Kontynuując rozpoczętą myśl ... Jedziemy do
Szybenika.
Blisko, po drodze zatrzymujemy się na chwilę w miejscu, gdzie chyba nikt,
nigdy nie był i robimy bardzo interesujące zdjęcie jednemu miasteczku na wyspie.
Wiedziałem, że was czymś zaskoczę
Nie zaskoczyłem? Trudno. Za to bez pudła trafiłem na Szybenicką starówkę,
a nawet udało mi się bez problemu na parking dostać.
Dostać się udało, ale miejsca znaleźć już niespecjalnie ...
Facet przy bramce podszedł ze zrozumieniem do rzeczy i nawet nie próbował nas skasować,
za czas jeżdżenia po ciasnym parkingu i poszukiwaniu miejsca.
Wjechaliśmy do miasta.
Wjechaliśmy i ... utknęliśmy w korku. Po dłuższym przebijaniu się wraz z innymi samochodami,
straciłem cierpliwość i skręciłem w małą uliczkę koło straży pożarnej.
Teraz było fajniej, bo ... węziej.
Wymanewrowałem w końcu na tę sama, szerszą ulicę, która jechałem niedawno,
tyle, że w kierunku przeciwnym.
No i jakiś Polak się za mną ciągnął.
Nie wiem, czy wy też macie takie wrażenie, że Polacy niechętnie do siebie podchodzą,
ale za to chętnie, jak nie znają miasta, jadą za innym Polakiem?
No nie wiem, ale tak jakoś mi się zdawało.
W każdym razie zgubić go bym w tym korku nie mógł, a że jechał za mną
niech świadczy fakt,
że, jak znalazłem małą tabliczkę z literką "P" i skręciłem nagle w lewo,
to od razu depnął za mną.
Ale nie to było moim największym zmartwieniem.
Brama w którą skręciłem, to taka dość ... wąska była.
W zasadzie, to takie szersze wejście do kamienicy.
Niby miałem po dwa, trzy centymetry od lusterek na boki, ale jednak moja czujność wzrosła
i przestałem zwracać uwagę na to, co się działo za mną.
Tym bardziej, że zaraz po przejechaniu bramy wyjechałem na straszliwie zapchane samochodami podwóreczko,
a miła pani skierowała mnie, przez dziurę wybita w ścianie,
prosto do jakiegoś. mieszkania, w którym zresztą już stało sporo samochodów.
Nawet jakieś tapetki jeszcze wisiały na ścianach.
Zbladłem. - W życiu nie wyjedziemy! Próbuje dalej. - Wąsko, miedzy samochodami,
koło ścian, przy jakichś pojemnikach.
- Qźwa, powinni napisać, że to dla rowerów, ewentualnie Smartów! - Brnąłem dalej.
- Idę na rympał. Przecież zakorkuję całe miasto!. - Jakimś cudem przechodziłem o jakieś milimetry od przeszkód.
Na końcu labiryntu błysnęły samochody poruszające się na ulicy.
Jeszcze jeden wysiłek, jeszcze kilka metrów i ... wyjechaliśmy.
Byłem cały mokry, Kaśka kręciła tylko głową. Ciekawe, ale za mną nikt nie jechał.
Pewnie nie mieli tyle szczęścia co my? Bo w to, że znaleźli miejsce do parkowania nie uwierzę.
Chyba, że na pietrze.
W Czterech pancernych haubice zaparkowali na piętrze, więc wszystko możliwe ...
- Jedziemy do portu. Wydaje mi się, że tam widziałem parkingi.
Słuszna decyzja.
Niedaleko tunelu, którym tu przyjechaliśmy, zaraz koło sporej bocznicy kolejowej był olbrzymi,
pustawy parking.
I jakoś tanio, zresztą, było mi już wszystko jedno. Żałowałem tylko tego czasu,
straconego na objazd przez bebechy miasta.
Ale teraz to już nie ważne. Idziemy do świętego Jakuba.