Lidia K napisał(a):SUPER
Super, że się podoba !
Kolejna sobota naszych wakacji - żegnamy Gardę i opuszczamy Tignale.
Dzień wstał pochmurny, a więc by zdążyć przed nadciągającym deszczem w dość ekspresowym czasie pakujemy cały nasz majdan do samochodu , śniadanie, kawa i w drogę.
Po kilku kilometrach zatrzymujemy się w Gargnano, by zabrać towarzyszkę dalszej naszej podróży.
Jest nią około metrowej wysokości cytryna w doniczce, nabyta w jednym z dość gęsto tu położonych punktów sprzedaży roślin.
Cytryna wybrana ... i zabezpieczona przez sprzedawcę ląduje za przednim siedzeniem.
Sympatyczny Włoch dowiedziawszy się , że roślinka trafi aż do Polski - udzielił nam pełnego instruktażu jak z nią postępować by cieszyła owocowała i kwitła.
Główna porada to ... przycinać, przycinać ... nie bać się, nie oszczędzać ... to będą efekty i radość z kwiatków i owoców.
Tak wyglądała gdy po tygodniowej jeszcze wycieczce dotarła do naszego domu.
A tak wygląda dzisiaj.
Następnie wydostajemy się w okolicach Desenzano na autostradę Mediolan - Triest.
Zaczęło padać, a po chwili dosłownie lać.
Całe szczęście, że to "techniczny dzień" ... w planie tylko jazda ... i to nie bardzo daleka (250 km.)
W takiej aurze zaczął się nam ostatni etap naszych wakacji.
Etap, który pierwotnie był planowany jako bonus.
Wcześniej "marzył" nam się o ponowny wypad na Lagunę, lecz nie byliśmy pewni czy będziemy mogli przedłużyć urlop o następny tydzień.
Okazało się, że możemy ... a więc morze ... kierunek Punta Sabbioni, gdzie docieramy już bez żadnych postojów ... ale za to w strugach deszczu.
Podjeżdżamy w znane nam miejsce i mimo, że bez wcześniejszej zapowiedzi - to udaje nam się wynająć
ten sam apartament co przy poprzednich wizytach.
Ciągle pada ... "montujemy" się w apartamencie, pocieszani przez właścicieli, że deszcz to tylko dzisiaj , a od jutra to będzie pięknie przez cały tydzień.
Mieli rację !
...
(Było pięknie i nie tylko z uwagi na słoneczną, ciepłą, letnią pogodę.)
Resztę popołudnia spędziliśmy w pobliskim Lido di Jesolo, gdzie wybraliśmy się po aprowizację.
Po powrocie i zasłużonym posiłku ... już po ciemku, ale z uwagi że ciepło ... zasiadamy na tarasie przy kawie i winku.
Przestało padać.
Po chwili słyszymy swojskie -
dobry wieczór - i z ciemności powoli wyłaniają się dwie postacie.
Podchodzą do nas dwaj panowie ... przepraszają i mówią, że zauważyli samochód na polskich numerach to nie omieszkali poszukać właścicieli.
Po krótkiej wymianie grzeczności okazuje się, że to ojciec z zięciem zostawiwszy odpoczywające kobiety i wnuczkę/córkę wybrali się "zaciągnąć języka" ... co z pogodą na następne dni.
Z kwaśnymi minami mówią że dotarli przed godziną z Warszawy szukając słońca ... a tu taki afront.
Pogoda ich martwiła ... podróżowali do Rzymu w podzięce za szczęśliwe ozdrowienie jednego z członków ich grupy, a po drodze zaplanowali jeden dzień na Wenecję.
Oznajmiliśmy im, że mogą być spokojni ... od jutra będzie piękna pogoda gdyż mamy taką informację od autochtonów - potwierdzoną w wieczornych wiadomościach "Rai - Uno".
Wówczas starszy pan stwierdził, że taką wiadomość trzeba uczcić i wyekspediował zięcia po napitki z tajnej skrytki ich campera.
Gosi pozostało zrobić zakąski ... i tak to przy czymś mocniejszym (polskim)spędziliśmy resztę wieczoru wysłuchując opowieści naszych rozradowanych i rozgadanych gości.
Na końcu okazało się, że są nie z Warszawy a z Marek.
No ale to jak z Warszawy.
Pozdrawiam.