12.09.2010 Beskid Śląski - z Brennej na Błatnią i Klimczok
Do końca nie byłem pewny, czy uda mi się wyjechać na tą jedną z ostatnich, tegorocznych wypraw.
W sobotę lało jak z cebra, ale niedziela według zapowiedzi synoptyków miała być znacznie lepsza.
Bralem po uwagę jeszcze wyjazd do Soblówki, z której chciałem wyruszyć na Rycerzową (chyba najpiękniejszego miejsca w Beskidzie Żywieckim),
lub wyjazd do Żabnicy, z której miałem udać się przez Boraczą na Rysiankę.
W końcu zdecydowałem się na wyjazd trochę bliżej, tym bardziej, ze na Błatniej dawno mnie nie było, a po drugie jechalem sam, więc nie chciało mi się jechać samochodem dwie godziny (tym bardziej, że Bielsko rozkopane)
W Błatniej zameldowałem się przed ósmą parkując samochód pod zapełnionym kościelnym parkingiem (frekwencja robi wrażenie). Oczywiście sprawiło mi kłopot znalezienie czarnych znaków, którymi miałem udać się w kierunku północnym.
Tempo narzuciłem dość szybkie (przynajmniej z mojego punktu widzenia) i po jakiejś godzinie i 15 minutach znalazłem się pod schroniskiem na Błatniach.
Po drodze oczywiście podziwiałem wspaniałe widoki oraz na chwilę zatrzymałem się przy kapliczce na polanie Szarówka.
Po drodze spotkałem tylko jednego turystę idącego w przeciwnym kierunku.
Zresztą tłumów nie zastałem także i w schronisku (pozdrowienia dla czterech uroczych dziewczyn-dzięki za zrobienie zdjęcia)
Mając jeszcze zapas jedzenia decyduję się jedynie na zakup kufelka Żywca.
Po jakimś kwadransie kontyuję wyprawę. Niestety wychodząc na polaną podszczytową Błatniej okazuje się, że góry przysłoniła ogromna chmura (mgła?), więc o widokach mogłem sobie tylko pomarzyć.
Mimo, że szedłem dość popularnym szlakiem pierwszych "turystów" spotykam dopiero przez Klimczokiem (to znak, że niedaleko stąd do wyciągu). Przy czym raczej to typowa rozwrzeszczana stonka w białych adidasach.
Moje przewidywania się sprawdzają - na Klimczoku mgła, więc po zrobieniu ledwie kilku zdjęć kieruję się od razu w dół w kierunku schroniska.
Co zaskakujące nie ma jeszcze dużo ludzi (choć jest już prawie 11.00). Zamawiam jadło drwala, ale tym razem nie jest tak dobre jak w tamtym roku (placki strasznie ociekają tłuszczem).
Zejście na przełęcz Karkoszczonkę jest chyba najtrudniejszym odcinkiem na dzisiejszej trasie. Mimo, iż idę w dół muszę uważać na liczne kamienie i gałęzie (wyrąb lasu).
Po drugie jest tu naprawdę stromo, wielu turystów udających się w kierunku Klimczoka ma duże trudności - inna sprawa, że większość to tzw.niedzielni turyści.
Spory tłumek na przełęczy zniechęca mnie do odwiedzin Chaty Wuja Toma (może innym razem), więc kieruję się od razu w prawo w kierunku Brennej.
Wygodną drogą (praktycznie cały czas sfalt) szlak sprowadza mnie do Bukowicy. Zbliżając się do pętli autobusowej widzę jak ucieka mi busik. Następny autobus jedzie za półtorej godziny. Szkoda, bo myślałem, ze najnudniejszy odcinek prowadzący przez wieś sobie skrócę.
Na szczęście wyszło znowu słońce i spacerowym tempem po 40 minutach docieram do parkingu pod kościolem w Brennej.
Szersza fotorelacja z wycieczki tu:
http://picasaweb.google.pl/114044068954 ... zokBrenna#