Rowerowa majówka 2010
W życiu "górali" są takie chwile, gdy trzeba przesiąść się na inny środek lokomocji. Już jakiś czas temu wymyśliliśmy z Wiolą, że odwiedzimy Słowiński Park Narodowy i to na rowerach
. Majowy weekend wydawał się nam jak najbardziej odpowiedni na realizację tego planu. Pozostało tylko śledzenie prognozy pogody. A aura jak to bywa, bardzo dynamiczna...aż wreszcie klamka zapadła i "jedziemy"
. Sprzęt po części "wypożyczyliśmy". Szwagier kilka dni wcześniej zakupił rower i mi przypadł w udziale zaszczyt jego przetestowania. Oczywiście, o rower musiałem dbać jak o przysłowiowe oczko w głowie
. Wioli oddałem jeden z "rumaków" ze swojej stajni
.
Z Nowogardu ruszyliśmy w sobotni poranek. Najpierw pociągiem do Szczecina - Dąbie, gdzie konduktor męczył się okropnie z wystawieniem nam biletu. W efekcie zamiast zaplanowanego zakupu biletu Regiokarnet musieliśmy nabyć bilet jednorazowy. A jeszcze nie zdążył nam wystawić biletu na rower
. Mają teraz konduktorzy takie jakieś dziwne terminale i co po niektórzy nie opanowali jeszcze sztuki ich obsługiwania. Ten konduktor wybitnie zaliczał się do tej grupy a i chyba cierpiał lekko na syndrom dnia poprzedniego
. W Dąbiu mieliśmy chwilę na przesiadkę do Słupska. Na nic zdały się moje wyjaśnienia "kanarowi", że tamten nie zdążył wystawić nam biletu na rower. Zapłaciliśmy parę złotych więcej, bo policzył sobie za wystawienie biletu. Jeszcze poinformował nas, że nasz bilet był ważny jedynie do Słupska. A w następnym pociągu, którym chcieliśmy jechać, honorują jedynie bilety Szybkiej Kolei Miejskiej (SKM)
. Zdenerwowaliśmy się, bo pierwszy kanar zapewniał nas, że bilet będzie ważny do końca trasy. A tak nie było...ale czemu się dziwić, skoro na PKP taki "burdel" - ileś tam spółek i każda w swoją stronę ciągnie.
Do Słupska pociąg dojechał z kilkuminutowym opóźnieniem. Na przesiadkę mieliśmy bardzo mało czasu - w tym pośpiechu zamiast do pociągu na Lębork, wbilibyśmy się do składu na Ustkę
. Na szczęście, w porę się zorientowaliśmy i zajęliśmy miejsca we właściwym pociągu, ale z niewłaściwymi (najprawdopodobniej) biletami. Obyło się jednak bez kontroli i w południe byliśmy już w Lęborku.
Wiola na stacji Lębork (w tle słynne trójmiejskie SKM'ki)
Przed nami było ponad 30 kilometrów pedałowania do Nowęcina k. Łeby, gdzie zarezerwowaliśmy sobie kwaterę. Mimo, że nie znaliśmy miasta wyjechanie z niego nie sprawiło nam żadnego problemu. Pogoda słoneczna i ruch na drodze umiarkowany - większość spragnionych morskich fal i powietrza pełnego jodu wyruszyła chyba wcześniej.
Przed nami kawał drogi...
Trasa była lekko pofałdowana. Z niej najbardziej zapamiętaliśmy miejscowość Białogarda (nie mylić z Białogardem). Przemknęliśmy przez nią jak strzała - przez całą wioskę droga w dół
. W późniejszych naszych rozmowach często pojawiał się wątek Białogardy i podjazdu, który nas czekał w drodze powrotnej. Pewnie jak dla kolarzy startujących w Tour de France "masakrą" jest Col du Galibier, tak my wyobrażaliśmy sobie ten pagórek we wsi Białogarda
. Kilometrów szybko nam ubywało i po ok. 3 godzinach byliśmy w Nowęcinie.
Kwaterę odszukaliśmy bez problemu - trafiliśmy na bardzo sympatyczne miejsce. Mili gospodarze, pokoje z łazienkami, dobrze urządzone z możliwością korzystania z pełni wyposażonej kuchni.
Po rozgoszczeniu się, ruszyliśmy w dalszą trasę - najpierw krótki postój nad jeziorem Sarbsko - jest to jezioro przymorskie, dawna zatoka morska oddzielona od Bałtyku Mierzeją Sarbską, która stanowi częściowy rezerwat krajobrazowy, połączone z Bałtykiem przez potok Chełst i z jeziorem Łebsko przez Łebę.
Nad jez. Sarbsko:
Zrobiliśmy kilka zdjęć nad jeziorem i pojechaliśmy do Łeby szlakiem czerwonym. Miasteczko nieco odżyło w trakcie majówki. Sporo turystów, samochodów...na plaży przy głównym zejściu tłoczno. Zaparkowaliśmy rowery na plaży i delektowaliśmy się morskim powietrzem i szumem morza...
.
Na plaży w Łebie:
Przed powrotem na kwaterę chcieliśmy objechać jezioro Sarbsko (początkowo nawet planowaliśmy jechać pod latarnię morską Stilo). Nasze zapędy zostały szybko zahamowane przez kładkę
, która wskazywała na pieszy charakter szlaku. Wróciliśmy na kwaterę. Posiedzieliśmy przy złocistym trunku ustalając trasę na następny dzień...typowo rowerowy
.
Rano nieco ociągając się wstaliśmy po godzinie ósmej. Od rana piękna słoneczna pogoda (zgodnie z zapowiedziami)
. Ruszyliśmy do Łeby, gdzie nieco z problemami odszukaliśmy nasz szlak do Słowińskiego PN - ścieżkę rowerową poprowadzoną przez las do samych granic parku (bilet wstępu - 4,60 zł/ osoba).
Pierwszy przystanek zrobiliśmy przy platformie widokowej. Z niej roztaczał się piękny widok na całe jezioro Łebsko - trzecie pod względem powierzchni jezioro w Polsce o powierzchni 7142 ha, długości 16,4 km, szerokości 7,6 km oraz maksymalnej głębokości 6,3 m.
Jezioro Łebsko
Zbiornik ten zaliczany jest do grupy jezior przybrzeżnych, czyli zbiorników oddzielonych od morza mierzeją, które wcześniej istniały jako zatoka morska. Dlatego też Łebsko do dziś pozostaje akwenem o słonawym charakterze, co jest jedną z jego wyróżniających cech. Wody z jeziora jednak nie próbowaliśmy by przekonać się o jej smaku
. Przez chwilę pogorszyła się pogoda - niebo zasnuło się chmurami i obawialiśmy się, że nasze nadzieje na ładne widoki zupełnie prysną. Na szczęście, było to krótkotrwałe i już do końca dnia pogoda dopisywała
.
Następnym celem wycieczki była Wydma (Góra) Łącka. Po drodze minęliśmy muzeum wyrzutni rakietowych - dla miłośników militariów mogłaby to być dodatkowa atrakcja na trasie.
Wydmowe widoki:
Wydma Łącka jest najbardziej popularnym obiektem przyrody nieożywionej w obrębie Mierzei Łebskiej. Jej nazwa pochodzi od nazwy wioski Łączki zasypanej przez czoło masy piasków w XVIII w. i spoczywającej do dziś pod ich zwałami. Ze względu na swoją wysokość ponad 40 m (różne źródła różnie podają jej wysokość) nazywana jest często Górą Łącką. Rowery wprowadziliśmy na samą wydmę - choć jeden z turystów ostrzegał nas, że jest to nielegalne i przy spotkaniu ze strażnikiem parku możemy mieć problemy. Ciężko było pchać nasze maszyny po piachu, ale w zamiarze mieliśmy kontynuowanie jazdy szlakiem czerwonym.
Wydma Łącka zrobiła na nas duże wrażenie. Przed wyjazdem widzieliśmy zdjęcia ze Słowińskiego PN, ale nie oddawały one tego, co widzi się w rzeczywistości. Widoki można porównać śmiało do tych z marokańskiego
Erg Chebbi. Tylko kolor piasku nieco inny i inne otoczenie...W kierunku zachodnim rozciąga się piaszczysta pustynia, na której krańcu widać Latarnię w Czołpinie. Dalej na lewo widnieją rozległe łąki i pola, Rowokół i jezioro Łebsko. Na południu zaś kompleksy leśne w Klukach i w Żarnowskiej. Od północy Mierzeja graniczy z morzem. Łącka przemieszcza się z zachodu na wschód, zgodnie z kierunkiem panujących wiatrów.
Widoki z Wydmy Łąckiej:
W tle Bałtyk
Wydma Łącka:
Napstrykaliśmy sporo zdjęć, pobiegaliśmy po piachu...i kierowaliśmy się w stronę morza, gdzie miał dalej wieść szlak na Czołpino. Aż tu nagle na wprost nas wyszedł...filanc
. W głowie już układałem tłumaczenia, dlaczego pchamy się przez wydmę z rowerami. Najpierw jednak postanowiłem wziąć go sposobem - wypytując o szlak, który niby zgubiliśmy. Może to filanca zaskoczyło a może można wprowadzać rowery na wydmę...tego się pewnie nie dowiemy
.
Ciężko pchać rower po piachu...
Na plaży zrobiliśmy sobie krótki postój...zastanawialiśmy się co dalej, bo widoków na szlak nie było a prowadzenie rowerów po plaży przez ok. 10 km nie bardzo nam pasowało.
Maszyna też musi odpocząć...
Próbowałem odszukać strażnika, ale ten gdzieś przepadł. Z tablicy informacyjnej spisaliśmy numer do dyrekcji Parku. Zadzwoniliśmy, ale i tam żadnej konkretnej informacji nam nie udzielili. Postanowiliśmy wycofać się do Łeby. Zrobiliśmy krótki spacer po plaży a potem drogą wróciliśmy do miasta. Tam "wbiliśmy się" na szlak żółty, który wiedzie do Kluków. Trochę się znów pogubiliśmy - kiepskie oznakowanie szlaku na początku
. Ale, koniec języka za przewodnika i jechaliśmy już we właściwym kierunku.
Po drodze do Kluków:
Jez. Łebsko i wydmy...
Słowińska "Babia Góra"
Droga sprawiała nam małe trudności - miejscami zapadaliśmy się i trzeba było prowadzić rowery. Między miejscowościami Izbica i Gać szlak prowadził leśną, piaszczystą drogą - mieliśmy sporo myśli o wycofaniu się z dalszej jazdy. Co kilka metrów wkopywaliśmy się w piasek. Tempo nie było za szybkie.
W Izbicy zrobiliśmy kolejny postój. W miejscowym barze wypiliśmy po coli i przy okazji dowiedzieliśmy się o punkcie widokowym na jezioro Łebsko i wydmy. Zgodnie ze wskazówkami podjechaliśmy kawałek i naszym oczom ukazał się rzeczywiście piękny widok na jezioro, wydmy...kilka minut podziwialiśmy krajobraz
.
Widoki na jez. Łebsko i wydmy z Izbicy:
Niestety, trochę też zaczął nas gonić czas tzn. gość z obsługi baru poinformował Wiolę, że skansen w Klukach czynny jest jedynie do 16.00. Czasu nam nie zostało wiele. Z Izbicy pognaliśmy szybko w stronę Kluków. Niestety, po krótkim odcinku po płytach wjechaliśmy w bagna Izbickie. Trasę pokonywaliśmy po mostkach, przez błota, to jadąc, to prowadząc rowery.
Bagna Izbickie:
A w jednym miejscu nawet trzeba było wejść w spore błoto, by jechać dalej.
Robertowa przeprawa przez błoto - de facto przez Ciemińskie Błota
:
Wiola bez kłopotów pokonuje błoto...
Niestety, spóźniliśmy kilka minut. Skansen - Muzeum Wsi Słowińskiej zamknęli i mogliśmy oglądać domki jedynie z zewnątrz
. Stoi ich tam kilkanaście...domy gospodarcze, mieszkalne, magazyny rybackie.
Skansen w Klukach:
Porobiliśmy sporo fotek, odpoczęliśmy i zaczęliśmy wracać na kwaterę. Namęczyliśmy się nieźle...już nawet nie chciało się nam podjeżdżać pod kładkę wchodzącą ok. 150 m. w głąb jeziora Łebsko koło miejscowości Gać. Chcieliśmy jak najszybciej porzucić rowery i dać odpocząć nogom i innym częściom ciała
.
Rzeka Łeba...
Przed 20.00 dojechaliśmy pod dom. Zrobiliśmy wg moich wyliczeń dobre 70 km. Pewnie, to nie mój rekord ilości przejechanych kilometrów jednego dnia (wcześniej kilka razy jechałem od siebie nad morze i z powrotem, co daje w sumie ok. 100 km). Ale te 70 km po takich wertepach, piachach, to pewnie jak 150 km po asfalcie. Mogliśmy być z siebie naprawdę zadowoleni i najważniejsze, że pogoda tego dnia była dla nas więcej niż łaskawa.
Niestety prognoza pogody na poniedziałek była kiepska. I co gorsze potwierdziła się. Od rana pochmurno i deszczowo
. Liczyliśmy na poprawę pogody, ale tak się nie stało. Deszcz się nawet wzmagał. A jeszcze ruch samochodowy na trasie Łeba- Lębork był spory - turyści opuszczali nadmorski kurort wcześniej niż planowali. Jedyny plus, że wiatr był boczny lub lekko w plecy. Nie wyobrażalibyśmy sobie jazdy zupełnie pod wiatr. W Białogardzie "spuchliśmy" i pod górkę prowadziliśmy rowery
.
Deszczowe Tour de Łeba - Lębork
Po ok. 2 godzinach dojechaliśmy do Lęborka. Na koniec jadąc po chodniku obrywałem od jakiegoś "matoła" ścianą wody
. Mając całą szerokość drogi dla siebie chyba celowo pojechał koleiną. Niby człowiek był cały mokry, ale i tak nie podobało mi się takie chlapnięcie
. Rzuciłem mu pod nosem stek wyzwisk.
Robert - już w Lęborku
Na stacji PKP znów mieliśmy "przeboje" z zakupem biletu - i znów dostaliśmy nie taki, jaki chcieliśmy. Trzeba było potem robić dopłatę. Ehh...Przed odjazdem pociągu wypiliśmy ciepłą herbatę a w pociągu trochę się wysuszaliśmy. Pod wieczór wróciliśmy do domu.
Cały wypad był dla nas bardzo udany
. Dopisała pogoda (oczywiście oprócz powrotu). Krajobrazy w Słowińskim PN naprawdę są godne polecenia. Rower stanowi dobry środek lokomocji - na miejscu są wypożyczalnie, więc niekoniecznie trzeba brać swój sprzęt. Niedosyt pozostał tylko z powodu skansenu w Klukach, że nie udało się pozwiedzać domków od wewnątrz. Ale, może kiedyś tam wrócimy...a z rowerów jeszcze skorzystamy. Jest taka wyspa na Bałtyku, gdzie chętnie wybierzemy się na rower
.