11. Dzień XIII - Golem Korab
Na ostatni dzień pobytu na Bałkanach zaplanowaliśmy wejście na Golem Korab - najwyższą górę zarówno dla Albanii jak i Macedonii. Przed wyjazdem uzyskałem z kilku źródeł informację, że obecnie na Korab można iść bez zezwolenia. Jeszcze rok czy dwa temu, żeby wejść na tą górkę trzeba było uzyskać specjalny glejt z macedońskiego MSZ. Oczywiście, od strony albańskiej było można wejść bez żadnych papierów (ale za to dojazd na punkt startowy jest trudniejszy). Cóż, Macedończycy pewnie obawiali się, że napłynie im za dużo Albańczyków do kraju, ew. chodziło o szmuglowanie różnego rodzaju dóbr...jednak, bez zezwolenia nie znaczy, że nikt się tym nie interesuje. Wg uzyskanego info, obecnie miało wystarczyć zarejestrowanie się w budynku policji w Strežimir...
Kłopotów ze wstaniem nie mieliśmy tego dnia. Primo: poprzedni wieczór i noc były bardzo spokojne, bez imprezowania. Secundo: spać poszliśmy dosyć wcześnie. Wstać trzeba też było odpowiednio wcześniej, gdyż ze Strugi na Korab jest kawałek drogi. Wyjechaliśmy ok. 7 rano. Do pokonania mieliśmy ok. 100 km odcinek w kierunku na Debar, potem na Gostivar. Droga nie najgorsza, miejscami nowy asfalt, fragmentami jednak sporo dziur. Widoki za to ciekawe - zwłaszcza na jezioro w Debarze
. Nim się obejrzeliśmy, dojechaliśmy do...Mavrovi Anovi. Rzut oka na mapę - jesteśmy za daleko, bo gdzieś w ok. wsi Volkovija powinniśmy odbić w bok. A tu ani wsi o takiej nazwie nie mijaliśmy ani znaku na Strežimir
. Wracamy...i po kilku kilometrach jak byk stoi znak:
...w tym jednak cały problem, że z drugiej strony jest znak informujący o jakiejś cerkwi. Jakby był wielki problem, żeby taką samą tabliczkę dać z obu stron. Od tego miejsca droga zmienia się najpierw w mocno podziurawiony asfalt (raz nawet musiałem wyjść z samochodu i sprawdzić nawierzchnię, z której strony da się przejechać, bo takie wielkie były dziury, że cały niemal samochód by się w nich zmieścił...) a potem w szuter. Ten szuter nie jest taki najgorszy, zwłaszcza do punktu kontrolnego w Strežimir. Czas dojazdu do budynku policji zajmuje ok. 30 minut. Gmachu policji strzeże kilka psów a panowie policjanci leniwie czekają na tych, co poruszają się tą drogą. Są chyba nawet lekko zaskoczeni...i to, co pisali mi o konieczności rejestracji, jest prawdą. Mieliśmy nawet przygotowaną listę, więc formalności trwały krótko. Na chwilkę oddaliśmy paszport i mogliśmy jechać dalej. Droga całkiem dobra, choć oczywiście uważać trzeba. Gdy dojechaliśmy do poziomu 1280 m. musieliśmy podjąć decyzję, czy jechać dalej (szlak odbijał w lewo i prowadził stromo w górę) czy szukać miejsca do zaparkowania wozu. Wybraliśmy to drugie...jak się później okazało, nie była to dobra decyzja
.
Po przepakowaniu, przebraniu się, ruszyliśmy na szlak. I znów lampa...choć na niebie pojawiały się chmury. To chyba były jeszcze pozostałości po wczorajszym deszczu - a mieliśmy nawet obawy, że na koniec pogoda spłata nam figla i na Korab albo wcale nie pojedziemy, albo będziemy wchodzić w deszczu. Po ok. 30 minutach marszu doszliśmy do byłego schroniska - Karaula (1473m.).
schronisko Karaula...
Tam zobaczyliśmy zaparkowany samochód na bułgarskich blachach. Spokojnie do tego miejsca da się dojechać autem...mogliśmy oszczędzić sobie trochę czasu i sił. Mądry Polak po szkodzie...na tabliczce ujrzeliśmy info, że do szczytu mamy 4,5 godziny.
znakowanie szlaku czy też głaz graniczny???
Nie jest źle, bo ok. 15 powinniśmy być na górze. Po krótkiej przerwie ruszamy dalej. Dziś czuję się dobrze, za to Gabi wygląda nie najlepiej. Od kilku dni ma jakieś problemy żołądkowe. Wiola też nie czuje się jeszcze w pełni sił, ale nie odstaje od nas tyle, co Gabi. Co jakiś czas musimy robić przerwę, żeby Gabi mogła nas podgonić. Widzę po niej, że walczy z sobą i słabościami tego dnia. Ma dziewczyna charakter, ja pewnie w takiej sytuacji walnąłbym się gdzieś w cieniu i odpoczywał. A Gabi twardo idzie dalej...szlak na Korab nie jest specjalny wymagający od strony technicznej. Ba, zważywszy na wysokość szczytu, jest dziecinnie prosty. Z drugiej strony jest dosyć długi i nużący. Są strome podejścia...ponadto, Macedończycy, z którymi korespondowałem straszyli mnie, że łatwo zgubić tam szlak. Nic z tych rzeczy, niedawno ktoś wymalował nowe znaki i nie ma raczej takiej opcji, żeby się tam zgubić. Prawda jest też taka, że stare oznaczenie jest faktycznie słabo widoczne...
Widoki zarejestrowane w drodze na Korab:
Wiola zdobywa wysokość...
...i wśród owieczek
Z czasem psuje się nieco pogoda, co dla nas jest o tyle dobre, że nie ma już takiej lampy. Pogoda jest można by rzec idealna na chodzenie, choć wilgotność powietrza wysoka i na tym szlaku można się porządnie wypocić. Góry przykrywają chmury. Próbujemy też zgadywać, gdzie jest Korab, ale długo się nam to nie udaje. Udaje się nam za to poznać Bułgarów - Ivana i Nikolaya. To ich samochód stał koło schroniska. Zamieniamy kilka zdań i okazuje się, że Ivan pracuje w Niemczech a tam zajmuje się m.in. sprzedażą map, w tym tej mapy Przeklętych, którą chciałem kupić przed wyjazdem
. Jest jedynym przedstawicielem tej firmy od tych map...świat jest rzeczywiście mały. Oni też idą na Korab, ale szybko zostawiamy ich w tyle.
Przed nami Golem Korab - jest już blisko...
Wiola & Robert z Korabem w tle...
Ostatnie podejście - wyobraźcie sobie, że te owieczki pasą się minimum na wysokość 2650-2700 m.n.p.m. Niesamowite...
Zanim osiągniemy szczyt mamy przygodę z groźnymi pieskami. W Przeklętych to "zjawisko" nie występuje. Na Korabie tak i to w najgorszym znaczeniu. O ile pierwsze pieski zostały szybko zawołane przez swoich właścicieli, o tyle z kolejnymi nie poszło już tak łatwo. Bestie chciały nas pożreć. Zaczęliśmy się nawet zbroić w kamienie, ale pasterze jakoś te psy sprowadzili do siebie. Choć ja to miałem gorąco...
Ok. 14 zameldowaliśmy się na szczycie na Koraba (2764m.)
. Choć znów miało się wrażenie, że górka po albańskiej stronie jest wyższa...kilkanaście minut po nas doszli Bułgarzy (Też mieli "przygody" z pieskami. Jeden z nich napisał mi po powrocie, że zmuszeni byli do użycia gazu pieprzowego
). W międzyczasie my zdążyliśmy zjeść kanapki, porobić pierwsze fotki, rozpoznawać okolicę. Zacząłem się zastanawiać, w którym miejscu jest podejście od albańskiej strony od Radomire i w sumie najbardziej pasowałoby mi to, że ostatni fragment podejścia jest wspólny dla obu szlaków...inne kierunki wydawały mi się zbyt strome.
Zdobywcy Koraba, od lewej: Paweł, Gabi, Wiola, Robert
Razem z Bułgarami...
Wiola & Robert i albańsko-macedońska przestrzeń
Gabi rozgląda się za zejściem do Albanii...
widok w stronę albańskich górek naprzeciwko Koraba (mieliśmy wrażenie, że one są wyższe niż Korab)
Albański "orzeł" na Korabie...
Z Ivanem i Nikolayem porobiliśmy sobie wspólne zdjęcia - udało się nawet z flagi bułgarskiej zrobić polską
. Wymieniliśmy się adresami.
Tak przy okazji, oni mieli niemałą przygodę, żeby zdobyć Korab
. Otóż, bazując na opisie z summitpostu pisali kilkanaście maili do różnych macedońskich instytucji z prośbą o wydanie pozwolenia na wejście na Korab (swoją drogą też sam pisałem do macedońskiego MSW, skąd nie dostałem żadnej odpowiedzi). Nikt im nic nie odpisał i już w czasie wycieczki postanowili sami wziąć sprawy w swoje ręce. W Skopje udali się do MSW z stworzonym przez siebie dokumentem. Tam wszyscy patrzyli na nich jak na wariatów, ale ostatecznie ktoś się tam zlitował i przybił pieczątkę na ich druku zapytując się przy okazji, po co im iść na Korab, skoro tam nic nie ma??? Tam są przecież tylko góry
. Podejście tubylców do gór...a jakby tego było mało, to Nikolay ubrany był w strój typu "moro". Strażnicy ze Strežimira byli zaskoczeni na jego widok i nic dziwnego...wyglądał bardziej na terrorystę niż turystę
. Nazwaliśmy go w efekcie "legalny terrorysta", bo miał glejt z urzędową pieczątką
.
Zaczęliśmy schodzić po sesji, posiłku...najbardziej obawiając się psów. Tym razem było odwrotnie, pierwsze psy tylko poszczekały, drugie były bardzo agresywne
. W dodatku, pasterze wcale nie reagowali na sytuację i nie wołali swoich psów
. Na Pawła jeden z nich się mało nie rzucił. Pewnie ku głupiej uciesze pasterza...Na szczęście, nikogo z nas nie pogryzły, ale stracha nam napędziły.
W dół schodziliśmy niemal bez odpoczynku. Tempo było naprawdę niezłe. Dziewczynom wróciły siły, gorzej nieco było z Pawłem. W Przeklętych rozpadły mu się buty i potem musiał korzystać z innych o krótkiej cholewie.
Pawłowy but...(zdjęcie zrobione jeszcze w Przeklętych
)
Zaczął też odczuwać problemy z kolanami
. Sam wiem dobrze, jaki to ból - choćby z Wysokiej w Pieninach, gdzie każdy kolejny krok to coraz większy ból.
Ok. 17 byliśmy już przy naszym samochodzie
. Całodniowa wyprawa...pozostało nam dojechać jedynie do Strugi. Przy strażnicy chwilę postaliśmy. Policjant spytał się, czy byliśmy na Korabie. Po naszej twierdzącej odpowiedzi mogliśmy jechać dalej...i zonk
. Na drodze najpierw mały kopiec z piachem, który pokonaliśmy a za chwilę - spora góra piachu
. Nie obyło się bez wyjścia z auta i rozkopania tej górki.
Mogliśmy jechać dalej...swoją drogą, robotnicy mogli zastanowić się, że ktoś może korzystać z tej drogi. I tak mieliśmy farta, że ta górka nie była duża, bo inaczej, to moglibyśmy tam utknąć na dobrych kilka godzin
. Pewnie śmigalibyśmy po łopatę do policjantów...i co by nie mówić, oddaliśmy przysługę Bułgarom. A...w całym tym "remoncie" też i brak logiki, bo tam, gdzie dali piach, to jakoś rano udało się nam przejechać bez wysiadania, ale tam, gdzie trzeba było wysiąść z samochodu, to drogi nie zasypali. Ot, bałkańska logika
.
Po drodze postanowiliśmy zrobić sobie zaopatrzenie w alkohol na pożegnalny wieczór. W Debarze nie znaleźliśmy sklepu monopolowego (ta część MK zamieszkana jest w większości przez Albańczyków...). Na szczęście, na jakiejś wiosce trafiliśmy na sklep, udało się kupić trochę piwa i wina. Prohibicja ze Strugi już nam nie straszna
. Gdy dojechaliśmy do siebie, było już ciemno. Na chwilkę podjechaliśmy pod jezioro. Co prawda, każdy z nas miał strój kąpielowy, ale jedynie Gabi (a któż by inny???) skorzystała skwapliwie z możliwości kąpieli
.
Późnym wieczorem wyszliśmy na miasto na pożegnalną kolację. Apetyty po Korabie nam dopisały...siedzieliśmy sobie w knajpie nad Crn Drinem. Posiłek smakował, piwo dobrze wchodziło...wieczór zakończyliśmy na kwaterze tocząc noce rozmowy Polaków. Jutro wracamy
...ale nam ten czas zleciał.