To już jest koniec
Wszystko dobre co się dobrze kończy - głosi tradycyjna myśl ludowa. A mnie się wydaje, że to fatalnie, że to, co dobre - szybko się kończy
A wakacje to kończą się o wiele za szybko
Nasze też dobiegały końca. Został nam ostatni barceloński dzień, który należało należycie spożytkować
Myśleliśmy, myśleliśmy, bo bardzo chcieliśmy tak wymyślić, żeby nie powtarzać tego, co dawno temu widzieliśmy. Dlatego padło hasło: a może stadion piłkarski! W końcu okazja, żeby odwiedzić rodzime miejsce piłkarzy
FC Barcelony do częstych nie należy
W okolice stadionu docieramy metrem. Po przyjeździe na miejsce nic nie zdradzało faktu, że kierujemy się do miejsca, w którym niejeden kibic chciałby się znaleźć
Ale tylko do czasu, bo okazało się, że im dystans do stadionu był krótszy, tym częściej dookoła nas pojawiało się więcej ludzi, którzy w jakiś - choćby najmniejszy sposób - byli ometkowani znaczkami, plakietkami, czapkami, szalikami, dzięki czemu z jednej strony wiedzieliśmy, że idziemy na pewno w dobrym kierunku
ale z drugiej - przez brak jakiejkolwiek takiej choćby tyciej tyciuteńkiej plakieteczki czuliśmy się lekko wyalienowani
Zaczęliśmy się nawet zastanawiać, czy aby dzisiaj jakiegoś meczu przypadkiem nie ma
Ale po przyjściu na miejsce okazało się, że żadna tego typu impreza nie jest na dzisiaj planowana, a taaaaka ilość ludzi to... zwykły, codzienny (bo czwartkowy) wakacyjny ruch turystyczny
Już był w ogródku, już witał się z gąską - częśćI
Już był w ogródku, już witał się z gąską - częśćII
Ale najpierw trzeba kupić bilety, więc grzecznie stanęliśmy w jakiejś takiej dłuuuuugaśnej kolejce. Cóż, jak się przyjechało w sierpniu do Barcelony, to trzeba liczyć się z tym, że swoje w przeróżnych kolejkach odstać trzeba
A że my dzieci poprzedniej epoki jednak jesteśmy i po niejedno masło, czy inny delikates nieraz cierpliwie staliśmy, bo mama kazała, bo akurat rzucili :wink; więc teraz żadna kolejka, a szczególnie taka, co to radość i relaks ma przynieść, nam straszna nie była
Tak więc, stoimy gdzieś na końcu niekończącej się kolejki, jak naszła mnie myśl, żeby może ceny biletów sprawdzić. A więc idę i sprawdzam. Widzę te ceny i nie wierzę, w to co widzę
A że ja tak mam, że najmniej ufam sobie, to proszę Bartka, żeby poszedł i sam sprawdził, bo ja tam coś na pewno źle zrozumiałam i jakoś taka duża kwota mi wychodzi. No więc Bartek poszedł i sprawdził i się okazało, że ja jednak wszystko dobrze sprawdziłam
Bilet dla dorosłego kosztował 19E, a dla dziecka w każdym wieku 13 E, co na naszą rodzinę dawało ładną sumę 64E:
Oto fotograficzny dowód:
Ja się domyślacie, aż takimi fanami futbolu nie jesteśmy i woleliśmy 64 E spożytkować w inny sposób
Dlatego zrobiliśmy kulturalną rundkę wokół budynku stadionu, bardziej dla przyzwoitości odwiedziliśmy sklep z asortymentem piłkarskim (na szczęście jeszcze wtedy Tymek nie był zakręcony na punkcie futbolu i wizyta w tym sklepie była dla nas całkowicie finansowo niegroźna
) wreszcie znaleźliśmy sympatyczną, bo pustą, ławeczkę, na której się rozsiedliśmy, wyciągnęliśmy nasz suchy prowiant, zakupiony wcześniej w jednej z piekarni, i jedząc obserwowaliśmy okołostadionowe turystyczne życie. Jedną z zabaw, które sobie urządziliśmy było przeliczanie ilości turystów na euro, które dzięki nim zarobi FC
Zabawa trwała do momentu zjedzenia bułek, kiedy to policzyliśmy, że około 3000 E przeszło koło naszego nosa
i skierowało swe kroki do kasy biletowej.
Zabawa trwałaby w najlepsze, ale w okolice naszej ławeczki przyleciały słynne zielone barcelońskie wróble
które skutecznie odwróciły naszą uwagę
Słynny zielony barceloński wróbel bardziej z daleka
i bardziej z bliska
No dobra, suchy prowiant zjedzony, turyści policzeni, świadomość, że ze stadionu nici ugruntowana, znaczy, że czas na nas. I co teraz? Jak to co! Trzeba odwiedzić Gaudiego !
A co tym razem? Jak to co?
Sagrada Familia!
Żeby dotrzeć na miejsce czekała nas obowiązkowa podróż metrem
Potem krótki spacer uliczkami miasta. Już z daleka widać słynne strzeliste wieże:
Sagrada Familia to barcelońska Bazylika będąca niedokończonym dziełem życia Atonio Gaudiego. Niedokończonym, bo jego budowę przerwała śmierć architekta, który w 1926 r zmarł tragicznie. Od tamtej pory Sagrada jest systematycznie kończona przez kolejne pokolenia architektów, którzy starają się kontynuować dzieło w duchu Mistrza. Budowa odbywa się "w duchu", a nie według jego planów, gdyż w latach trzydziestych ubiegłego wieku, podczas hiszpańskiej wojny domowej zapiski Gaudiego jak i jego studio zostały zniszczone. Dlatego dzisiaj ogląda się Sagradę z dwóch stron. Z tej nowszej, utrzymanej w duchu...:
I tej starszej, namaszczonej ręką autora:
Oczywiście można ją oglądać w środku, ale wtedy trzeba najpierw odstać swoje w jakiejś o wiele za długiej kolejce
Dlatego my tym razem wybraliśmy inną perspektywę
Mianowicie, żeby obejrzeć fasadę Sagrady od tej starszej strony można skierować swoje kroki na skwerek znajdujący się przed jej frontem. Skwerek ten ma kilka zalet. Po pierwsze z większej perspektywy pozwala na obejrzenie majestatycznej Bazyliki, co skwapliwie wykorzystuje niejeden turysta:
Po drugie, na zacienionym
skwerze znajdują się ławeczki - co samo w sobie brzmi zachęcająco
Po trzecie - jest tam plac zabaw dla dzieci
dzięki któremu obserwacja budynku zyskuje interesujący wymiar
Czas w cieniu słynnej barcelońskiej Bazyliki upływał nam leniwie. Ale do czasu... kiedy z ust Potomstwa padło sakramentalne:
A kiedy pójdziemy na Lamble?
Tak więc relacjonowanie dalszej części dnia mija się z celem, gdyż jest on nader oczywisty
Ale na zakończenie bercelońskiego odcinku proponuję zobaczyć kilka zdjęć, które w żaden sposób nie pasowały mi do akcji narracji
Dlatego od razu przejdę do omówienia kolejnej, a zarazem najbardziej ostatniej z ostatnich atrakcji turystycznych tegorocznych wakacji
czyli do wizyty w
Gironie. Do Girony przyjechaliśmy przed wylotem, nie tylko dlatego, że tam też znajduje się lotnisko. Przede wszystkim zależało nam, żeby odwiedzić tamtejsze urocze starego miasto - zwane
Barri de la Catedral, i jego wąskie uliczki, które jakimś szczęśliwym trafem omija turystyczny zgiełk i gwar, powodując, że popołudniowy spacer po pamiętających jeszcze mocno średniowieczne czasy zakątkach należy do spokojnych, momentami leniwych
Aby się do nich dostać należy przejść jednym z licznych mostów przez rzekę Onyar:
Trzeba minąć gąszcz tych kolorowych kamienic, i wtedy już można delektować się spacerem po średniowiecznej Barri de la Catedral:
Odwiedzając Barri de la Catedral nie sposób nie trafić do górującej nad miastem katedry gotyckiej, której starówka zawdzięcza swoją nazwę
Idąc do katedry można wybrać kilka z dróg, jednak jakiejkolwiek uliczki się nie wybierze, zawsze będzie się ona pięła wysoko, wysoko w górę, i na każdej z nich będziemy musieli pokonać kilka schodków
Oto jedne z nich:
Jeżeli już wdrapiecie się przed imponujące wrota katedry...
... co biorąc pod uwagę wszędobylski hiszpański (a właściwie kataloński) sierpniowy upał łatwym wcale nie jest
warto zajrzeć nie tylko to jej wnętrza, ale także miło jest się znaleźć w przykatedralnych krużgankach, które czarują swoją skromnością, ciszą (jedynym generatorem hałasu były nasze Dzieci
) i jakimś takim zapomnieniem od świata...
Wchodzimy:
Wraz z wyjściem z katedry dotarło do nas, że wakacje definitywnie się kończą. Pozostało jeszcze odwiedzić gironowskie lotnisko, żeby pożegnać się z Czarną Strzałą, która przez trzy tygodnie dzielnie obwoziła nas po iberyjskim świecie. Należało także odpowiednio się znieczulić, żeby teleportacja do polskiej rzeczywistości aż tak nie bolała
KONIEC
A teraz chcę Wam bardzo podziękować za to, że oficjalnie, jak i nieoficjalnie, poróżowaliście razem z nami. DZIĘKUJEMY!