Stopniowo drzewa stają się coraz niższe i rzadsze, aż w końcu las zostaje poniżej nas. Dochodzimy do pierwszych rozstajów. Tu w prawo odbija ścieżka, którą można trawersować ponad doliną, pod samymi skałami. To nas jednak nie pociąga. Faja de las Flores biegnie wciąż jeszcze bardzo wysoko ponad nami.
Wychodzimy ze strefy cienia - od razu robi się cieplej. Pora pozbyć się długich nogawek i rękawów, które przy porannym chłodzie przydawały się mimo pokonywanej stromizny.
Teraz mamy odrobinę oddechu - podejście łagodnieje i lekkim zakosem podchodzimy pod pierwsze obrywy cyrku.
Przychodzi jednak pora, kiedy trzeba się ponownie zmierzyć ze stromizną. Najpierw trzeba sforsować dolny stopień cyrku, gdzie skały przetykane są jeszcze bogato zielenią. Ścieżka w pewnym momencie przestaje trawersować i ostro wcina się w bliskie pionu zbocze, wykorzystując naturalne urzeźbienie. Nie jest trudno, wystarczy uruchomić dwie dodatkowe kończyny do lekkiej wspinaczki.
Ostatnie metry podejścia i dolny stopień zostaje za nami. Coraz bliżej do skalnego muru, tworzącego górny stopień cyrku.
Dochodzimy do rozstajów i zatrzymujemy się. Wyciągam mapę i przewodniczek. W lewo biegnie ścieżka, którą można dojść na Tozal del Malo, skąd rozciąga się - jak czytamy w naszej czeskojęzycznej wersji przewodnika - neobycejny vyhled. Nieobyczajny widok mógłby być interesujący, ale na to czasu już nie znajdziemy. Nasz droga prowadzi w prawo.
Mija nas jakiś samotny turysta, którego nawet - pochylony nad mapą - nie zauważyłbym, gdyby nie rzucił do nas jakimś zdaniem. Wyrwany z rozważań terenowych, szybko przeszukuję szufladki mojej pamięci. Mój hiszpański jest, jaki jest - próbuję więc błyskawicznie zanalizować usłyszane dźwięki i znaleźć polskie odpowiedniki. Coś mi jednak nie pasuje i nijak nie potrafię jego hiszpańszczyzny rozszyfrować.
- Nie mam pojęcia, co on powiedział - zwracam się do Beaty.
Bea patrzy na mnie, potem na odchodzącego turystę, znowu na mnie i wreszcie się odzywa:
- Przecież to było po polsku!
Rzeczywiście, zamykam szufladki z językiem hiszpańskim i od razu łatwiej mi zrozumieć jego słowa. Polak??
Wołamy za nim, odpowiadając z lekkim poślizgiem czasowym. Zatrzymuje się i roześmiany wraca do nas.
- Skąd jesteście?
- Z Polski.
- Tyle wiem. Słyszałem, że rozmawialiście po polsku. Ale skąd teraz jesteście? W jakim kraju mieszkacie?
- Nooo... w Polsce. Skąd takie pytanie?
- Z Polski?! Oo! To kawał drogi przemierzyliście. Ja mieszkam w Niemczech, aktualnie koło Freiburga.
No tak, przy granicy szwajcarskiej i francuskiej - to znacznie skraca dojazd w te strony.
Nasz eksportowy rodak ma na imię Andrzej i też ma zamiar przejść dzisiaj Kwietną Półkę. Ale dysponuje dobrym sprzętem fotograficznym i ma zamiar tu i ówdzie jeszcze zboczyć, by złapać jakieś ciekawe ujęcia. Chwilkę rozmawiamy i rozstajemy się. Zapewne jeszcze się spotkamy, skoro Andrzej również ma zamiar zdążyć na powrotny autobus z Pradery. A więc - powodzenia i do rychłego zobaczenia!