15. Mamy lokum
A potem, nagle wyszło Słońce.
Rozpogodziło się już w Primostenie. Zrobiliśmy kilka rundek po okolicy,
nie wiem, może dlatego, że dojechaliśmy w poniedziałek, jakoś wszędzie było zajęte,
jakoś nie było chętnych, albo nam się nie podobało.
W biurze turystycznym pani wysłała nas do pięknego apartamentu na zboczu przed miastem (w kierunku na Szybenik),
z własnym basenem, z niezłym widokiem.
Minusem była cena.
Gdyby nas była trójka, wzięlibyśmy w ciemno, przy dwójce - nie dało rady zaakceptować.
Kolejne lokum było na prawo od fontanny.
Najpierw udało nam się w końcu spotkać z facetem, który, czekając na nas, szukał Czechów,
potem zostawiliśmy samochód i przeszliśmy spory kawałek w bok, potem do góry ...
Pokoik z aneksem, mały balkonik, ale ładny widok, cena przystępna.
Biorąc pod uwagę, że pogoda nie rozpieszczała, zrezygnowaliśmy z dopłaty za klimę.
Przytomność odzyskałem idąc po klamoty.
- Rany, co my robimy? Podoba ci się tu? - Nie bardzo.
- Spadamy. Jest tyle pięknych miejsc, musimy poprzebierać trochę, pooglądać,
potargować się. Jedziemy do Rogoznicy.
Słońce zaczęło grzać mocniej.
Rogoznica była zupełnie inna niż Primosten. Taka wiocha, ale bardziej kameralna, bardziej rozłożysta.
Gdzie nie jechaliśmy, dojeżdżaliśmy do jakiejś wody. W zasadzie to się zgubiliśmy.
Co prawda przyzwyczailiśmy się już do tego, ale tez zaczynało to być męczące.
Natomiast, zgodnie z obietnica, zaczęliśmy być wybredni.
Lokale, które oferowano nam, ale nazajutrz dopiero odrzucaliśmy z góry.
Odrzucaliśmy tez te, które z założenia przekraczały nasz budżet.
No i te, których lokalizacja albo widok z tarasu nas nie satysfakcjonował.
W końcu dojechaliśmy gdzieś. Znów do morza, ma się rozumieć.
Później wszystko potoczyło się już szybko.
Na widok czarnego kota, który przebiegł nam drogę, powiedziałem:
- Będą kłopoty.
Huk, jaki usłyszeliśmy przy zawracaniu tylko potwierdził moje przypuszczenia,
ale nie mieliśmy czasu sprawdzić szkód, ponieważ koło samochodu pojawił się może dziesięcioletni chłopaczek:
- Apartman?
- No, apartman, a co masz?
- Chodź.
Poszliśmy ...
Kocham czarne koty ... Niech latają ...
I to wszystko mieszczące się w budżecie, zaplanowanym przez nas.
Klima, tv satelitarna (żeby nie było - coś popsułem zaraz i nie prosiłem o naprawę,
więc nie oglądałem, w zasadzie wcale), internet - gratis.
Mówiłem już, że kocham czarne koty?
W razie czego wzięliśmy od naszych gospodarzy namiary (przecież nie wiedzieliśmy,
gdzie jesteśmy i mogliśmy z powrotem nie trafić
)
Skoczyliśmy zrobić lekkie zakupy, odpaliłem swojskie flaczki na kolację
i, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, zasiadłem nad kieliszeczkiem czystego, zmrożonego Krupnika, obserwując zmierzch zapadający nad miastem.
Droga, panująca cisza, zmęczenie nakazało nam szybko iść spać.
Dziecko położyłem w sypialni, ja, przy otwartych drzwiach tarasu, zanurzyłem się w objęcia Morfeusza w dużym pokoju.
Rano obudził mnie, jakże popularny w tej okolicy
galeb, czyli mewa po naszemu ...
Wtedy mnie jeszcze cieszył ...