Czytam od dłuższego czasu Wasze relacje... Przywitałem się już w przeznaczonym do tego miejscu... To może kogoś zainteresują moje wspomnienia z ubiegłorocznej wyprawy do Chorwacji?
Ano, zobaczymy!
3 lipca
Nareszcie!
Wstaję kwadrans przed piątą; plany są bardzo ambitne: chcemy wyjechać o szóstej. I prawie się udaje. Ruszamy: ja, żona i nasze dzieciątka: 9-latek i 7-latka, spod domu w Warszawie o wpół do siódmej.
Ha!
W Jankach odbijamy na Katowice: kierunek Cieszyn. Chcemy przejechać jak najwięcej przed śniadaniem. I chyba całkiem nieźle idzie; na pierwszy posiłek zatrzymujemy się dopiero na Śląsku, gdzieś przed Tychami.
Podczas studiowania ściennego menu (jajecznica z szynką czy bez szynki?; a może parówki? co za wybór!) dzwoni moja komórka. To pani z Booking.com, za pośrednictwem którego rezerwowaliśmy hotel tranzytowy w Grazu; właśnie hotel raczył poinformować, że nasze miejsca zostały już rozdysponowane, ale nie powinno nas to zbytnio martwić, gdyż załatwiono nam pokoje w innym hotelu, co najmniej tej samej klasy. I to, niespodzianka, w Grazu. Czy zgadzamy się na to rozwiązanie?
Czy się zgadzamy? A czy mamy, kurczę, jakieś inne wyjście poza jazdą bez noclegu po drodze?
Około wpół do dwunastej jesteśmy na Ostatniej Stacji Benzynowej przed przejściem w Cieszynie. Tankujemy do pełna; powinno wystarczyć do Grazu. Krótkie rozprostowanie kości i dalej w drogę.
Chwilę wcześniej dzwoni ponownie pani z Booking.com, informując, że poprzednia informacja jest już nieaktualna, i że pierwotnie zarezerwowane przez nas pokoje są jak najbardziej do wzięcia.
No, zaczyna się nieźle.
Mijamy Trzyniec, Cadcę, Żylinę. Tam wpadamy na autostradę i, nie licząc przebicia przez centrum Poważskiej Bystrzycy (kiedy, ach, kiedy Słowacy skończą wreszcie budowę obwodnicy tego miasta?), trzymamy się jej aż do Grazu.
Po drodze Bratysława, potem autostradowa obwodnica Wiednia. Szast prast i obie stolice zostają za naszymi plecami. O czym tu pisać?
W Grazu (minęła właśnie siedemnasta) rzecz jasna nie mogło obejść się bez małego błądzenia; labirynt jednokierunkowych uliczek nie myli chyba tylko najstarszych tubylców. A co tu mówić o nas, którzy trafili (czyt. pobłądzili) tu dopiero po raz trzeci? W końcu jakoś udaje się wydostać na właściwą ulicę. Parkujemy pod hotelem, wprowadzamy się i chwilę później ruszamy na obiad do naszej ulubionej knajpy. O, do tej:
Piwo, niesamowicie przyrządzony gulasz. Dzieciaki rozpracowują makaron z kapustą. Właściwie dopiero teraz, przy szklance chłodnego trunku, zaczynam czuć, że jestem na wakacjach.
Do hotelu wracamy okrężną drogą; starówka Grazu w zapadających ciemnościach warta jest tego poświęcenia.
Zasypiam bez problemu; nie przeszkadza mi nawet stosunkowo duży ruch samochodów pod oknami, głośne rozmowy klientów hotelowej restauracji i brak klimatyzacji. Przejechane za kółkiem niemal 950 kilometrów robi swoje.