się nimi, w przeciwieństwie do nas, za bardzo nie mają powodu.
Zdjęcia moje i z netu.