WSTĘP
Przyszedł czas podsumować ostatnią wyprawę. Sam fakt , że udało mi się z niej wrócić jest już prawdziwym sukcesem.
W obliczu wszystkich moich życiowych wyjazdów ten do bajecznej Chorwacji był wyjątkowy pod każdym względem . To trzecia relacja jaką piszę .Nie wiem jaka jest recepta na dobrą relację ale po raz pierwszy nie umiem jej napisać...może przebrnę przez wstęp a później jakoś pójdzie.
Ta relacja będzie na pewno najbardziej krwawa i najbardziej obfitująca w wydarzenia , ale tak to już w moim życiu bywa , że nie mogę spędzić urlopu jak każdy normalny człowiek pod tym względem od lat nic się nie zmienia.
Wstępne podsumowania i wnioski
1 Do Chorwacji najlepiej pojechać rowerem bo rower nie ma silnika więc nie trafi go szlag na środku autostrady
2 Aparatu fotograficznego nie należy uczyć pływać jest na tyle oporny , ,że tej umiejętności nie jest w stanie opanować ...idzie na dno
W pewien zimowy wieczór pochłonięta nudą i załamana niskimi temperaturami . Napełniłam cały dzban herbatą i postanowiłam poszukać ciekawego miejsca na wakacje . Miejsce to musiało spełniać kilka warunków
1 nie trzeba tam lecieć samolotem ( bo w każdym samolocie może zabraknać benzyny, powypadają śrubki i cała ta puszka wraz ze mną runie a tego z całego serca bym sobie nie życzyła
2 mam mieć cień szans na opalenie powierzchni odkrytych w kolorze odmiennym od ubarwienia indian.
3 Miejsce ma być pozbawione rozklonowanej ilości turystów , leżaków i parasoli
4 da się zrobić sesję komunijną własnemu dziecku
Nie wiem ile godzin spędziłam przekopując to forum i przygotowując wyprawę. Nauczona doświadczeniem postanowiłam nie wtajemniczać męza w tajniki tras ilości zabytków. Miałam obawy , że zacznie gwałtownie protestować.
Plan podróży miałam ambitny i bogaty w szczegóły. Wybrałam miejsce po przeczytaniu pierwszej relacji jaką tu znalazłam
Wybrałam wyspę Brać i miejscowość Sutivan
Dniami i nocami zadręczałam ludzi pytając o wszystko nie pomijając najmniejszych szczegółów .
Dotarłam do miejsca gdzie należałoby podziękować wszystkim osobom , które bardzo mi pomogły;) nie sposób wymienić...
Szczególne podziękowania dla jednej dobrej duszy , która poświęcała swój czas i wykazała się anielską cierpliwością;)
Najgorsze było oczekiwanie ... Doczekałam się wreszcie jak każdy z nas ...
PRZYGOTOWANIA
Nastąpił wreszcie kulminacyjny moment wygrzebania walizek z pawlacza ich widok zadziałał na mnie bardzo dopingująco
Błysk w oku i rozpoczęłam walkę jak w w te pudła zmieścić pół dobytku. Nie żałowałam sobie bo nowo zakupiony bagażnik otwierał przede mną nowe możliwości. Mój mąż facet rozsądny udawał , że nie widzi jak wymiatam zawartość szaf i utykam niezbędne rzeczy.
Suwaki zatrzeszczały broniły się z całych sił aby się nie dopinać ale nie doceniły przeciwnika .Zlana potem z rozwianym włosem wygrałam bitwę.
Z mściwą satysfakcją zwycięstwa ustawiłam je w przedpokoju . Przez głowę przeleciała mi czarna myśl... co będzie jeśli celnik na granicy zechce otworzyć zarazę ale żaden celnik nie postradał zmysłów na tyle aby ryzykować męstwem i odwagą
Miotałam się po domu sprawdzając apteczkę, mapy, przewodniki i paszporty. Mruczałam pod nosem długą listę z obłędem w oczach walcząc tym razem z własną sklerozą .
Jest jedna rzecz podczas pakowania i wyjazdu, której serdecznie nie znoszę targania walizek , toreb, torebeczek, kocyka, aparatu, czajnika po schodach z czwartego piętra . Małżonek stanął na wysokości zadania mierząc bacznym wzrokiem stos najpotrzebniejszych rzeczy zacisnął zęby i z politowaniem targnął pierwszą walizę, ...wydał cichy jęk i wymaszerował na klatkę schodową.
Doszłam do ponurego wniosku, że biedak się zamęczy a bądź co bądź jest mężem , ojcem w dodatku całkiem niezłym poza tym jest kierowcą i w jego mniemaniu również kapitanem wyprawy.
Postanowiłam pomóc wzięłam jakieś klamoty wybierając te mniejszych gabarytów..Zlazłam raz ...potem drugi za trzecim razem pomyślałam co za osioł tyle tego napakował.....
Obarczałam winą za uciążliwości architektów kamienicy a nawet swoich rodziców czemu nie kupili mieszkania na parterze ....
Staraliśmy się z całej siły nie robić hałasu ani przed domem ani też na tej nieszczęsnej klatce schodowej. Zmęczona po czwartym wyskoku na sam dół stwierdziłam , że absolutnie nic już nie zabieram bez względu na to co zostało zniesione a co nie. Cieszyłam się w duchu , że dziecko
ma lat 9 i na własnych nogach wylezie i choć jej znosić nie trzeba
Dochodziła 3 nad ranem wyjazd opóźniał się przeokrutnie....
Dzieci w postaci mojego rodzonego 9 letniego maluszka i 11 letniej siostrzenicy wybudziłam z głębokiego snu, półprzytomne zeszły do samochodu.
Do zabrania został termos .. tylko termos , którego waga stanowiła prawdziwą radość .
Sprawdziłam czy żelazko wyłączone dałam buziaka rybce . Zamknęłam drzwi .
Złaziłam po schodach myśląc co gdzie leży , co zabrałam ale czy
zabrałam paszporty.....
Grzebałam w torbie jedną ręką znęcając się nad kieszonkami. W drugiej ręce trzymałam klucze z termosem Nie wiem jak udało mi się to zrobić ale wstrząsnał mną dziwny metalowy dźwięk. Korek termosu wyskoczył jak z procy waląc i tłukąc po kolei o wszystkie stopnie z takim rumotem jak trąby Jerycha.
Za wszelka cenę próbowałam go zatrzymać mając na uwadze godzinę i sen swoich sąsiadów. Dopadłam zarazę na czworaka na półpiętrze klnąc w duchu wszystkie termosy świata.. Wygrałam kolejną bitwę... .
Upchnęłam klucze i ściskając obiekt hałasu wydostałam się na ulicę.
Mój bordowy rydwan czekał migając światłami z załogą na pokładzie . Mąż wydał łaskawe zdziwienie co tak przeraźliwie długo......?
Spojrzałam lodowato nic dziwnego, że długooo jak nawet termos musiałam znieść pomyślałam
Ruszyliśmy ,małżonek z uśmiechem poprosił o wytyczne jego zakres przygotowań zaczyna się i kończy na wpisaniu współrzędnych w GPS
jest mu obojętne w którą stronę i dokąd.
Na trzecim skrzyżowaniu drogę przeciął nam czarny kot, ktory był zapowiedzią naszych wakacyjnych przygód . Nie jestem obsesyjnie przesądna ale juz ktoryś raz odnoszę wrażenie , że z tymi kotami jest coś nie tak....tą bitwę przegrałam;(
Z Łodzi do granicy Słowackiej prowadzi najprostrza droga jaką tylko można sobie wyobrazić
Jechałam pełna optymizmu mniej więcej po 150 km poczułam , że jadę na urlop bo jak to zawsze ze mną bywa po tej odległości zaczynam odczuwać głód. Rąbałam jak maszyna kotlety schabowe przeczuwając , że tego jedzenia za nic w świecie nie starczy.
Koło Tych zaczęło świtać o 6:00 zrobiłam naszej koleżance Joli drastyczną pobudkę żeby wiedziała , że pędze rydwanem pod jej domem
Wstał nowy dzień upiornie szary ,zamglony.Sięgnęłam po aparat bo niby co miałam do roboty
Mglisty świt Dopadła mnie obsesja czytania wszystkich reklam stojacych przy szosie od kostek brukowych po pończochy
to zdjęcie było wyraźnym znakiem na to , że jadę tam gdzie powinnam
bardzo podobne zdjęcie zamieścił Hepik w swojej cudnej relacji
do folkloru odnoszę się dość sceptycznie ale dziecku kurko- ptaszki bardzo się podobały;)
Cenna wskazówka dla tych , którzzy mają problem w przeliczaniu metrów na kilometry;)
Nie mogłam uwierzyć , że jestem w Polsce ani jednej dziury ani jednego auta
Skręcamy w prawo na Zwardoń mgła Londyńska
z bliska jak człowiek popatrzy to pewniejszy:)
Pierwsze objawy moej głupawki ale przyznajcie , że tylko u nas tablice reklamowe stoją co 3 cm;) Ta stała samotnie nie mogłam jej tego zrobić
Ten widok zaczął mnie niepokoić z moim paranoidalnym lękiem wysokości
moją duszą targały wątpliwości czy ten wiadukt jest zbudowany solidnie i czy przetrzyma mój bordowy rydwan:)...przetrzymał
Własnoręczna redukcja nachylenia stoku:)
Bezwzględny szał ciał jeśli chodzi o nasze drogi i jaki tunel
Jedyne czym ten tunel mnie zaskoczył to swoją długością zanim ustawiłam aparat poprostu się skończył
ani jednej tablicy reklamowej popadłam w rozpacz
Pierwszy kulminacyjny moment wyprawy dzieci wybudzone wpatrują się z nadzieją w przejście graniczne ale nie ma celników i w dalszym ciągu nie ma tablic reklamowych czy to już tak będzie? ?
dobrze, że nie ma kolejek
Pora rozprostować kości . Pierwsza winieta , pierwsze siusiu Sklepik przy granicy po Słowackiej stronie dobrze zaopatrzony . Zrobiłam drobne zakupy wychodzę ze sklepu i oczom mym ukazał się największy baner reklamowy z produktem od którego odjęło mi mowę . Moja mania banerów reklamowych przeszła najśmielsze oczekiwania . Biegiem dopadłam aparatu żeby uwiecznić to!!!!
nie mogłam oderwać wzroku ...Mąż patrzył na mnie z dziwnym wyrazem twarzy a może odwróciłabyś się i sfotografowała to ?
oj taki tam widoczek przy końskiej maści nic nadzwyczajnego
Oczywiście rydwan odpoczywający po 290 km:)
Nie miałam innego wyjścia jak porzucić najlepszą na świecie
Końską Maść i ruszyć w dalszą drogę
Cdn;)