Bocian napisał(a):to jeszcze kojoty
Z uporem maniaka, godnym lepszej sprawy... szakale
:)
Sławku, wiedziałam, że to napiszesz, więc zostawiłam Ci to "nawracanie"
Ja należę już do tych nawróconych
Mkm, dzięki za instrukcje. Może jeszcze się przydadzą
Ale swoją drogą to dziwne, że właścicielowi campu (jeśli nadal istnieje) nie zależy, żeby turyści do niego trafiali.
17 lipca - sobota: Niech ten dzień się wreszcie skończy!
Wiem, ostry dałam tytuł odcinka, ale staram się przypomnieć sobie tamte emocje... To było ponad miesiąc temu, więc może być ciężko. Ale spróbuję!
Kiedy weszliśmy na wyniosłość drogi naszym oczom ukazał się... nie, nie las... krzyży
tylko mały namiot prawie "przyklejony" do naszego, a przed nim para młodych ludzi, którzy wyszczerzyli się do nas w uśmiechu (swoją drogą, może i szczerym) i powiedzieli jednocześnie: "Hello!"
Taka byłam wtedy ogłupiała i zbita z pantałyku, że nawet im, o zgrozo(!), odpowiedziałam.
Ale zaraz mną zatrzęsło! Rumuni w zatoczce, w porównaniu z tym, to był Pikuś, Pan Pikuś
To my znajdujemy jedyne w swoim rodzaju (i jedyne w ogóle!) zacienione miejsce na campie! Przenosimy się tu specjalnie z drugiego końca "Vrili", po męczących godzinach spędzonych na poszukiwaniu campu idealnego! A oni, tak z głupia frant, rozbijają się tuż obok, metr dosłownie od naszego namiotu, piją sobie beztrosko piwko i jeszcze nam mówią: "Hello"
Czułam, że zaraz eksploduję! Jak jestem taka wkurzona, to nie działam racjonalnie, wyolbrzymiam problemy
i mogę nagadać takich rzeczy, których bym potem żałowała (Dziewczyny, zwrócę się teraz do damskiej części
- też tak czasem macie?
)
Siadam więc w aucie (żebyśmy chociaż Fabiaka postawili obok namiotu, to bym nam się nie wryli!), coby mi chociaż trochę przeszło. A do "intruzów" wysyłam poselstwo w postaci mojego męża oczywiście, jak zwykle opanowanego i trzeźwo oceniającego sytuację
No i, rzecz jasna, podsłuchuję, jak przebiega rozmowa
Para Słoweńców (bo to ta nacja tym razem nam się naraziła
) zapytana, czy ktoś im to miejsce wskazał, odpowiada, że pani z recepcji była zajęta, więc sami się tu rozbili. Bo oni tu już kiedyś byli, parę lat temu, w tym samym miejscu, więc chcieli, żeby było tak jak wtedy.
Ach tak, cudownie! Teraz, moi kochani Słoweńcy, nie będzie tak samo, bo my tu jesteśmy!
Mój mąż-mediator spokojnym głosem wyjaśnia, że wskazano nam to miejsce jako wolne do 25. lipca (potem jest na nie rezerwacja) i według tego, co mówiła Pani Niemka, jest to zdecydowanie jednonamiotowa parcela.
Oni - zdziwieni. Jak dla nich to tu jest wystarczająco dużo miejsca na dwa namioty. Jakoś zaraz znajduje się pani recepcjonistka, ale inna. Niestety nie mówi po angielsku (albo akurat nie chce, bo kilka dni później gadała ze mną w łazience w tymże języku!), a po chorwacku takich trudnych kwestii rozstrzygać nie sposób!
Ostatecznie stanęło na tym, że pani odchodzi, wzruszając ramionami i coś tam mówiąc do Słoweńców. (Mają nad nami przewagę!) Mogę się tylko domyślać, że musimy się jakoś sami dogadać.
Trochę już ochłonęłam, więc wychodzę z auta i włączam się do dyskusji. Pytam, jak długo zamierzają zostać. Mówią, że tydzień, może 5 dni (to akurat tyle, co my!), więc odpada myśl, że jakoś damy radę jedną noc czy dwie.
Nie wyobrażam sobie gnieżdżenia się jeden na drugim, podczas gdy jest jeszcze sporo wolnych miejsc. A widać, że Słoweńcy nie ustąpią przed "prawem pierwokupu", więc to my musimy skapitulować.
No to już mamy pierwszych wrogów na campie
Co ja taka konfliktowa jestem w czasie tych wakacji?
Zaczynamy zbierać swój "teatrzyk". Słoweńcy z małym opóźnieniem w rozumowaniu orientują się:
- Aaaa, to wy się przenosicie?
- Nie wiem, jak wy, ale my nie lubimy tłoczyć się na campie, jeśli można inaczej...
- No to, jak nie macie nic przeciwko temu, postawimy namiot w zwolnionym przez was miejscu.
- Róbcie, co chcecie...
Tak, mniej więcej, wyglądała wymiana "uprzejmości" między nami. Przenieśliśmy się na parcelkę tuż obok, więc noszenia niby nie było wiele... Ale trzeba było od nowa rozbijać (czytaj: przybijać do podłoża) namiot (już po raz trzeci tego samego dnia!
) Mój mąż, o dziwo, widząc, jak mnie "ruszyło" to spotkanie ze zbyt bliskimi sąsiadami, nie narzekał nawet, że znowu musi robić to samo...
Ja wiem, że się nie uogólnia doświadczeń na całą nację. Nie jestem ksenofobem, ale muszę powiedzieć, że Słoweńcy jakoś dobrze mi się nie kojarzą. Że wspomnę jeszcze ich absurdalnie drogą autostradę i konflikt o granicę morską z Chorwatami...
Niech się ten dzień wreszcie skończy!
Na szczęście mamy nasz kawałek campingu, z którego, mogę Wam to zdradzić, nikt nas już nie wykurzy!
A wygląda on (i cały nasz bałagan
) tak:
Niestety miejsce jest tylko częściowo zacienione, więc możemy zapomnieć o długim rannym leniuchowaniu. Ale trudno - dni będziemy mieć dłuższe, więcej zobaczymy, m.in. zatoczek, bo Challenger (jak widać na zdjęciu) znów będzie w użyciu
Jak już wreszcie się ogarnęliśmy, idziemy pod prysznic i szykujemy się na wieczór w Trpanju. Pora się wreszcie trochę ucywilizować!
Dzisiaj idziemy najkrótszą drogą - asfaltem trochę pod górkę, przez mostek w stronę wzgórza i cmentarza, potem alejką i wreszcie główną ulicą dochodzimy do samego centrum (bywalcy Trpanja będą wiedzieli, o czym mówię
) W sumie zajmuje nam to 20 minut (do samego nabrzeża).
Ciekawie prezentujący się kościół dzisiaj tylko mijamy:
Jeszcze poświęcimy mu więcej uwagi
Powiem szczerze, że Trpanj bardzo mnie zaskoczył. Byliśmy tu cztery i dwa lata temu, głównie tranzytowo i jakoś mi tak wyglądał na małą mieścinkę, w której niewiele się dzieje. W 2006 roku zepsuło nam się tu Punto (już to opisywałam na forum, np.
tutaj ) i wtedy miałam okazję doświadczyć serdeczności miejscowego barmana (hehe, fajnie zabrzmiało!
) i strażaków (zabrzmiało jeszcze lepiej!
). Więc źle mi się to miasteczko nie kojarzyło, raczej jak potencjalnie przygodogenne miejsce
A dzisiaj Trpanj objawił mi się jako "kurort" niemal na miarę Orebića (a wiadomo, że Orebić jest na miarę Międzyzdrojów
) Mnóstwo kafejek i restauracji na nabrzeżu, sklepiki z pierdółkami różnej maści i sporo ludzi, głównie Polaków
Ale powiem Wam, że mimo tego, a może właśnie dlatego, bardzo mi się tu spodobało. Bo oprócz komerchy (wszelakich kramów) była też fajna atmosfera!
To się czuło i ten klimat od razu nam się udzielił
Przysiedliśmy w jednej z restauracji, zamówiliśmy pizzę z pršutem, zimne piwko i rozkoszowaliśmy się wieczorem, który wreszcie nadszedł i zakończył długi, nerwowy dzień.
Potem wyczailiśmy jeszcze internet na monety w barze "Žalo". 10 minut (za 5 kun) to mało, ale musiało wystarczyć na łączenie ze światem, czyli z cro.plą
Kiedy ja szybko wystukiwałam kolejne literki na chorwackiej klawiaturze (te przeklęte "z" i "y" ciągle mi się myliły!), mój mąż zaczął się ekscytować przypłynięciem "Pelješčanki".
Po wyjściu z baru ze zdziwieniem stwierdziliśmy, że to wcale nie stara, rozklekotana "Pelješčanka", tylko nowiutki prom "Vladimir Nazor". Jego każdorazowe przybicie do brzegu było wielkim wydarzeniem, to od razu rzuciło nam się w oczy!
Zdjęcia pięknego promu będą, ale w odcinku, w którym opiszę nasz kolejny wieczór w Trpanju. Bo następnego dnia zachowaliśmy się jak wielu innych turystów podziwiających "Władka" - rozstawiliśmy statyw i fociliśmy bez opamiętania
Ale o tym (między innymi
) w następnych odcinkach
A w tym jeszcze nie mogę nie wspomnieć o bardzo miłym i niespodziewanym zakończeniu wieczoru, jakim okazał się koncert dalmatyńskich klap (czyli zespołów muzycznych
)
Idąc główną ulicą w stronę "Vrili", usłyszeliśmy miłą dla ucha muzykę, która doprowadziła nas na plac szczelnie zapełniony słuchaczami:
Żałuję, że nie wiem, co to za klapa, bo trzeba przyznać, że muzyka była atrakcyjna. No dobra, nie tylko muzyka
:
Wygląda na to, że trafiliśmy na Trpanjske Glazebne Večeri
Ciekawe, czy to cykliczna impreza. Wszystko odbywało się przed barem "Jabuka", pubem z bardzo ładnym wystrojem.
Potem wystąpił jeszcze jeden zespół, ale już nie tak atrakcyjny jak poprzedni
:
I to był koniec koncertu. Fajnie, że udało nam się posłuchać (i zobaczyć
) chociaż tyle!
Dzień skończył się więc dla nas wyjątkowo sympatycznie
Mam nadzieję, że wytrzymałam presję i ten odcinek jest nie gorszy od poprzedniego