Przelot
Ostatnia formalność to pakowanie walizek.
Limity, limity, limity.
Przepakowania.
Co prawda lecą cztery osoby ale płacimy za trzy więc najmłodsza panna,
która ma najwięcej ciuszków, szmatek, kosmetyków zostaje dopakowywana wszędzie gdzie jeszcze można a w zasadzie...to ja
jestem dopakowywany do niej i syna.
Waga OK.
11 sierpnia - dzień wylotu.
Nie mogę się doczekać.
Wyglądam przez okno a tu:
Spokojnie - wylot dopiero o 16:40
Śniadanie smakowało dziś inaczej. Nerwy?
Najgorsze będzie to czekanie. Trzeba być najpóźniej na 2 godziny przed odlotem. Młoda pewnie rozniesie tę dworcową budę.
To będzie długi dzień...
Do południa nie mogę sobie znaleźć miejsca.
Sprawdzam papiery, paszporty, karty, kasę...
Wreszcie nadchodzi ten czas - transfer na lotnisko.
Port odwiedzany wcześniej wielokrotnie teraz będzie dokładnie spenetrowany.
Terminal.
Do tej pory tylko spotykałem się z tymi opiniami.
Teraz mogę się pod nimi podpisać.
Ciasno.
Do każdego z turoperatorów ustawiają się gigantyczne kolejki - ogonki.
- Przepraszam pana! Za czym ta kolejka?
- Do Ostatniej paróweczki proszę panią.
- Eee... To już dla mnie nie starczy...
I faktycznie był taki klient, awanturujący się i bez krawata.
I nie czekał.
Rzucił żonie (inna chyba by oddała) w twarz jakimiś papierami z krzykiem
na cały, wielki, pełen ludzi terminal:
- Nigdzie kurwa nie polecę, przez ciebie, ja pierdolę...w dupie to mam.
Wyobraźcie sobie ten tłum gapiów.
Klient nie tracił rezonu:
- I co się kurwa gapisz?...
i wyszedł...nie trzaskając drzwiami bo...były suwane.
Ten to się dopiero denerwuję przed wylotem - pomyślałem.
No i tak stoimy w tym wężu bez końca. W jednym z wielu weżów.
Wreszcie voucher, bilety, paszport, ważenie (ale nie nas - jakby co to przywiozłem 1,5 kg obywatela więcej,
z wyższym wykształceniem), i teraz najgorsze -
trzeba z tymi tobołami odejść dalej. Jest jedna taśma na walizki dla wszystkich ogonkowiczów ale...w całkiem innym miejscu dworca.
Trzeba się przeciskać między kolejnymi kolejkowiczami i tobołkowiczami. Żenada.
Nadane.
Teraz na pięterko i czekamy, czekamy, czekamy.
Maja zwiedziła już każdy zakamarek.
Bramka.
Bezpieczeństwo.
- No ale ja muszę mieć płyny w podręcznym!
- 100 ml.
- Ale dzieci, maleństwo, mleko w proszku...
- Proszę spróbować.
- Gul, gul, gul....
- Następny...
Jakoś poszło.
Celnik.
Paszport.
- A dlaczego są tylko trzy paszporty a cztery bilety?
- Bo syn wpisany jest w moim.
- Jak to wpisany? Nie wolno wpisywać!
- Ale wtedy jeszcze wolno było.
- Jak to?
- No przecież sam sobie nie wpisałem.
- A paszport ważny?
- Tak.
- Muszę sprawdzić.
- ???
Jesteśmy w innym świecie. Ceny w sklepiku z kosmosu...
Poczekalnia dla wybrańców.
Do odlotu jeszcze godzina.
Startują i lądują kolejne statki a naszego nie widać.
Spóźnia się bestia. Trochę to irytujące.
Czy czekają nas tak nie lubiane a opisywane przygody z powrotem do domu i stawianiem się na drugi dzień?
Oby nie...
Wreszcie jest:
Trzeba czekać - sprzątanie, tankowanie ...i kolejna bramka.
Schodami w dół na płytę i mogę podziwiać stalowego ptaka:
Uśmiechnij się - lecisz na wakacje:
Czy będzie mi do śmiechu?
Prosie Pan, postaram siem:
Proszę, nie zawiedź mnie:
Siadamy. Trzy miejsca w rzędzie więc Maja na kolanach.
Ciasno:
Przez okno:
Przed nami (rozkładowo) trzy godziny lotu.
Start opóźniony o 30 minut. Niby nic ale trzeba pamiętać, że z lotniska
mamy jeszcze jakieś 130 km do hotelu.