8c Droga powrotna - Na szczycie: Hierapolis
Po dotarciu na szczyt i ochłonięciu, bo jednakowoż droga pod górę zostawia niezapomniane wrażenia,
spoczęliśmy, jak wspomniałem w cieniu ... drzew
. A, na pewno, na ... trawce...
Myślę, że mimo panującego żaru jest to dobry moment, aby historię tego miejsca przypomnieć,
ewentualnie przybliżyć, niektórym.
Ciepłe, bogate w wapń wody, spływając kaskadami z urwisk, ulegały ochłodzeniu, w wyniku czego
wytrącały się skały osadowe, z których powstawały naturalne półki, płytkie baseny i stalaktyty, tworzące
białą, przypominającą rosnącą na okolicznych polach bawełnę. Stąd też nazwa: Bawełniana Twierdza,
Bawełniany Zamek ("pamuk" to po turecku bawełna, "kale" - zamek).
W II w. p.n.e. ponad trawertynami Pamukkale Rzymianie wznieśli miejscowość, którą nazwali Hierapolis.
Miasto zostało założone ok. 190 r. p.n.e. przez króla Pergamonu Eumenesa II jako ośrodek leczniczy,
wykorzystujący zalety płynących tu wód termalnych (plus 37 stopni).
Warto zaznaczyć, że wody te mają nie tylko zalety lecznicze, ale także - upiększające.
Do tej pory miejscowi przewodnicy chętnie opowiadają o żyjącej wieki temu dziewczynie,
której daleki od ideału wygląd skutecznie uniemożliwiał zamążpójście. Zakompleksione dziewczę
postanowiło popełnić samobójstwo, rzucając się z wapiennych skał. Zgromadzona w tarasach woda złagodziła upadek
i w efekcie nieprzytomną niewiastę znalazł wracający z polowania książę. Długie godziny spędzone w wodzie
dały niezwykły efekt: brzydula zamieniła się w piękność, w której - jak się można tego było spodziewać
- książę zakochał się od pierwszego wejrzenia.
Odpowiedzialności nie biorę - radze tylko - nie skakać. Sa baseny - wystarczy się pomoczyć.
Miejscowość bardzo szybko zyskała w świecie starożytnym miano jednego z lepszych uzdrowiskowych,
a liczni kuracjusze, ciągnący tu ze wschodnich terenów basenu Morza Śródziemnego, przyjeżdżali tu tysiącami.
Dzięki temu Hierapolis rozrosło się w zaskakująco szybkim czasie w potężne miasto, które z powodzeniem
prosperował zarówno w czasach rzymskich jak i później, w okresie Bizancjum.
Na przestrzeni dziejów miasto było kilkakrotnie nawiedzane przez trzęsienia ziemi.
I właśnie ten kataklizm w 1334 r. dosłownie zmiótł Hierapolis z powierzchni ziemi.
Później miasto nigdy się już ni odrodziło.
Do niedawna wszystkie tarasy wypełniała woda, niestety, wszystko popsuli ludzie - zamiast zasilać tarasy,
woda ciekła głównie do basenów okolicznych hoteli. Na szczęście w porę zorientowano się w sytuacji
- wybudowane na szczycie wzgórza hotele w większości konsekwentnie wyburzono, wapienne skały zaś
oczyszczono z glonów, ponownie wypełniono wodą i dziś znowu stanowią tło do przepięknych zdjęć.
Warto wiedzieć, że w sąsiedniej Karahayit oglądamy podobne tarasy, z tym że skład wody jest całkiem inny
i mają one żółtawo-czerwony kolor. Temperatura źródła wynosi około 70 stopni i naprawdę trudno w nim
utrzymać dłużej rękę. Miejsce to jest punktem wieczornych spotkań miejscowej ludności, która moczy sobie nogi
i oblepia się brunatną glinką.
Wracając do Pamukkale, dawniej po wapiennych tarasach turyści mogli spacerować jak chcieli,
podchodząc blisko do rzeźbionych przez naturę już od ponad 14 tys. lat stalaktytów i stalagmitów.
Dozwolone były także kąpiele - muł pokrywający dno naturalnych basenów dobrze ponoć robi na choroby skóry,
woda zaś - na oczy, choroby krążenia, nerwice i inne dolegliwości. Potem, w ramach ochrony tego cudu natury,
pojawił się pomysł całkowitego zamknięcia tarasów - miała powstać kolejka linowa, z wagoników której
oglądałoby się okolicę.
Ostatecznie skończyło się na utworzeniu parku narodowego i wyznaczeniu szlaku spacerowego
- przed wejściem na niego należy zdjąć buty, o czym dowiedzieliśmy się w kiepskim dla nas momencie,
a dzięki czujnym strażnikom o żadnym zboczeniu poza ścieżkę nie ma mowy.
Jeśli jednak zależy nam na kąpieli - nic straconego. Możemy to zrobić w pobliskim Świętym Basenie
- albo jak kto woli - Basenie Kleopatry znajdującym się w jedynym hotelu, jaki się ostał,
tuż przy parkingach (dokładnie: Motel Pamukkale). Prawo wstępu ma tu każdy, a choć przyjemność kąpieli
kosztuje kilka dolarów, to dobrze jest skorzystać, bo podobno ma to wpływ odmładzający.
Wejść i popatrzeć także warto, jako że otoczony krzewami oleandrów basen wygląda bardzo urokliwie,
a co najważniejsze - zatopiono w nim doskonale widoczne w czystej wodzie autentyczne starożytne kolumny.
Niegdyś Hierapolis było potężną metropolią, czego dowodzi m.in. okazały antyczny teatr na 20 tys. miejsc.
Swoistą ciekawostką jest Plutonium - jak dawnej wierzono - miejsce związane z bogiem śmierci
i świata podziemnego - Plutonem. Z głębokiej dziury w ziemi od wieków wydobywały się trujące gazy.
Zaganiano tu ofiarne zwierzęta. Wszystko jedno, czy były to byki, czy ptaki - szybko padały martwe.
Jedynie kapłani strzegący tego miejsca byli rzekomo odporni na śmiercionośne opary (w rzeczywistości
- umiejętnie oddychali). Gaz nadal się wydobywa, lepiej więc nie nachylać się nad przykrytą kratą dziurą
i nie sprawdzać, czy mamy predyspozycje do bycia pogańskim kapłanem.
To, co jednak najbardziej wyróżnia ruiny Hierapolis od wielu innych pozostałości antycznych
(w Turcji tego typu miejsc jest wyjątkowo dużo), to najlepiej zachowana i największa w całej Anatolii nekropolia.
Jak na razie odsłonięto tylko część grobowców. W sumie jest ich ok. 1200, a ciągną się wzdłuż głównej szosy
na przestrzeni około 2 km.
Po rodzaju grobowca możemy domyślać się, kiedy go wybudowano i kto został w nim pochowany.
Znajdziemy tu i okrągłe kurhany, i imponujące mauzolea, najwięcej jednak jest typowych sarkofagów.
Dla chrześcijan szczególnie ważny (choć trudno dostępny ze względu na odległość od głównej drogi
i konieczność wspinania się pod górę) jest grób świętego Filipa - apostoła, ukamienowanego tu w I wieku n.e.
Oktagonalny budynek będący symbolicznym grobowcem wystawiono w miejscu, gdzie do tego doszło, dopiero w V wieku.
No, ale pogadaliśmy, popiliśmy, czas w drogę. Jeden amfiteatr juz dziś zaliczyliśmy, basen mamy w hotelu,
znaczy się - deptamy na cmentarz. "Pożeracze ciał", jak starożytni nazywali grobowce robią wrażenie.
ale moje zainteresowanie bardziej wzbudza facet podlewający krzaczki.
"Lej" rozłożyłem ręce. Polał. Po chwili wszyscy się rzucili w naszą stronę. "Lej"!
Bracie, konkurs mokrego podkoszulka zrobiłem. Dziadek się ucieszył. Dobrze, że nie zszedł.
Może ta woda faktycznie lecznicza, bo, momentami, to było na co popatrzeć. Jak wracaliśmy tą samą drogą
to, widzę, spodobało się. Facet stał nie w krzaczorach, ale przy drodze i, zamiast po rabatkach,
lał po wsiech. A śmiechu przy tym było ...
Kawał drogi przeszliśmy. Miasto musiało byc ogromne kiedyś, bo i teraz nam kość dało.
Wracamy.
Tym razem zahaczamy o drugą stronę zbocza. Tutaj jest całkiem sucho.
podobno, w ramach oszczędności, czy jak, tę wodę to puszczają raz jedną, raz druga stroną.
Czas na powrót. Nie śpieszymy się. Na szczęście mamy kostiumy kąpielowe i kąpielówki,
więc zanurzamy się w kolejnych, sztucznych, betonowych basenach.
Przytulamy do skał, po których płynie orzeźwiająca woda. Co jakiś czas powiew wiatru (?)
powoduje, że z góry leje się na nas wodny prysznic. Jest bosko. Zapominamy o zmęczeniu, o upale.
W zasadzie - nie chce nam się schodzić.
No, ale, niestety, Czas goni. Znów strasznie intensywny dzień, a przed nami,
chyba najtrudniejszy etap. Jeszcze jakieś zakupy w sklepikach u podnóża góry, kolacja na tarasie,
na dachu hotelu. Widok na Twierdzę jest bajeczny. Po kolacji jeszcze zostało sił na kąpiel w basenie
i czymś w rodzaju basenu z hydromasażem i spać.
Jutro musimy przejechać prawie siedemset kilometrów.
Na celowniku -
Stambuł
Pamukkale