6 Efez na kursie - wycieczki część pierwsza
Po całym dniu spędzonym na lizaniu ran, byczeniu się na plaży i zaliczaniu kolejnych kafejek
przeszedł czas na poważniejsze zadania, po które, w końcu, przynajmniej tak teoretycznie,
tu przyjechaliśmy.
Kierunek - Efez.
Czas na to, co misiaczki lubią najbardziej, a Efez, całkowicie spełni nasze potrzeby.
Na pierwszy rzut bierzemy sobie starożytne miasto portowe. Ano portowe. Zamuliło.
Brzeg się odsunął o kilkanaście kilometrów, to i podupadło. Ale, ciekawostka,
miasto pochodzi od dzika i ryby. No wiem, że głupi zestaw, ale tak to mitologicznie wychodzi.
Bo, widzisz, taki ateńczyk był, Grek znaczy się z Aten, który zamierzał w Jonii działeczkę
kupić i chałupkę postawić. W Jonii - taki powiat w starożytnej Turcji, to znaczy, wtedy to ona
grecka była, czyli kraina taka w Azji, gdzie się sporo Greków, tak zwanych Jonów zwłaszcza
z Attyki i Peloponezu pobudowało. No i u nich, u tych Greków znaczy się, taki zwyczaj był,
że oni do wyroczni szli. Wyrocznia to taka ichnia wróżka. Jak się najarała, to ciekawe rzeczy
potrafiła wymyśleć. No i temu Androklosowi, bo on Androklos był, zresztą syn króla Aten - Kodrosa,
nakazała, żeby wybrać miejsce wskazane przez rybę i przez dzika. Wyrocznie nigdy nie słynęły
z jasnych wypowiedzi, ale chłopina nie zraził się do swojego pomysłu i zaczął wędrować przez Jonię.
No i pewnego dnia, podczas przygotowywania posiłku, grilowana ryba wyskoczyła mu z patelni,
a rozżarzony węgiel wpadł w krzaki i wypłoszył z nich dzika! No więc, nie ma siły.
Dostał jasny znak wskazujący miejsce założenia osady. No i założył ten Efez.
Wtedy tak było, że syn z domu wychodził, żeby miasto wybudować, a nie rodzicom na głowie.
I tak powstało miasto, które już wkrótce miało stać się jednym z głównych ośrodków hellenistycznego świata.
A dzik? Podobno zrożnowali go i zjedli, a w tym miejscu świątynie Artemidy postawili.
Miasteczko strasznie się rozrosło, zresztą, czemu się dziwić, to było tętniące życiem
miasto handlowe, portowe, położone na styku wielu szklaków, ale to pryszcz. Najważniejsze
to, jak zwykle, z kobitkami się wiąże. Tu był bardzo ważny ośrodek kultu Cybele - bogini płodności.
Ta Artemida to też od płodności. No wiem, od łowów, ale życia nie znasz? A one to niby jak próbują cię upolować?
Widzisz - samo się wiąże: łowy, płodność, kobitki. Dobra, wracamy do wątku.
Zresztą inna wersja to mówi, że Efez to Amazonki założyły. Jako miasto Bogini Matki .
I widzisz. Znów kółeczko i znów do kobitki wróciliśmy. Wszystko się koło tego obraca. W starożytności też.
Ta Artemida to ważna była, bo, słuchaj, ta świątynia to była kilkakrotnie większa od ateńskiego Partenonu,
z okazałym posągiem bogini i setką kolumn wysokich na prawie 20 m. W 356 r. p.n.e. świątynia Artemidy spłonęła.
Ogień podłożył taki szewc Herostratos. Głupek chciał w ten sposób zyskać rozgłos i przejść do historii.
No i przeszedł. Aleksander chciał ją odbudować, ale warunki stawiał. Tabliczka ze sponsorem miała wisieć.
Miejscowi troche pogłówkowali i tak mu przykadzili, że nie wypada, żeby jeden bóg stawiał świątynię drugiemu bogu,
Zanim to spalił, to zaliczali to do siedmiu cudów świata. Ładne musiało być. Jedna kolumna się ostała.
I tak chłopina się wycofał z interesu. Wtedy miejscowi odbudowali ją w takiej samej wielkości,
jak przed spaleniem i przetrwała juz do najazdu Gotów. A ci już, niestety, równo się przejechali.
No, ale wracając do Efezu to tutaj, w czasach rzymian to 250 tysięcy ludzi mieszkało!
A, zatkało cię. Widzę przecież. No więc założyli Grecy, albo Amazonki, jak kto woli,
władał tym potem Krezus,ten z Lidii, król-bogacz, potem Persowie, potem Aleksander III Wielki,
potem znów Persowie, Ptolemeusze i Attalidzi. Właśnie król Attalos III oddał je Rzymowi.
To z rzymskich czasów pochodzi nazwa nieszpory efeskie. Grecy się zbuntowali,
nawet ostro poszli - w jeden dzień wymordowali wtedy ok. 80 tys. Rzymian, ale potem legiony ich uspokoiły.
Tak więc, widzisz, kawał ważnego miasta to był. W czasach rzymskich stał się nawet stolicą prowincji Azja Mniejsza.
Jeszcze chrześcijanie tu zdążyli dotrzeć. Św. Paweł, Jan Ewangelista. Jeszcze w 431 r. odbył się tu
trzeci sobór ekumeniczny, a w 449 r. synod, ale mieszkańców co rusz dziesiątkowała plaga malarii.
Zniszczenia spowodowane najazdem Gotów, silne zamulenie ujścia rzeki Kajstros to już był upadek miasta.
Od V wieku ludność powoli zaczęła się przeprowadzać. W VI wieku już niemal wszyscy mieszkańcy dali nogę
na pobliskie wzgórze Ayasuluk, tam gdzie dziś leży miasteczko Selçuk. Też warto zajrzeć. Ale o tym - później.
Na razie - Jedziemy. W centrum Didymy zabieramy miejscowego przewodnika. Zrozumieć to go nie rozumiemy,
ale przepis jest, czyli trzeba przestrzegać. Za "naszego przewodnika" zrobi rezydentka,
a tego musimy przytulić, bo nas inaczej nie wpuszczą. Mijamy niekończące się plantacje oliwek, fig
i bawełny w rozległych dolinach zamkniętych imponującymi górami. Pojawiają się pierwsze ruiny.
Wysiadamy i idziemy do kasy. Zaczynamy od wejścia w pobliżu odeonu. Drugie wejście jest od strony amfiteatru,
ale, tym razem, tamtędy opuścimy miasto. Na zwiedzanie mamy godzinę. Może półtorej, ale czeka nas
niespodzianka, o której później, więc też drałować wypada biegiem. Mało godzina? No mało.
Przydało by się tak ze trzy - cztery. Ale, stary, to nic. Tam, w pobliżu jest Kuşadasi, takie portowe miasteczko,
koło którego przejeżdżaliśmy później. Na redzie stoją statki wycieczkowe. Ładne, duże, nie takie jak w Wenecji,
ale też jebne. Jak tak chodziliśmy po ruinkach, to, co jakiś czas, w tumanach kurzu wycieczka koło nas drałowała.
Wiesz, my się jeszcze zatrzymywaliśmy, a ci, jakby ich pszczoły goniły. Okazało się, że to turnus
z takiego statku popyla. Oni, na zwiedzanie dostawali 30, może 40 minut i wio na okręt.
A ten nie czekał. Nie ma zmiłuj. Rozkład rzecz święta, no i, zdarzało się, podobno, że wycieczka
taryfami statek goniła, bo im się dwie minutki omskły. Tak więc, jak widzisz, my to w żółwim tempie zwiedzaliśmy.
No, ale, wracając do tematu. Miasto jest zachowane w stopniu, który łatwo pozwala wyobrazić sobie,
jak żyli tu Rzymianie. Zaraz za kasą wchodzimy na górną agorę, centrum administracyjne,
służące publicznym debatom i przemówieniom. Zadaszony odeon naprzeciw gromadził artystów,
tu zbierała się też rada miasta. Niżej łaźnia z salą zimną, letnią i ciepłą. Spływająca stąd woda
wypłukiwała nieczystości z położonych niżej eleganckich latryn (z mozaikowym basenem pośrodku
i rzędem otworów w marmurowej ławie). Wiesz Greki nie w ciemię bite, jak się okazuje. Oni mieli taki ciąg:
biblioteka, kibelek, łaźnia, dom publiczny. Facio udawał, że idzie się wys...fajdać, a on na ksiuty zapylał.
Idziemy dalej, jedną z trzech, głównych dróg. Miasto przecinają trzy główne drogi: Arkadyjska, Marmurowa
i Kuretów (efescy kapłani). Marmurowa to do teatru biegła, od świątyni Hadriana, to wiem, Arkadyjska od teatru
do portu, znaczy się - idziemy Kapłańską. A, no własnie, na tej Marmurowej to znaleźli wyrytą stopę,
twarz kobiety, serce i krzyżyk, a w pobliżu najbliższego skrzyżowania figurkę Priapa, bożka urodzaju
i płodności. Jak to co? Jeszcze nie łapiesz? Bordello tam sobie urządzili cwane gapy. Takie coś,
jak czerwona latarnia w naszych czasach.
Idziemy tą ulicą, nawet nieźle zachowane różne wnęki, które kiedyś za chałupy i sklepy robiły,
sporo rzeźb, kolumn, brama Herkulesa, posąg Scholastyki, świątynia Hadriana i, no teraz to nas zaparło,
ta biblioteka to bajka widok! Największa antyczna biblioteka, zaraz po Aleksandrii i Pergamonie.
Bibliotekę ufundował konsul Tiberius Iulius Aquila ku czci prokonsula prowincji, a jednocześnie własnego ojca
- Tiberiusa Iuliusa Celsusa (pochowali go w krypcie pod budynkiem) w latach 114 - 117.
To tutaj przechowywano w specjalnych niszach 12 tys. zwojów papirusu, które, przed wilgocią i zmianami
temperatury, chroniła - jak w termosie - pusta przestrzeń (o szerokości metra) między ścianą zewnętrzną,
a wewnętrzną. O, widzisz cwaniaków. Dwa piętra się zachowały z fasady biblioteki. Nawet nieźle.
Ozdabiają ją posągi czterech cnót: mądrości (Sophia), charakteru (Arete), myśli (Ennoia) oraz wiedzy (Episteme).
To znaczy, kopie ozdabiają, bo oryginały w Ephesos Muzeum w Wiedniu wystawiają na co dzień.
Z biblioteki, przez Bramę Mazeusa i Mitridiusza
skręcamy w stronę teatru.
Olbrzymi jest. 25 tysięcy widzów.
Ale to już z daleka sobie patrzymy. Przewodnik ciągle nas popędzał, rezydentka też, a tyle tych rzeczy
do zobaczenia. Co chwila stawaliśmy, zdjęcia, krótka informacja, a, po za tym, gorąco.
Ja już miałem dość. Arkadyjska, ta ulica, co kiedyś do portu prowadziła, taka zarośnięta drzewami,
ocieniona. Teatr na zoomie złapałem, zresztą wszyscy już się zbierali. Cztery godziny tu łazić?
Minimum, ale nie w tym tempie. Pomału, całą grupa zebraliśmy się na parking, żeby odetchnąć chwilę
w klimatyzowanym autokarze. Jeszcze rzut oka pobliskie wzgórze Pion, gdzie znajduje się Jaskinia
Siedmiu Śpiących i odjazd. Śpieszyliśmy się.
Przecież zaraz czekała nas ... c.d.n.