Platforma cro.pl© Chorwacja online™ - podróżuj z nami po całym świecie! Odkryj Chorwację i nie tylko na forum obecnych i przyszłych Cromaniaków ツ

Podróże RobaCRO - Lutalicy iz Novogardu

Wycieczki objazdowe to świetny sposób na zwiedzenie kilku miejsc w jednym terminie. Można podróżować przez kilka krajów lub zobaczyć kilka miast w jednym państwie. Dla wielu osób wycieczki objazdowe są najlepszym sposobem na poznawanie świata. Zdecydowanie warto z nich korzystać.
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 09.01.2009 19:03

W góry zimą...

Witam i pozdrawiam wszystkich w Nowym Roku...oby lepszym i pełnym ciekawych wypraw.

Nam ciekawa wycieczka wypadła jeszcze w starym roku. Postanowiliśmy pojechać grupą w góry. Trochę było dyskusji, gdzie jechać, ale ostatecznie wybór padł na Pieniny i Szczawnicę. Skład personalny ten sam co na Litwie czyli Wiola, Zosia, Paweł i ja. Trochę czasu zajęło nam znalezienie noclegu. Była opcja z noclegiem u mnie w firmie, ale okazało się, że nie ma jak dopasować terminu. Zależało nam na noclegu od wieczora drugiego dnia Świąt. Na dziesiątki wysłanych maili, dostaliśmy kilka pozytywnych odpowiedzi. Po krótkich negocjacjach zdecydowaliśmy się na kwaterę - Pokoje Kasprzak w cenie 35 zł/ os./nocleg. Cena przystępna, warunki dobre. Pozostało tylko przygotować się do wyjazdu - wyszukać połączenia i ustalić, co warto zobaczyć w okolicy. Jako że Święta spędzałem w Tychach, dojazd do Szczawnicy był znacznie prostszy i mniej czasochłonny :). Z Paweł i Zosią umówiliśmy się, że nas odbiorą z Brzeska (stacja "Okocim" Brzesko :)). Z Tychów wyjechaliśmy po 15, była to dla nas dobra pora, bo niemal cały świąteczny dzień spędziliśmy w domu. Choć od stołu, to ciężko było wstać (szczególnie po tradycyjnym śląskim obiedzie z roladą, kluskami i modrą kapustą). Dojazd do Brzeska zajął nam ok. 3 godzin pociągiem dalej razem z Zosią i Pawłem samochodem ruszyliśmy już prosto na Szczawnicę. Ruch na drodze był umiarkowany, padał lekki śnieg i co po niektórzy jechali po 60km/h. Po drodze mijaliśmy ładnie ozdobiony rynek w Nowym Sączu (pozdrav dla naszego Janusza B.). W Szczawnicy bez problemu znaleźliśmy nasz domek. Miałem wydrukowaną mapę i z mojego wcześniejszego pobytu w tym mieście, mniej więcej (ale bardziej więcej :)) wiedziałem, gdzie może być położony. Przeczucie mnie nie myliło. Domek położony jest na początku Szczawnicy jadąc od Krościenka. Warunki lokalowe mieliśmy bardzo dobre, co prawda Zosia i Paweł mieli pokój z łazienką na korytarzu, ale była ona tylko do ich dyspozycji. A wieczór upłynął nam na rozmowach i planach na kolejne dni...i właśnie na sobotę zaplanowaliśmy sobie objazdówkę po okolicy. Tak, żeby rano nie trzeba było szybko się zrywać z łóżek jak również, żeby organizm zaaklimatyzował się do górskiego klimatu. Po śniadaniu ruszyliśmy w trasę. Pierwszy punkt położony był niedaleko Szczawnicy, bo w pobliskim Grywałdzie, gdzie największą atrakcją jest kościół św. Marcina, wzniesiony w II połowie XV wieku. Podanie głosi, że jeszcze wcześniej w tym właśnie miejscu znajdowała się pogańska gontyna. Przed 1618 rokiem kościół znacznie przebudowano. Zmiany dotyczyły głównie konstrukcji dachu i stropów. W tym okresie dostawiono również wieżę, a wnętrze pokryto polichromią. Kościół zachował do dziś swój pierwotny gotycki charakter. Jest to świątynia orientowana, trójdzielna, obita i pokryta gontem. Składa się ze zrębowego prezbiterium i nawy oraz wieży o konstrukcji słupowej. Prezbiterium zamknięte jest prostokątnie, co jest typowe dla kościołów podhalańskich. Do prezbiterium od północy przylega zakrystia, a do nawy od południa kruchta. Wieżę oraz północną część nawy otaczają oszalowane soboty. Prezbiterium i nawę przykrywają oddzielne dachy dwuspadowe, zaś w dachu nad nawą znajduje się niewielka czworościenna sygnaturka. Wieża posiada nadwieszoną izbicę i nakryta jest czworoboczną iglicą. Wejście południowe do kościoła ujęte jest gotyckim, ostrołukowym portalem. Niestety, nie udało się nam dostać do środka L. Kościół był zamknięty na cztery spusty. Podziwialiśmy go tylko z zewnątrz. Tak na marginesie, znajduje się on na szlaku architektury drewnianej województwa małopolskiego.

Obrazek
Kościół w Grywałdzie...

Z Grywałdu pojechaliśmy na Czorsztyn. Po drodze zrobiliśmy krótki postój, co by podziwiać panoramę z widokiem na jezioro oraz ruiny zamku.

Obrazek
widok na zamek i jezioro Czorsztyńskie

A później podjechaliśmy na bezpłatny parking w pobliżu zamku. Dla mnie była to druga wizyta w tym miejscu. I druga zimą :). Wstęp na zamek jest płatny i wynosi 4 zł. Pani z okienka miała kłopot z odpaleniem kasy fiskalnej - hehe, pewnie z tego samego powodu co i ja aparat, więc nie dostaliśmy biletów...ja żartowałem, że z tego powodu, cena powinna być o połowę niższa. Ale, nie dało rady. Tego dnia byliśmy pierwszymi turystami i pani pobiegła przed nami, żeby zamek otworzyć i odśnieżyć schodki na tarasy widokowe. Widoki z zamku są ciekawe, widać całą okolicę m.in. zamek w nieodległej Niedzicy :).

Obrazek
Wiola i Robert na czorsztyńskim zamku

Obrazek
okienko z widokiem na zamek w Niedzicy

Obrazek
czorsztyńskie ruiny

Choć szkoda, że nie mieliśmy słonecznej pogody, bo wtedy pewnie byłoby jeszcze ładniej. Historia zamku w Czorsztynie sięga XIII wieku, gdy na wysokim skalnym wzgórzu nad Dunajcem istniała drewniano-ziemna strażnica, w której Bolesław Wstydliwy z żoną Kingą znalazł schronienie uciekając przed najazdem tatarskim. Na przełomie XIII i XIV wieku w północnej części założenia wzniesiono na skale wolno stojącą okrągłą wieżę, a niedługo potem, prawdopodobnie za czasów Kazimierza Wielkiego, otoczono szczyt wzgórza kamiennym murem o grubości ponad 2 metry. Założenie podzielone zostało na zamek górny i średni biegnącym w poprzek dziedzińca murem. Wieża znalazła się w obrębie zamku średniego, a na zamku górnym wzniesiono wzdłuż zachodniej części muru obwodowego budynek mieszkalny. We wschodnim murze zamku średniego przy wieży zlokalizowano bramę wjazdową. Zamek stanowił wtedy własność królewską i racji swego przygranicznego położenia należał do szeregu zamków chroniących państwo od południa. Kilkakrotnie w ciągu istnienia zamek był niszczony podczas najazdów i oblężeń. Dziś to tylko ruiny, które jednak są konserwowane (cześć dziedzińca ogrodzona paskudnym drewnianym płotem a wieża rusztowaniem). Po zwiedzeniu czorsztyńskiego zamku szlakiem wzdłuż jeziora udaliśmy się do Dębna. Tam kolejny drewniany kościół, ale większa "perełka" architektoniczna, gdyż ten obiekt figuruje na liście UNESCO (obok kościołów w Lipnicy, Binarowej i Sękowej). Kościół w Dębnie jest jednym z najlepiej zachowanych gotyckich drewnianych kościołów i jednocześnie jednym z najbardziej znanych polskich zabytków w kraju i za granicą (otrzymał jako jedyny drewniany kościół nominację w konkursie siedmiu cudów Polski), wyróżnia się sylwetką (praktycznie niezmienioną od czasów budowy) - pięknie wkomponowaną w krajobraz i wyjątkowo cennym wyposażeniem, a także unikatową polichromią pochodzącą z około 1500 roku, najstarszą, w całości zachowaną w Europie, wykonaną na drewnie. Polichromia składa się z 77 motywów występujących w 12 układach i 33 kolorystykach. Została wykonana techniką wzornictwa patronowego, przy użyciu uprzednio przygotowanych szablonów. Szablony były wielokrotnie używane w różnych obiektach, te prawdopodobnie, ze względu na ich świecki charakter w dworach szlacheckich i magnackich. Pierwszy kościół w Dębnie wzniesiono prawdopodobnie w XIII wieku. Obecny kościół wybudowany został w II połowie XV w na miejscu starszej świątyni. Dziś jest to jedna z najstarszych konstrukcji tego typu w Polsce, sądzi się, że starsza jest tylko wieża kościoła w Binarowej. Dachy kościoła, zadaszenia i ściany wieży oraz jej hełm podbite są gontem, ściany izbicy wieży oszalowane zostały deskami z ozdobnie wyrzynaną koronką u dołu. Jako ciekawostkę podam fakt, że w tym kościele kręcono scenę ślubu Janosika z Maryną :). Ale, jak podaje wikipedia, do innego kościoła wchodziła para a jeszcze z innego wychodziła...

Obrazek
Dębno Podhalańskie

My niestety po raz kolejny ograniczyliśmy się do zobaczenia obiektu z zewnątrz. Tu trochę żałowałem, bo lubię zaglądnąć do środka takich obiektów w przeciwieństwie do zamków. Niestety, w Dębnie zaczęły się też moje problemy z aparatem fotograficznym. Do dziś nie wiem, co się dzieje, ale przy próbie zrobienia zdjęcia, jakby się wyłączał. Zastanawiam się nad przyczyną, być może jest to wina baterii akumulatorowych, które nie wytrzymują niskich temperatur lub są one już może zbyt zużyte L. Albo winny jest sam aparat, który uległ uszkodzeniu. Tak czy inaczej, później pojawiał się ten problem jeszcze kilka razy i "kombinowanie" z bateriami na trochę pomagało...Z Dębna pojechaliśmy do Niedzicy. Niedzicki zamek widoczny jest z daleka, usytuowany na niewielkim wzgórzu (566 m.n.p.m.).

Obrazek

Obrazek

Pod samym zamkiem znajduje się parking (płatny 5 zł niezależnie od czasu postoju). Dzieje zamku niedzickiego sięgają początków XIV w. Pierwszą i najstarszą dochowaną wzmiankę o zamku w Niedzicy zawiera testament, który w 1330 roku sporządził na zamku Saros Wilhelm Drugeth, żupan ziemi spiskiej i orawskiej. Testamentem tym darował bratu Mikołajowi swoje posiadłości, między innymi zamki w Pławcu (Palocsa), Lubowli i Niedzicy. Ten ostatni nazywany jest novum castrum Dunaiecz od rzeki płynącej u jego podnóża i oddzielającej w owym czasie obszar państwa węgierskiego od polskiego. Używano jednak też i drugiej nazwy zamku wywodzącej się od wsi Niedzica, starszej aniżeli zamek. Więcej o historii zamku możecie znaleźć tutaj albo tutaj. Wygląd otoczenia zamku został znacznie zmieniony w latach 80-tych XX w., gdy na rzece ukończono budowę potężnej zapory. Ten węgierski niegdyś zamek oraz pobliska polska warownia w Czorsztynie bardziej efektownie górowały nad okolicą i przypominały typowe "orle gniazda". Zamek zachował się praktycznie w całości. Najwyższa, a zarazem najstarsza część zbudowana z kamienia wapiennego, z wysoką kwadratową wieżą to zamek górny. Składa się on, oprócz wieży, z kaplicy (widać resztki polichromii), niewielkiej części mieszkalnej i małego dziedzińca ze studnią, głęboką na 90 m. Wg legendy kopali ją jeńcy tatarscy i posiadała ona połączenie z Dunajcem. Brama do pierwotnego zamku murowanego z XIV w. prowadziła od południa, zachowały się ślady bramy i mostu zwodzonego. My tradycyjnie ograniczyliśmy się do spaceru wokół zamku, po tamie (długość 460 m), skąd mieliśmy piękne widoki na zamek.

Obrazek
widok z tamy na jezioro Sromowieckie

Obrazek

Obrazek

Z drugiej jednak strony chłodny wiatr potęgował uczucie zimna. Stąd nasz spacer nie był zbyt długi i pojechaliśmy już w ostatnie miejsce na trasie - Czerwony Klasztor. Z Niedzicy to naprawdę rzut beretem i warto tam podjechać na chwilę. Czerwony klasztor przy miejscowości Czerwony Klasztor był zamieszkały w dwóch etapach przez mnichów z zakonów kartuzów i kamedułów. Początkowo Czerwony klasztor (w latach 1320 do 1536) był klasztorem kartuskim Później, kiedy zakonnicy otrzymali miejscowość Lechnicę w Pieninach zaczęli w roku 1320 przy tej miejscowości budować Czerwony klasztor (nazwa pochodzi od czerwonego pokrycia dachu zastosowanego według projektu pierwszego przeora klasztoru - o. Jana - dla mnie powinien być on "biały", gdyż tego czerwonego niewiele widać było a dachy pokryte były śniegiem :)).

Obrazek
białe dachy Czerwonego Klasztoru

Obydwa klasztory były wybudowane z dala od ludzkich siedzib, ponieważ kartuzi należeli do najbardziej rygorystycznych zakonów o ascetycznym sposobie życia. W latach 1711 do 1782 Czerwony klasztor był zamieszkały przez kamedułów. Kameduli otrzymali Czerwony klasztor jako dar nitrańskiego biskupa Władysława Matiaszowskiego. Po objęciu klasztoru zaczęli jego przebudowę w stylu barokowym (nowe domki mnichów, barokowa wieża przy kościele, remont kościoła). Kameduli, podobnie jak kartuzi, żyli pustelniczym sposobem życia. Klasztoru jednak nie zwiedzaliśmy (co można uczynić za opłatą bodajże 3 czy 4 euro). Porobiliśmy kilka fotek i zaczęliśmy zbierać się w drogę powrotną do Szczawnicy. Zanim jednak wróciliśmy, przeszliśmy się po kładce przez Dunajec łączącej Czerwony klasztor ze Sromowcami Niżnymi. Kładkę pieszo-rowerową oddano do użytku w sierpniu 2006r. Podobno, zabiegi o jej budowę trwały ok. 100 lat. Jak widać, nieustępliwość i dążenie do celu popłaca :).

Obrazek
w tle schowane Trzy Korony...

Na koniec zrobiliśmy zakupy (głównie alkohol). W sklepie można płacić było złotówkami (przelicznik był 1 zł = 7 koron), euro i co oczywiste koronami (ja wydałem wszystkie moje korony, bo wiadomo, od 1 stycznia obowiązuje euro a wygląda ono tak. Do Szczawnicy wróciliśmy późnym popołudniem. Tego dnia wyskoczyliśmy jeszcze na krótki spacer po miasteczku i ciepły posiłek. Trafiliśmy do chaty, gdzie serwowali znakomite grzane piwko, ale również gdzie występował niedobór soli :). A następnego dnia miało już być typowo górsko...

PS Co do kościoła NMP w Malborku, to o ile pamiętam panią przewodnik, trwają prace, ale nie posuwają się zbyt szybko do przodu z prozaicznego powodu = pieniądze... :(

PS Danusia, dzięki za śliczne fotki z Inowrocławia...inne spojrzenie na tężnie.

PS JacYamaha...Filutek stoi sobie przy toruńskim Rynku. Łatwo na niego natrafić. Szczeka głośno na turystów :wink:
Ostatnio edytowano 01.03.2012 10:26 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 11.01.2009 13:45

Krościenko - Sokolica - Trzy Korony - Krościenko

Zgodnie z naszym planem na niedzielę zaplanowaliśmy sobie łażenie po górkach. Przed wyjściem mieliśmy trochę obaw, czy warunki nam pozwolą na wędrówkę. Co prawda, Pieniny do wysokich górek nie należą, ale zimą trzeba mieć szacunek do każdych. Na wycieczkę ruszyliśmy z rana, nie było kłopotów z odpaleniem samochodu, mimo że temperatura była bardzo niska ani też z zaparkowaniem samochodu niemal na samej granicy Pienińskiego PN w miejscu ,gdzie zaczyna się szlak zielony prowadzący na Sokolicę. Po drodze widzieliśmy wędkarza stojącego na środku Dunajca i łowiącego ryby. W takim mrozie...facet musi być nieźle zahartowany.

Obrazek
autor fotki: Paweł

Po ok. 15 minutach spaceru po płaskim terenie, szlak zaczyna prowadzić dosyć stromo w górę. Mieliśmy to szczęście, że przed nami ktoś przetarł szlak, dzięki czemu szło się zdecydowanie łatwiej, choć łatwo to pojęcie względne. Miejscami szlak był oblodzony, miejscami śniegu było trochę więcej. Ale za to jakie widoki. Ośnieżone drzewa, szron na gałęziach, po prostu bajka. Co chwila przystawaliśmy i robiliśmy fotki. A oczy nie mogły się nacieszyć tymi widokami :). Po około godzinie zameldowaliśmy się na Sokolicy - ostatni odcinek jest wspomagany barierkami (od przełęczy Sosnów - szlak niebieski). To na pewno duże ułatwienie. Znakiem rozpoznawczym Sokolicy (747 m.n.p.m.) są reliktowe sosny. Wg różnych źródeł najstarsza z nich ma ponad 500 lat.

Obrazek

Obrazek
tutaj ta najbardziej znana...znajdująca się niemal na każdej widokówce z Pienin

Obrazek

A nazwa szczytu pochodzi od sokolich gniazd (obecne już ich nie ma). My zamiast sokoła widzieliśmy kruka, ale ten był szybszy niż mój aparat...Widok ze szczytu mieliśmy ciekawy, choć nieco zamglony.

Obrazek
...i też nieco księżycowy :)

Ruszyliśmy w dół szlakiem niebieskim kierując się na Trzy Korony. Po drodze mijaliśmy pojedynczych turystów i raz gdzieś większą "piknikową" grupę. Pewnie przyjechali w góry na Sylwestra i chcieli zmierzyć się z Pieninami. A my szliśmy Sokolą Percią na grań Pieninek, które tworzą wąski grzebień wcinający się turnią Sokolicy w zakole Dunajca mijając wypiętrzenie Białych Skał wznoszące się na porośnięty jodłowym lasem Ociemny Wierch (750 m n.p.m.) z opadającą na południe 20-metrową ścianą. Tam szlak prowadzi na przemian w górę i w dół wąskimi, kamienistymi, a niekiedy wręcz skalistymi ścieżkami. Z Ociemnego Wierchu doszliśmy na Przełęcz Burzana (724 m n.p.m.), gdzie jest kolejne rozwidlenie szlaków (stąd można pójść w dół szlakiem żółtym do Krościenka). Przed polaną Wyrobek mieliśmy małą zagwozdkę, który wybrać szlak na Trzy Korony, niebieski czy żółty? Nasze wątpliwości rozwiała wspominana wcześniej grupa piknikowa. W takim towarzystwie nie chcieliśmy iść. Oni więc poszli żółtym a my niebieskim w kierunku Góry Zamkowej (770 m.n.p.m.). Podejście pod nią było dosyć strome a już ostatnie metry to "masakra" (prawie jak ślizgawka!) - całe szczęście, że jest barierka.

Obrazek

Zamek pieniński, a właściwie to, co z niego pozostało, jest najwyżej położoną polską warownią. Ruinę stanowią dziś: mur obronny blisko 90 m długości, zarys kwadratowej wieży lub komnaty, pozostałości ocembrowanej cysterny, w której gromadzono wodę z wysychającego Źródełka św. Kingi. Zamek powstał zapewne w II połowie XIII w., a legenda mówi, że wzniósł go Bolesław Wstydliwy dla swojej żony Kingi. Jan Długosz, kronikarz polskich dziejów, nazywa go Castrum Pyeniny, podając informację o tym, że Kinga w 1287 r. schroniła się tu przed tatarską nawałnicą. Zamek obrósł w legendy, poszukiwano tu ukrytych w dawnych wiekach skarbów. Badania archeologiczne podjęte w 1938 r. odkryły inne skarby: pozostałości pomieszczenia mieszkalnego z fragmentami czerwonej posadzki, groty dawnych strzał, kości tura. Na początku XX w. stanął tu drewniany domek - pustelnia, zamieszkiwana przez kolejnych "lokatorów". Pustelnicy swego czasu byli największą atrakcją tej części Pienin. Ostatnim z nich był Wincenty Kasprowicz, który zamieszkał tu w 1924 r. Gdy w 1949 r. chatkę strawił ogień, już jej nie odbudowano...Na górze zrobiliśmy sobie krótki odpoczynek.

Widoki z Góry Zamkowej:
Obrazek

Obrazek

A potem dalej w drogę i dalej szlakiem niebieskim wznoszącym się dosyć stromo lasem przez Ostry Wierch (851 m.n.p.m.). I co chwila mała przerwa na zrobienie kilku fotek i podziwianie widoków :). Po opuszczeniu Sokolicy zaczęła się też poprawiać pogoda tzn. wyszło słońce. Świat wydawał się wtedy bajecznie piękny :).

Pienińskie widoki w drodze na Trzy Korony:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Po około 3 godzinach byliśmy na Trzech Koronach (982 m.n.p.m.).
Obrazek

Trzy Korony to najwyższy, najbardziej znany i najczęściej odwiedzany szczyt Pienin Właściwych (często, choć nieprawidłowo określane są po prostu nazwą Pieniny) - część leżącego na terenie Polski pasma Pienin. Od strony wschodniej sąsiadują z Małymi Pieninami, od strony zachodniej z Pieninami Spiskimi. Pieniny właściwe ciągną się od Czorsztyna i Niedzicy do przełomu Dunajca między Leśnicą a Krościenkiem). No właśnie, wiele osób uważa ten szczyt za najwyższy w całych Pieninach a to nie jest prawda, bo najwyższa jest Wysoka (1050 m.n.p.m w paśmie Małych Pienin)...Trzy Korony ponoć najpiękniej prezentują się ze Sromowców Niżnych lub ze słowackiego brzegu Dunajca, z Czerwonego Klasztoru (ale, gdy my tam byliśmy Trzy Korony pokryte były chmurami :(). Wierzchołek wieńczy pięć pionowych wapiennych skał o trójkątnych kształtach, wśród których wyraźnie dominują trzy (stąd nazwa góry) - najwyższa Okrąglica, Płaska Skała i Pańska Skała. Trzy Korony zwieńczone są platformą widokową. Wg tego, co usłyszałem od Pawła, to latem panuje tam niesamowity ścisk a tłumy ludzi przeciskają się powoli wokół by mieć widok na każdą stronę...ba, wtedy też wstęp na nią jest płatny (podobnie jak na Sokolicę). Ale, fakt, widok z Trzech Koron należy do bardzo ciekawych i najładniejszych na całej trasie - widać Tatry, Gorce a my mieliśmy nawet widok na odległa Babią Górę :).

Obrazek
widok na Dunajec i Sromowce Niżne

Obrazek
tu pewnie widok na Turbacz w Gorcach...

Obrazek
a tu zdjęcia Pawła i daleko w tle widać Babią Górę - to ten "kopiec" śniegu ma środku zdjęcia po prawej stronie...

A na platformie ludzi niewiele, w zasadzie był tylko jeden chłopak, który wyglądał bardzo profesjonalnie (wyposażenie) i z aparatem na coś czekał - zachód słońca? Tego nie wiemy...później na szczyt weszło jeszcze kilka osób, ale my już wtedy zaczęliśmy schodzić. Nic dziwnego, temperatura zaczęła nam doskwierać i noski zaczęły marznąć :). Ponadto, pora stawała się coraz późniejsza a my musieliśmy wrócić do Krościenka. W dół schodziliśmy nieco inaczej niż weszliśmy, na zejście wybraliśmy szlak żółty. Tempo mieliśmy dosyć ostre, ale u mnie zaczęły się problemy z prawym kolanem :(. Już kiedyś miałem taką kontuzję. W sumie nic aż tak poważnego, ale przy źle postawionej stopie, staw kolanowy dawał mi się we znaki :(. Przed samym Krościenkiem postanowiliśmy nieco zboczyć ze szlaku, gdyż chcieliśmy szybko dostać się do samochodu a nie chcieliśmy nadrabiać sporo drogi. Trochę więc trawersowaliśmy po zboczu góry. Fajnie się szło po śniegu sięgającym do kolan :). Pod samochodem byliśmy około godziny 16 a w Szczawnicy kilka minut później, cała wyprawa zajęła nam ok. 7 godzin. W Szczawnicy udaliśmy się prosto na posiłek, bo nasze brzuchy domagały się strawy...a na poniedziałek przewidziany był powrót do domu, ale zanim wróciliśmy, to...ale to już w kolejnym odcinku.
Ostatnio edytowano 01.03.2012 10:28 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
Jolanta M
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 4523
Dołączył(a): 02.12.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Jolanta M » 11.01.2009 15:27

RobCRO napisał(a):Pieniny właściwe ciągną się od Czorsztyna i Niedzicy do przełomu Dunajca między Leśnicą a Krościenkiem). No właśnie, wiele osób uważa ten szczyt za najwyższy w całych Pieninach a to nie jest prawda, bo najwyższa jest Wysoka (1050 m.n.p.m w paśmie Małych Pienin)...

Nawet na geografii nas tak uczyli.
Ale góra Wysoka w paśmie Pienin Małych... to mi się podoba. 8) :D :lol:

RobCRO napisał(a):Wierzchołek wieńczy pięć pionowych wapiennych skał o trójkątnych kształtach, wśród których wyraźnie dominują trzy (stąd nazwa góry) - najwyższa Okrąglica, Płaska Skała i Pańska Skała. Trzy Korony zwieńczone są platformą widokową. Wg tego, co usłyszałem od Pawła, to latem panuje tam niesamowity ścisk a tłumy ludzi przeciskają się powoli wokół by mieć widok na każdą stronę...ba, wtedy też wstęp na nią jest płatny (podobnie jak na Sokolicę).

To przez lata się trochę zmieniło. 8O Z dziesięć lat temu ścisk owszem był, ale o żadnych opłatach nie było mowy. I może ten ścisk to nic, w porównaniu ze ściskiem obecnym. Nie mam porównania. :lol:


Bajeczne widoki, super foty. :D I Wy też ślicznie wyglądacie na tle pienińskiej właściwej zimy. :hearts: A słynnej sośnie również do twarzy w zimowej szacie. :D

Dzięki za pokazanie tych wszystkich uroków.
Najlepszego w Nowym Roku! :D

Pozdrav
Jola
Kevlar
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2125
Dołączył(a): 30.03.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Kevlar » 11.01.2009 16:32

Piękne zdjęcia!!! Ta ośnieżona zima jest śliczna.
Vjetar
Legenda
Avatar użytkownika
Posty: 45308
Dołączył(a): 04.06.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Vjetar » 11.01.2009 22:35

RobCRO napisał(a):Obrazek

tutaj ta najbardziej znana...znajdująca się niemal na każdej widokówce z Pienin

Bardzo mi się podoba ta fota - i reszta zimy też oczywiście...
kulka53
Weteran
Posty: 13338
Dołączył(a): 31.05.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) kulka53 » 12.01.2009 09:22

Witaj Robercie w Nowym Roku :D

Okolice Krościenka i Szczawnicy poznawaliśmy parę lat temu, dokładnie w 2004 w przedłużony majowy weekend :D Wszyscy świętowali akcesję naszego kraju do UE a my wędrowaliśmy po okolicach :D

W Pieninach zrobiliśmy identyczną trasę jak Wy, z powodu braku śniegu :wink: mieliśmy łatwiej, ale nie było aż tak pięknie 8O . Na Sokolicy było pusto, byliśmy tak wcześnie, że nie pojawiła się tam nawet osoba sprzedająca bilety :lol: , Trzy Korony też nie były jakoś strasznie zatłoczone........ , tu już jakąś opłatę trzeba było uiścić :wink:

Wysoka, lub inaczej Wysokie Skałki, ten mniej znany najwyższy szczyt Pienin, tam też warto podejść :D

Pozdrawiamy :D
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 13.01.2009 20:20

Homole, Wysoka i...

Poniedziałek był dla nas ostatnim dniem pobytu w Szczawnicy. Zdecydowaliśmy, że pójdziemy na Wysoką :). Najwyższa górka Małych Pienin miała stać się naszym "łupem". Ze względu na fakt, że wejście na Wysoką zajmuje ok. 2 godzin, to pobudkę mieliśmy wcześnie rano. Ja tylko obawiałem się o swoje prawe kolano. Wieczorem niekiedy ból był nie do zniesienia a szczególnie jakiekolwiek zejście ze schodów to było jak męka. Rano staw już bolał zdecydowanie mniej, ale i tak miałem obawy, czy dam radę podejść pod Wysoką. Postanowiłem jednak spróbować...w razie czego mogłem się na trasie wycofać....

Po śniadaniu pojechaliśmy do Jaworek, skąd zaczyna się zielony szlak prowadzący na Wysoką przez słynny Wąwóz Homole. Dla mnie była to druga wizyta w Wąwozie i już się tyle o nim nasłuchałem, że naprawdę dziwię się, skąd tyle zachwytu nad tym miejscem. Być może jego urok zależy od pory roku, bo zimą to miejsce jakoś mnie nie powala. Ładnie, ale nic ponadto to...niemniej jednak kilka fotek po drodze zrobiłem.

Homole:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Okazało się też, że Zosia ma problemy ze stawami (dzień wcześniej jak ja zmagała się z bólem). Jednak w jej przypadku, ból okazał się silniejszy. Ja zaciskałem zęby i szedłem dalej...największy ból był przy pokonywaniu schodów a tych w Homolach całkiem sporo. Wydaje mi się, że od mojej pierwszej wizyty w tym miejscu nawet zdecydowanie ich przybyło. Spowodowało to pewnie, że szlak stał się bardziej "piknikowy"....

My jednak we trójkę szliśmy dalej "wyrobionym" (znów ktoś nam oddał przysługę i przetarł ścieżkę :)) zielonym szlakiem w kierunku Wysokiej. Przez Homole szlak zdecydowanie wznosi się w górę, potem następuje wypłaszczenie (Dolina Dubantowska) i później łagodnie w górę przez polanę Rówienki (720 m.n.p.m.) oraz Polanę pod Wysoką (północne zbocze Wysokiej). Polana ta powstała na miejscu pól uprawnych wsi Jaworki, której mieszkańcy zostali po II wojnie światowej wysiedleni. Opustoszałe tereny przeznaczono pod wypas bydła i owiec i dokonano w tym celu wielu inwestycji np. wzorcowa bacówka. Bacówka okazała się jednak niepraktyczna i nie była używana do celu, w jakim ją wybudowano. W 1974 r. przekazano ją studentom, którzy adaptowali ją na schronisko. Niestety w grudniu 1980 r. opustoszałe schronisko spłonęło, ale ruiny wciąż widoczne (będzie je widać na fotce)...

Widoki w drodze na Wysoką:
Obrazek
w tle sama Wysoka...schowana za chmurami

Obrazek

Obrazek
Paweł i Wiola pokonują kolejny odcinek...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
Robert, w tle Wysoka...

Obrazek
ruiny wzorcowej Bacówki...

Po opuszczeniu Polany pod Wysoką wchodzi się do lasu i tutaj już jest zdecydowanie trudniej. Co prawda szlak jest przetarty, ale jest bardziej stromo. Do pomocy są barierki, ale przy nich szlak jak na lodowisku. Ten odcinek jest zdecydowanie najtrudniejszy. W tymże lesie szlak zielony łączy się z niebieskim (prowadzącym grzbietem Małych Pienin). I w pewnym momencie trzeba bardzo uważać, gdyż podążając tymi szlakami można nie wejść na Wysoką a na Durbaszkę (942 m.n.p.m.). Powód jest prozaiczny, szczytowe podejście na Wysoką nie jest oznakowane, choć szlak jest wytyczony (są schodki, barierki, platformy widokowe). Paweł opowiadał nam, że gdy szedł na Wysoką z Zosią kilka lat wstecz, to się w lesie pogubili i wtedy z oznakowaniem było jeszcze gorzej. Ale, udało im się wtedy wejść na szczyt. Paweł mówił też, że widział sporo osób "błąkających się" i szukających dojścia, często musieli rezygnować, gdyż było zbyt stromo i musieli od nowa szukać drogi :(. My mając jego w naszej drużynie, nie mieliśmy żadnych problemów :). Wiedział, gdzie skręcić...Po około półtorej godzinie byliśmy na szczycie Wysokiej (1050 m.n.p.m.) - prawidłowa w sumie nazwa to Wysokie Skałki. Górka bywa też nazywana Pamiarky i Kiczera. Wysokie Skałki znajdują się w głównym grzbiecie Małych Pienin. Obszar góry jest chroniony prawnie. Południowe zbocza opadające do doliny Horbalowego potoku leżą na terenie słowackiego Pienińskiego Parku Narodowego, na północno-zachodnim stoku (polska strona) utworzono w 1961 rezerwat przyrody Wysokie Skałki. Szczyt zbudowany jest z czerwonych wapieni krynoidowych. Od wschodniej i południowo-wschodniej strony tworzy strome urwiska skalne o wysokości 5-20 m, w kierunku zachodnim na jego grani występuje kilka skalistych garbów oraz wystające skałki: Szurdakowa Skała i Fidrykowa Skała. Cała góra porośnięta jest lasem, jedynie sam wierzchołek ma charakter kopuły skalnej wystającej ponad linię świerkowego lasu. Niestety, widoków z Wysokiej nie mieliśmy :(. Było mglisto, pochmurnie...a wg różnych źródeł z Wysokiej widać Tatry, Babią Górę. Cóż...dzień wcześniej mieliśmy więcej szczęścia.

Obrazek
Wiola na Wysokiej...

Zejście w dół było dla mnie naprawdę bolesne. Kolano mocno dawało znać o sobie...Szybko Paweł nas zostawił - nie chciał, żeby Zosia marzła przy samochodzie. Później okazało się, że świetnie sobie zorganizowała czas i zwiedziła cerkiew w Jaworkach :), gdzie dostała ciekawy album. A Wiola i ja stosunkowo wolno schodziliśmy w dół. Po drodze robiliśmy fotki a na Polanie pod Wysoką spotkaliśmy pierwszych turystów. Ci ze sprzętem narciarsko-snowboardowym szli w nieznanym nam kierunku. Spotkaliśmy też samotną panią. Chwilę z nią porozmawialiśmy i przekazaliśmy uwagi jak dostać się na Wysoką...doświadczeniem trzeba się dzielić :). Ale, prawdziwe oblężenie to dopiero zobaczyliśmy w Homolach. Całe tabuny ludzi...zdecydowanie więcej niż na Trzech Koronach. A my w niecałe 3 godziny byliśmy już z powrotem przy samochodzie. Paweł czekał tam na nas dobre 20 minut - czas wejścia i zejścia był zdecydowanie krótszy niż na mapie i niż planowaliśmy. To pozwoliło nam na dodatkowe punkty w programie. Pierwszym z nich był zamek Tropsztyn nad brzegiem Dunajca. Został on wzniesiony został przez ród Gierałtów-Ośmiorogów dla ochrony tzw. Bramy Sądeckiej, przez którą wiódł wodny i lądowy szlak w kierunku Węgier.

Jednak główną atrakcją na trasie powrotnej była Lipnica Murowana. Samo miasteczko założone przez Wł. Łokietka (więc pewnie XIV w.) ma swój małomiasteczkowy urok. Ciche, niemalże senne...a drewniany kościół pw. Św. Leonarda znajdujący się nad rzeczką Uszwicą zbudowano prawdopodobnie pod koniec XV wieku, na miejscu wcześniejszej świątyni. Jednak według miejscowej tradycji pochodzi on z roku 1143 lub 1203 - taką datę można odczytać na północno-wschodniej ścianie prezbiterium i stoi na miejscu dawnej pogańskiej gontyny. Zachował się do dziś w stanie prawie niezmienionym i należy do najcenniejszych drewnianych kościołów. Zgodnie z dawną tradycją okna są tylko po stronie południowej, zaś drzwi wejściowe od południa i zachodu. Kościół został poważnie uszkodzony przez powódź w 1997 roku. Woda podmyła wówczas fundamenty i dostała się do wnętrza. Całkowicie zniszczyła kryptę i znajdujący się w niej nagrobek. Świątynię uratowali mieszkańcy wsi, przywiązując ją linami do potężnych drzew. Po ustąpieniu powodzi szybko przystąpiono do gruntownych prac remontowych. W 2003 roku kościół został wpisany na listę światowego dziedzictwa UNESCO.

Kościół św. Leonarda w Lipnicy Murowanej:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Lipnica Murowana miała być ostatnią atrakcją na trasie, ale nie była. Szybki rzut na mapę i zaproponowałem Pawłowi, żebyśmy pojechali nie do Brzeska, ale do "jego" Bochni, co by "złapać" z pociąg do Krakowa i dalej do Katowic. A na trasie do Bochni moglibyśmy na chwilę zatrzymać się w Nowym Wiśniczu. O Nowym Wiśniczu już trochę pisałem tutaj. Z naszej czwórki nie było tam Wioli i Jej chcieliśmy pokazać wiśnicki zamek. Ale, ze względu na brak czasu, ograniczyliśmy się do kilku szybkich fotek i musieliśmy jechać dalej.

Zimowy Nowy Wiśnicz:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Mieliśmy trochę obaw, czy zdążymy na czas, ale zdążyliśmy :). Kupiliśmy bilety i na wieczór byliśmy z powrotem w Tychach. Tam szybkie przepakowanie, prysznic, kolacja i spać, bo rano w drogę do mnie na Pomorze Zachodnie...

A cała wycieczka w Pieniny była dla mnie bardzo udana. Trochę pochodziliśmy po górach. Odwiedziłem nowe miejsca np. już dawno chciałem zobaczyć z bliska niedzicki zamek. Były dodatkowe atrakcje np. drewniane kościoły. Ponadto, można było po Świętach trochę "odpocząć" od stołu, spalić kalorie...No i co również istotne, last but not least ,spędzić czas w miłym towarzystwie :). A kolejny wyjazd był już za pasem :).
Ostatnio edytowano 01.03.2012 10:30 przez RobCRO, łącznie edytowano 2 razy
Janusz Bajcer
Moderator globalny
Avatar użytkownika
Posty: 107660
Dołączył(a): 10.09.2004

Nieprzeczytany postnapisał(a) Janusz Bajcer » 13.01.2009 21:05

Panorama polana Homole


Robercie , przy ładnej słonecznej pogodzie wąwóz Homole może się podobać , a zimą też ma swój urok co widać na Twoich zdjęciach.

Homole wiosenne i letnie :lol:

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Homole i nie tylko
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 20.01.2009 20:01

Sylwester Anno Domini 2008/2009...

Jak wspomniałem na koniec poprzedniego odcinka, po powrocie z Pienin szybkie przepakowanie i z Wiolą przyjechaliśmy do mnie, żeby następnego dnia wyjechać na Sylwestra. Postanowiliśmy Nowy Rok powitać w stolicy Niemiec - Berlinie. Z naszego grona czarnogórskiego dołączyła do nas Gabi. Ja 31.12 musiałem iść do pracy :(. Ale, nie było tak źle, skończyłem pracę dużo wcześniej niż zwykle. Po pracy dołączyła do mnie Wiola a wieczorem z opóźnieniem do Szczecina dojechała Gabi. Z grodu Gryfa do Berlina wyjechaliśmy ok. 18 na bilecie Brandenburg-Berlin Ticket. To taka specjalna oferta kolei niemieckich DB. Za 26 euro (u konduktora 28 euro) można przez 1 dzień do woli jeździć pociągami kategorii RB, RE (ogólnie to tak jak u nas osobowe) jak również komunikacją miejską w Berlinie. Z biletu może skorzystać od 2 do 5 osób. Im więcej osób jedzie, to koszt takiej wycieczki jest tańszy...:) My skorzystaliśmy z takowej oferty i aż żal d...ściska, że nasze koleje ze swoimi ofertami, to są daleko, daleko za biednymi Niemcami. Dojazd ze Szczecina do Berlina z przesiadką w Angerműnde, zajął nam ok. 2,5 godziny. Zaraz po przyjeździe poszliśmy zdać bagaże. Początkowo, chcieliśmy dać je do skrytek, ale na dworcu głównym (jeden z największych w Europie), nie ma ich za wiele. Na szczęście, jest przechowalnia. I tam oddaliśmy nasze bagaże - koszt 4 euro/ 24 godziny. Po wszelkich formalnościach, ruszyliśmy w kierunku Bramy Brandenburskiej. Oczywiście, zapamiętałem, że najłatwiej będzie wysiąść na przystanku metra "Pod lipami" (Unter den Linden). A tu zonk...metro nie zatrzymuje się na tym przystanku :(. Teraz wydaje mi się, że wiem, dlaczego. Po prostu, Niemcy nie chcieli pewnie zbyt dużego tłoku przy Bramie...a ja musiałem wymyślić coś nowego. Wybór padł na przystanek Tiergarten w pobliżu Kolumny Zwycięstwa (Siegesäule). W sumie to drugi koniec ulicy 19 czerwca łączącej Bramę Brandenburską z Kolumną...Przy Kolumnie ludzi w umiarkowanej ilości. Ja w pamięci miałem ogromne tłumy z roku 1999. Wtedy na powitanie roku 2000 do Berlina zawitały dosłownie miliony. Teraz zdecydowanie mniej. My jednak chcieliśmy dostać się pod Bramę. Można iść, ale są bramki - nie można przenosić naczyń szklanych oraz fajerwerków. Tych drugich nie mamy, ale mamy dwa szampany. Dziewczyny chowają je za "pazuchę" :). Do Bramy donieśliśmy jeden z nich, drugi poległ za ostatnią bramką. Po prostu wypadł Gabi zza spodni...W sumie też nie bardzo chciano wpuszczać ludzi pod samą Bramę - na telebimach pojawiały się informacje, że to miejsce jest już przepełnione. Nam jakoś udało się przepchnąć i cosik mi się zdaje, że Niemcy byli zbyt nadgorliwi. Wcale tak tłoczno pod Bramą nie było. Fakt, nie byliśmy przy samą sceną, ale w jej bliskiej odległości. Na Sylwestra 1999/2000 o takim miejscu można było pomarzyć. Ba, wtedy przejście ulicy 19 czerwca zajęło nam coś ok. 3 godzin ( a liczy ona coś ok. 2 km, może trochę więcej). Ale wtedy było bodajże 8 scen, teraz tylko 3. Gwiazd, hmm...nikt, kogo bym znał. Jedynie nazwa "Oomph!" coś mi mówiła, reszta anonimowa...zresztą, niemiecka scena muzyczna i moja sympatia do niej ogranicza się do Rammstein, no może jeszcze w porywach do die Toten Hosen, czy jednej piosenki Guano Apes, nota bene przeróbki przeboju innych Niemców spod znaku Alphaville :). Bawiliśmy się super... Gdzieś obok nas tańczyła grupa z b. Jugosławii. Jak mówili reprezentowali całą b. Jugosławię. Trochę sobie z nimi pogadałem...spotkaliśmy też trochę rodaków. Po fajerwerkach zabawa trwała dalej, ale już muzyka puszczana była z płyt. Naskakaliśmy się za wsze czasy...

Obrazek

Obrazek

...a ok. 4 nad ranem postanowiliśmy wrócić na dworzec. Idziemy po bagaże i przykra niespodzianka dla Gabi. Zgubiła kwit :(. Wszelkie formalności kosztowały ją 19 euro (4 za przechowanie bagażu oraz 15 kara). W bezsensowny sposób straciła 15 euro...choć może dobrze, że tyle, a nie więcej. Zresztą, ja swego czasu w Pradze, też za bagaż zapłaciłem ekstra parę złotych, bo zapamiętałem nie ten co trzeba kod do skrytki :(. Po załatwieniu spraw bagażowych pojechaliśmy do Poczdamu, gdzie mieliśmy zarezerwowany nocleg w schronisku młodzieżowym. Cena za nocleg i śniadanie to 15 euro/ os. Z tymże nam policzono jeszcze po 3 euro/nocleg za członkostwo w "YHI". Lokalizacja schroniska dobra, blisko stacji szybkiej kolei miejskiej Babelsberg.

Obrazek
schronisko "Home again" w Poczdamie

Po śniadaniu nie mogliśmy zaraz zająć naszego pokoju, więc poszliśmy na spacer po mieście. Dla mnie była to już w sumie bodajże 4 wizyta w stolicy Brandenburgii. Ale pierwsza, tak długa...Poczdam znajdujący się na południowo-zachodnich przedmieściach Berlina, liczy ok. 140 tys. mieszkańców. Miasto położone jest "na wodzie". Przez Poczdam płynie Hawela, znajdują tutaj również liczne jeziora. Sławę zdobył głównie dzięki konferencji z 1945, gdy spotkali się tam Truman, Churchill i Stalin. Najważniejsze zabytki (po których zaraz Was oprowadzę) znajdują się na liście Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Zaczęliśmy zwiedzanie od obiektu położonego najbliżej nas - zespołu pałacowo-parkowego Babelsberg. Przy rzeczywistej realizacji planów - przez dziesiątki lat - współdziałało tak wielu architektów i projektantów krajobrazu, że Babelsberg nosi dzisiaj cechy różnych stylów. Z projektowaniem parku, rozciągającym się przez wiele pagórków, było podobnie. Nad parkiem wznosi się wieża Flatowturm, która powstała w połowie XIX wieku. Na niej wzorowana jest brama Eschenheimer Tor we Frankfurcie nad Menem. Z tego parku rozciąga się wspaniały widok na park pałacowy Glienicke i most Glienicker Brücke, znany z wymiany zachodnich i wschodnich szpiegów. Od 1871 roku Babelsberg był letnią siedzibą Wilhelma I.

Pałac Babelsberg:
Obrazek

Obrazek
Wiola i piesek strzegący wejścia do pałacu...

Po obejściu Babelsberg poszliśmy dalej w kierunku Neuer Garten (Nowy Ogród) położonego pośrodku między jeziorami Heiligen See, Jungfernsee i górą Pfingstberg. Tutaj można podziwiać wiele architektonicznych dzieł: Oranżerię czy Bibliotekę Gotycką. Marmurowy Pałac, w samym środku parku, jest prawie całkowicie odrestaurowany i stanowi główną atrakcję dzięki wczesnoklasycystycznemu wyposażeniu oraz pełnym artyzmu łukom, stworzonym w każdym pomieszczeniu w odmienny sposób. (obecnie w remoncie...dach Pałacu pokryty jest płachtą). Budowę ogrodu i pałacu zlecił Fryderyk Wilhelm II w 1786 roku, którego wykończenie wnętrz opóźniło się aż do roku 1845. W północnej części parku, bezpośrednio nad jeziorem Jungfernsee, znajduje się kolejna, wspomniana nieco wcześniej przeze mnie poczdamska atrakcja: Churchill, Truman, Stalin pisali tu historię światową debatując o podziale Niemiec. W szacownych salach Pałacu Cecilienhof spotkali się na Konferencji Poczdamskiej przedstawiciele zwycięskich państw II wojny światowej, w dniach od 17 lipca aż do 2 sierpnia 1945 roku. Pierwotnie pałac Cecilienhof został wybudowany w latach 1914-1917, jako ostatnia budowla pałacowa Hohenzollernów, dla następcy tronu Wilhelma i jego małżonki Cecilie. Pałac jest dzisiaj historycznym miejscem pamięci, w którym można zwiedzać pokój konferencyjny oraz gabinety uczestników Konferencji Poczdamskiej.

Obrazek
Biblioteka Gotycka

Cecilienhof:
Obrazek
Wiola i Gabi...

Obrazek

Obrazek

My ich jednak nie zwiedzaliśmy...a poszliśmy dalej, już pod ostatnią atrakcję - last but not east można by powiedzieć. Tym miejscem był zespół pałacowo-parkowy Sanssouci. Fryderyk Wielki chciał uprawiać u bram Poczdamu śliwki, figi i wino. W tym celu nakazał on w roku 1744 założyć ogród tarasowy. Ze względu na nadzwyczaj piękny widok, już w rok później, król zażyczył sobie jednak bogatą rezydencję letnią ponad tarasami. W kolejnych latach powstały ponadto Nowy Pałac (Neues Palais) i Galeria Obrazów (Bildergalerie), podczas gdy zbocza były wykorzystywane na ogrody ozdobne i warzywne. Na wysokości pałacu znajduje się dzisiaj także miejsce pochówku Fryderyka II. Na górze ruin (Ruinenberg), na północ od pałacu, zgrupowano na kształt antycznego sztafażu sztuczne fragmenty ruin, które równocześnie przykrywały zbiornik wodny. Wodą z niego miały być zasilane fontanny parkowe. Dla króla istotne były przede wszystkim kosztowne wodotryski, którymi w końcu mógł się nacieszyć jeden jedyny raz, ponieważ system funkcjonował właściwie dopiero od czasu wybudowania budynku z maszyną parową w XIX wieku. Za panowania następców Fryderyka Wielkiego, niemodny już ogród barokowy przekształcono w stylu parku krajobrazowego, a Fryderyk Wielki IV rozszerzył go o takie budynki, jak Pałac Charlottenhof, Oranżeria i Rzymskie Łaźnie (Römische Bäder)...Wiola w czasie zwiedzania Sanssouci powiedziała nam, że to miejsce bardzo przypomina jej podparyski Wersal. Być może jakieś inspiracje były czerpane...

Widoki z Sanssouci:
Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obejście tego wszystkiego zajęło nam dobre kilka godzin. Od chodzenia nie czuliśmy niemal nóg. Tego dnia zrobiliśmy po Poczdamie dobre 15 km a gdyby dodać te km "wytańczone" w Berlinie, to wynik byłby jeszcze bardziej okazały :). Gdy wróciliśmy do schroniska, to mieliśmy ochotę jedynie na prysznic oraz na sen...już nawet nie pamiętam, o której "odpłynęliśmy", ale było to stosunkowo wcześnie. A na kolejny dzień zostawiliśmy sobie Berlin.
Ostatnio edytowano 01.03.2012 10:31 przez RobCRO, łącznie edytowano 2 razy
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 22.01.2009 20:18

Berlin

Po szaleństwie nocy Sylwestrowej i całodziennym zwiedzaniu Poczdamu spać się nam chciało bardzo, bardzo...byliśmy padnięci i "odpłynęliśmy" bardzo wcześnie :). Rano wstaliśmy jak nowo narodzeni i pełni energii na zwiedzanie stolicy Niemiec. W cenie noclegu mieliliśmy śniadanie i o swoje brzuchy wcale nie musieliśmy się martwić. Śniadanie to typowy szwedzki stół - najeść można się naprawdę porządnie. Po posiłku pojechaliśmy do miasta. Już na początek dałem małą plamę...chcieliśmy zacząć zwiedzanie od pałacu Charlottenburg. Wysiedliśmy na stacji S-Bahnu (szybkiej kolei miejskiej) o takiej właśnie nazwie, ale pałacu wcale nie było w pobliżu :(. Coś mi się namieszało...co prawda już kiedyś byłem w tym miejscu, ale było to dosyć dawno i nie pamiętałem, jak tam dojechałem. Trzeba było więc nieco zweryfikować plany. I zamiast pałacu pojechaliśmy do centrum na dworzec Zoo (tak, to ten słynny dworzec z książki Christiane F. "My dzieci z dworca Zoo"). Pewnie dla wiele osób to była/ jest kultowa książka...a z tego, co mi wiadomo, to nawet nakręcono film na jej podstawie. Dziś dworzec Zoo już chyba nie ma takiej "marki' (choć kiedyś latem widziałem w jego pobliżu sporo różnego rodzaju ludzi...), ani nie jest głównym dworcem, bo tą rolę spełnia Dworzec Główny (Hauptbahnhof). Blisko dworca znajduje się kościół Pamięci cesarza Wilhelma (Kaiser-Wilhelm-Gedächtniskirche) wzniesiony w latach 1891-95. Po zbombardowaniu kościoła w listopadzie 1943 ocalała jedynie wieża. Do niej później dobudowano "dziwną" konstrukcję o modernistycznym kształcie. W kościele obecnie mieści się wystawa dot. m.in. dziejów budowli (tego dnia bardzo oblegana).

Obrazek

Obrazek

Zaś wokół kościoła trwało oczyszczanie terenu z adwentowego jarmarku. Trochę żal mi było, że nie mogliśmy wziąć w nim udziału. Z różnych opowieści wiem, że takie niemieckie jarmarki mają swoją atmosferę (grzane winko pomaga :)). Po zwiedzeniu Gedächtniskirche poszliśmy do Europa-Center. To takie małe centrum handlowe. Zakupów jednak nie zrobiliśmy a dziewczynom chciałem pokazać zegar wodny. Trafiliśmy tam akurat w samo południe i mogliśmy obserwować "przelewanie" wody - takie fajne cudo techniki :).

Obrazek

Przy okazji, dodam, że w pobliżu centrum i wspominanego wcześniej kościoła biegnie ulica Kurfürstendamm (tzw. Ku'damm), która była główną arterią i ulicą handlową Berlina Zachodniego. Obecnie już nie ma takiej renomy...a ja wypatrzyłem, że przy Europa-Center jest przystanek autobusowy, skąd można się dostać pod pałac Charlottenburg. Oczywiście, skorzystaliśmy z tej sposobności. Autobus zatrzymuje się pod samym zespołem parkowo-pałacowym. Pałac został zbudowany w 1695 roku jako letni dom przyszłej królowej Zofii Karoliny. Dzięki rozbudowie w XVIII i pierwszych latach XIX w. stał się letnią rezydencją królów pruskich. Dziś jest jedną z wizytówek Berlina i jednym z najchętniej odwiedzanych miejsc.

Obrazek

Obrazek

Tam zrobiliśmy spacer po parku...i podjechaliśmy pod Bellevue. To z kolei jest rezydencja prezydenta Niemiec. Na tle zimy ta biała budowla niczym nie różni się od otoczenia. Nie jest też jakaś imponująca, została wzniesiona przez pruskiego księcia Ferdynanda, młodszego brata króla Fryderyka II Wielkiego w 1786r.

Obrazek

A mi jako mgr politologii wstyd, że nie wiem, kto obecnie pełni funkcję prezydenta Niemiec :(. Tak, czy inaczej, tego pana (mam przekonanie, że to pan...) nie spotkaliśmy. Spotkaliśmy a raczej dojrzeliśmy Kolumnę Zwycięstwa (Siegesäule) - pruską kolumnę znajdującą się w parku Tiergarten zaprojektowaną przez Heinricha Stracka po 1864 roku w celu upamiętnienia zwycięstwa Prus nad Danią (zagarnięcie Szlezwiku-Holsztyna) i odsłoniętą 2 października 1873 upamiętniając także zwycięstwa w wojnie z Austrią i w wojnie z Francją.

Obrazek

Obrazek

Na szczycie kolumny wzniesiono brązową figurę Nike (Wiktorii) o wysokości 8,3 metrów i wadze 35 ton.

Obrazek

Łączna wysokość kolumny wraz ze statuą wynosi 66,89 m. Wewnątrz kolumny znajdują się schody (285 stopni) prowadzące na położoną na wysokości 50,66 m platformę widokową. Z naszej trójki, to Gabi skusiła się na wejście na wierzchołek (ja tam byłem dawno, dawno temu...). I to jej fotki zrobione z góry możecie podziwiać poniżej:

Obrazek
widok na ulicę 19 czerwca, na jej końcu Brama Brandenburska a za nią Czerwony Ratusz

Obrazek

Obrazek

Początkowo pomnik znajdował się obok Reichstagu. W 1939 z polecenia Adolfa Hitlera został przeniesiony w obecne miejsce. Siegesäule rozdziela na pół park Tiergarten. W czasie jednej z wizyt w Berlinie widziałem, jak w weekend park ten przekształca się w jeden wielki, turecki piknik. A jak to wkurzało Niemców - dziś nie mam pewności, czy nie ma oficjalnego zakazu grillowania w Tiergarten. Spod Kolumny, to już rzut beretem pod Bramę Brandenburską (przez ulicę 19. Czerwca - miejsce zabawy Sylwestrowej - tego dnia wciąż porządkowanej, ale dzięki temu bez ruchu samochodowego). Brama to niewątpliwie jeden z najbardziej rozpoznawalnych symboli stolicy Niemiec. Zbudowana w latach 1788-1791 jako brama miejska i zarazem łuk triumfalny, wzorowana była na ateńskich Propylejach (monumentalna brama z wewnętrzną kolumnadą u wejścia na Akropol). Brama to też świadectwo historii Niemiec - początek muru berlińskiego, jego upadek...dużo się tam działo i nadal dzieje np. zabawy sylwestrowe :).

Obrazek
Gabi i Brama Brandenburska

Blisko bramy kolejny symbol Berlina - Reichstag - siedziba niemieckiego parlamentu Bundestagu. Zbudowany został w neorenesansowym stylu w latach 1884-1894. W 1933 budynek ten został prawie całkowicie zniszczony w pożarze (pamiętna sprawa i oskarżenie komunistów o to...). W latach 60. został odbudowany w nowej formie i ponownie przebudowany w 1991-1999. Do Reichstagu można wejść, o ile ktoś ma cierpliwość stać w gigantycznej kolejce (my jej nie mieliśmy...choć ja dawniej byłem w środku) i za pomocą dwóch oszklonych wind dostać na dach gdzie znajduje się szklana kopuła o średnicy 38 m, wysokości 23,5 m i o masie 200 ton. Kopuła ta jest ekologicznym projektem, pozwalającym na oświetlenie i wentylację sali plenarnej. Światło dzienne, za pomocą 360 luster jest kierowane w głąb budynku. Lustra te w miarę potrzeb można za pomocą systemu komputerowego przysłaniać i odsłaniać, tak żeby ilość światła była zawsze odpowiednia. Specjalny system wentylacyjny pozwala nie tylko na dopływ świeżego powietrza, ale również na odzyskanie części ciepła. Z kopuły jest również ciekawy widok na okolicę...a co do pewnej ciekawostki, to w 1995 roku Reichstag został...okryty. Już w 1971r. artysta zwany Christo zaproponował opakowanie Reichstagu, ale nie mógł uzyskać pozwolenia na realizację swojego projektu. Dopiero w 1995 roku Christo i jego żona Jeanne-Claude "opakowali" budynek, srebrnym materiałem, który zupełnie zmienił oblicze budynku. Schowany za fałdami i załamaniami tkaniny Reichstag po raz kolejny zmienił swoją symbolikę...

Obrazek
źródło: www.plfoto.com

Nam też udało się zobaczyć w innym świetle tj. przy zachodzącym słońcu. Ładnie się wtedy prezentował :).

Obrazek

Obrazek

..i nocny Reichstag wraz z kopułą:
Obrazek

Obrazek

Spod Reichstagu udaliśmy się w inne symboliczne miejsce - pod Mur Berliński a raczej to co z niego zostało (wcześniej posiłkując się kebabami, bo być w Berlinie i nie zjeść kebaba...). Przy ulicy Bernauer mieści się muzeum Muru. Niestety, gdy tam byliśmy było już zamykane a taras widokowy niedostępny z powodu oblodzenia. Szkoda, bo z niego jest ciekawy widok na miasto :).

Obrazek
od lewej: Gabi, Robert, Wiola

Porobiliśmy sobie fotki i dotarliśmy pod kolejne miejsce ściśle związane z historią miasta tj. Check Point Charlie.

Obrazek

O ile mnie pamięć nie zawodzi, to nasz PAP dokładnie opisywał to miejsce - tu mieścił się punkt graniczny między sektorem radzieckim a amerykańskim. Dziś znajduję się tam muzeum dokumentujące historię podzielonego miasta - kiedyś w nim byłem (prezentowane są m.in. sposoby jak przekraczano granicę między wschodem a zachodem...). Ale ogólnie to zdaje mi się, że Berlin już utracił ten swój czar podzielonego miasta...tak naprawdę, to trudno ocenić, czy w danej chwili jest się w dawnej części wschodniej czy zachodniej...a przecież kiedyś było tak. "Kultowa" piosenka...i już za chwilkę byliśmy w innym charakterystycznym miejscu - w sercu b. Berlina Wschodniego na Alexanderplatz (w skrócie Alexplatz). Od mojej pierwszej wizyty w Berlinie miejsce to przeszło sporą ewolucję. Teraz ma bardziej komercyjny charakter a z drugiej strony, jest jednym z kilku głównych miejsc w stolicy Niemiec. Na Alexplatz znajduje się Weltuhr - zegar świata. Można na niego spojrzeć i sprawdzić, która jest akurat godzina chociażby w Rio czy Kapsztadzie :).
Warszawę też można znaleźć na zegarze...

Obrazek

...a po drugiej stronie placu znajdują się m.in. wieża TV oraz Czerwony Ratusz (Rotes Rathaus), wzniesiony w latach 1861-1869, który jest siedzibą burmistrza Berlina i rządu kraju związkowego Berlin. Nazwa budynku pochodzi od koloru fasady oraz czerwonej cegły, z której został zbudowany między rokiem 1861 a 1869 w stylu północnowłoskiego późnego renesansu.

Obrazek

Od Alexplatz do Bramy Brandenburskiej prowadzi słynna aleja Pod Lipami (Unter den Linden). Ta ulica z kolei była główną arterią w Berlinie Wschodnim. Swoją nazwę zawdzięczała rosnącym lipom (a jakże!). Jednakże naziści kazali je ściąć...dziś jakieś drzewka rosną wzdłuż tej ulicy, ale czy to aby lipy? No nie wiem...Przy "Pod Lipami" znajduje się wiele monstrualnych gmachów np. Uniwersytet Humboldta czy też Katedra (Dom). Została ona zaprojektowana jako pomnik dynastii Hohenzollernów. W podziemiach katedry spoczywa ponad 90 członków tego rodu. Budowana była w latach 1894-1905.

Obrazek

Obrazek

Na sam koniec wycieczki wskoczyliśmy do autobusu nr 100, który kursuje w pobliżu wszystkich najważniejszych zabytków miasta - jakby ktoś kiedyś na szybko chciał zobaczyć Berlin, to polecam kurs "setką" :). Pewnie też nasze zwiedzanie nie wyczerpało wszystkiego, co oferuje Berlin. Niemniej jednak trochę zobaczyliśmy...a reszta zostanie już na inny raz. Następnego dnia wracaliśmy do Polski. Do południa zrobiliśmy drobne zakupy - chciałem sobie kupić buty a kupiłem kurtkę. Zamienił stryjek siekierkę na kijek :). A już w najbliższy weekend następny wyjazd się szykuje :). Do zobaczenia na szlaku...
Ostatnio edytowano 01.03.2012 10:32 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 31.01.2009 14:40

Górski, zimowy weekend

Po niemieckich wojażach i łażeniu po nizinach postanowiliśmy z Wiolą wyruszyć w góry. Trochę dyskutowaliśmy nad miejscem, mieliśmy kilka opcji, ale ostatecznie wybór padł na Pilsko w Beskidzie Żywieckim. Przyznam się szczerze, że to ja się bardziej uparłem na to miejsce. Wiola bardziej obstawała za np. Baranią Górą (z powodu "zainteresowania" Pilskiem przez narciarzy). Gdy już postanowiliśmy, że będzie to Pilsko, to trzeba było wybrać trasę oraz znaleźć nocleg. O ile z przebiegiem trasy nie było problemu, o tyle z noclegiem było już nieco gorzej. Na szczęście, udało się dostać miejsce w schronisku na Hali Lipowskiej :).

Dla mnie wyjazd rozpoczął się w piątek wieczorem. Najpierw pociąg do Katowic a tam szybka przesiadka w kierunku Zwardonia. W Tychach dosiadła się Wiola. Ok. 7.30 byliśmy już w Milówce, skąd mieliśmy iść zielonym szlakiem. Mieliśmy odrobinę problemów, żeby na ten szlak natrafić. Początkowo idzie się wzdłuż drogi Żywiec - Zwardoń. Pod koniec Milówki szlak odbija w lewo, ale nadal idzie się drogą asfaltową wśród domostw. Dopiero po jakimś czasie wchodzi się do lasu (przy tartaku) i już wędruje się typowo górską ścieżką, która cały czas łagodnie wiedzie pod górę. Sporym utrudnieniem dla nas było oblodzenie szlaku oraz to, że...w lesie bardzo trzeba uważać. Trwa wyrąb drzewek i niestety brak jest widocznych oznaczeń szlaku. Zgubiliśmy się :(. A ja gapa za późno poinformowałem Wiolę, że od jakiegoś czasu już nie widziałem znaków :(. Jednak na nasze szczęście, z mapy wynikało, że idąc przed siebie i tak powinniśmy wyjść na szlak, jeśli nie z powrotem na zielony, to na pewno na niebieski - również prowadzący do naszego celu na Halę Boraczą. W tym przypadku zgubienie szlaku nie miało przykrych konsekwencji :). Po niecałej półtorej godzinie (szybciej niż wskazywały czasy przejścia) doszliśmy do schroniska na Boraczej (854 m.n.p.m.).

Obrazek

Obrazek
widok z góry na Halę Boraczą...

Tam sobie trochę odpoczęliśmy, napiliśmy się herbaty i poszliśmy dalej (przy schronisku zaliczyliśmy małe "nurkowanie". Buty mieliśmy przemoczone :(). Niestety, i pogoda również zaczęła się zmieniać na gorszą, choć prognozy na sobotę były optymistyczne - nawet z okien pociągu Beskidy wyglądały tak, że chmury ich nie spowiją. Ale, jak to w górach, pogoda bywa zmienną, tak jak kobieta :). Na szlaku krajobrazy przysłaniały mgła i chmury oraz zaczęło też przybywać śniegu, w który często wpadaliśmy niemal po kolana. I tak co jakąś chwilę...

Obrazek
Lutalicowe "nurkowanie"

Było to jak stąpanie po cienkim lodzie. Loteria, czy się zapadnie, czy nie...częściej się zapadało :(. I zaczęło to nam mocno dawać w kość. Z czasem zaczęliśmy niespokojnie spoglądać na zegarki licząc czas przejścia i wypatrując naszego schroniska na Lipowskiej. A tu kolejny zakręt i dalej w górę...a gdy wydawało się nam, że już jesteśmy na miejscu, to znaki poinformowały nas, że jeszcze 15 minut :(. Około południa doszliśmy na Halę Lipowską (1323 m.n.p.m.). Czas przejścia był mniej więcej zgodny z podawanymi przez przewodniki/ mapy. W schronisku zakwaterowaliśmy się (miejsce na sali 10-osobowej, cena za nocleg 24 zł plus 5 zł za pościel), zjedliśmy kanapki i postanowiliśmy ruszyć na Pilsko. Wg mojej mapy na Pilsko miało być tylko ok. 1,5 godziny. Sądziłem, że z Wiolą jesteśmy w stanie to zrobić. A tu niespodzianka, ale bardzo niemiła, znaki wskazują, że na Halę Miziową pod Pilskiem idzie się nie 1,5 godziny a...2,5 godziny :(. Mapa całkowicie mnie zawiodła. Zaczęliśmy jednak liczyć czas i...postanowiliśmy spróbować :). Ale, dosyć szybko poddaliśmy się. Stwierdziliśmy, ze nie ma sensu się mordować...z perspektywy czasu, była to jedyna dobra i słuszna decyzja, jaką wtedy mogliśmy podjąć. Być może udałoby się nam wejść na Pilsko, ale wrócić na Lipowską, to pewnie byśmy nie dali rady i wtedy noclegu musielibyśmy szukać na Miziowej a rano wrócić po nasz dobytek na Lipowską. Czasami w górach niestety trzeba liczyć się ze zmianą planów. Zanim wróciliśmy do naszego schroniska, przez chwilę zastanawialiśmy się, czy może nie iść na Romankę. Ale, ponownie stwierdziliśmy, że lepiej nie szafować siłami zwłaszcza, że z Romanki nie ma rewelacyjnych widoków. Wiola wiedziała, co mówi, gdyż już wcześniej była w tym miejscu. Dla mnie to był debiut...amiast Romanki połaziliśmy trochę wokół Rysianki i wróciliśmy do naszej kwatery na Hali Lipowskiej. Tam powoli zaczęło przybywać ludzi, a to narciarzy, piechurów i tych, których lubię najmniej, ludzi na skuterach śnieżnych. Tzn. do ludzi nic nie mam, ale do ich maszyn to i owszem, wg mnie powinni mieć oni zakaz wjazdu w góry - jakoś nie pasuje mi to do otoczenia przyrody :(. Może niewielki plus dla ich maszyn jest taki, że od ich jeżdżenia szlaki są nieco przetarte. W schronisku atmosfera całkiem przyjemna. Poznajemy grupę Krakusów. Jutro tak jak my idą na Pilsko. Rozmawiamy o górskich wędrówkach przy piwku...a spać idziemy ok. 22. Okazuje się, że na sali jest komplet. Szybko zasypiamy. Rano wstajemy wyspani, jemy śniadanie, żegnamy się z Krakusami licząc, że spotkamy ich na szlaku. Jak się okazało, jednak ich nie spotkaliśmy...Ruszamy czerwonym szlakiem na Halę Miziową. Pogoda niestety nie poprawiła się. Nadal pochmurno, mglisto, widoków w zasadzie prawie żadnych. Można tylko podziwiać zimę...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Początek szlaku nam jest dobrze znany, wznosi się pod górę. Niewielkim ułatwieniem jest to, że rzadziej niż dnia poprzedniego zapada się w śnieg (noc była mroźna), ale są jednak takie miejsca, że idzie się naprawdę ciężko. W pewnym miejscu czuję, jakbym miał nogi z waty. Po Wioli też widzę, że męczy się okropnie. Robimy dużo krótkich przerw. A to na herbatę a to na coś słodkiego, żeby mieć odrobinę energii.

Obrazek

Docieramy do Trzech Kopców, gdzie łączą się szlak czerwony z niebieskim. Niebieski już po słowackiej stronie prowadzi prosto na Pilsko, najpierw w dół, by potem kazać nam wspinać się w górę. Pierwsza górka stroma, ale krótka, daje nam porządnie w kość. Kolejna łagodniejsza, ale długa, że końca nie widać wyciska z nas wszystkie siły. Ja tylko spoglądam, czy aby już widać jej szczyt. A tu jeszcze trochę i trochę...i nagle wychodzimy na przestrzeń, ale to jeszcze nie Pilsko :(. Wieje, mgła, zimno...widzę sporo narciarzy, Wiola mówi mi, że tam niżej jest schronisko na Miziowej. Muszę uwierzyć na słowo, bo nic nie widać :(. Pilska też nie widać...ale idziemy dalej w górę, najpierw dosyć ostro, później nieco łagodniej. To już blisko. W końcu jest Pilsko...cieszę się jak dziecko :). Wiola nieco studzi mój entuzjazm, jest Pilsko, ale tzw. "polskie" Pilsko zwane też Górą Pięciu Kopców (1542 m.n.p.m.).

Obrazek
Robert na "polskim" Pilsku

To gdzie to Pilsko? Jeszcze trochę dalej...ale którędy musimy iść? Wiola nieco skonsternowana nie bardzo wie. Spotykamy jakiegoś gościa z pieskiem Husky, ale on też nie ma pewności. Fajnie oni wyglądali, jakby pies ciągnął swojego pana...Wiola coś wspomina o kosodrzewinie i o tym, jak musiała się przez nią przebijać, by dostać się na szczyt. Mówi też o krzyżu, ale i jego nie widać. No nic, decydujemy się iść szlakiem wytyczonym przez...skutery. To był dobry kierunek, ale...co chwila zapadam się po pas w śniegu :).

Obrazek

Już wiem, kosodrzewiny są, ale całkowicie przykryte śniegiem. Wiola się przez nie przebijała, a teraz po prostu idziemy...po nich :). No, czasami w nie wpadamy...W końcu jest krzyż, jesteśmy na Pilsku (1557 m.n.p.m.):). Zadowoleni, nawet uśmiechnięci. A później Wiola mówiła mi, że miała takie myśli, żeby się poddać i nie iść na szczyt a poczekać na mnie w schronisku na Miziowej. A jednak ma dziewczyna twardy charakter (wiadomo, Skorpion :) tak jak ja!).Na Pilsku zaczyna się nawet przejaśniać... Na nasze nieszczęście, padają mi baterie w aparacie a drugie nie chcą pracować na mrozie :(. Pamiątkowe zdjęcie Wiola robi moim telefonem komórkowym. Będzie coś dla potomności...

Obrazek
Robert na "właściwym" Pilsku...:)

Schodząc mamy już nieco lepsze widoki. Poprawia się pogoda. Jak na dłoni widzimy schronisko na Miziowej. Tam chwilę odpoczywamy i schodzimy do Korbielowa szlakiem żółtym. Szlak cały czas wiedzie w dół. Jest dosyć trudno, szlak jest oblodzony. Im niżej, tym mniej śniegu a więcej lodu. Znów odzywa się moje kolano :(. Ale dajemy radę. Choć raz gubimy szlak i mamy chwilę konsternacji. Na szczęście, po raz kolejny nasze nosy nas nie zawodzą i wychodzimy na dobrą drogę. Do Korbielowa docieramy przed 14. Zejście z Miziowej zajęło nam mniej niż 1,5 godziny. A wg mapy zajmuje 1 godz. 45 minut. Czas mamy rewelacyjny, zwłaszcza w takich warunkach. Dzięki temu z Korbielowa szybko łapiemy busa do Żywca, gdzie jeden "Żywiec" do wypicia i pociągiem wracamy do Tychów. Tam prysznic, obiadokolacja i pora na powrót do domu...a w zasadzie to do pracy prosto z pociągu. Ale, co tam, było warto...ba, mam nawet chęć na powtórkę. Już namawiam Wiolę na kolejny, górski, zimowy wypad. Ale, to dopiero przed nami...najpierw, ale to już w kolejnym odcinku mojej internetowo-lutalicowej powieści :).
Ostatnio edytowano 01.03.2012 10:34 przez RobCRO, łącznie edytowano 1 raz
Kevlar
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2125
Dołączył(a): 30.03.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Kevlar » 31.01.2009 15:05

Jak fajnie sobie przypomnieć miłe chwile spędzone dosłownie tydzień temu na Pilsku. Tylko że na nartach. Góry są piękne.
Śniegu faktycznie prawie po pas.
Obrazek
Tymona
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 2140
Dołączył(a): 18.02.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) Tymona » 31.01.2009 15:18

Fajnie jest mieć chwilę wolną w sobotnie popołudnie i na spokojnie poczytać, gdzie to Robcro znowu wędrował. :D :D:D
Zatroszczę Wam (w bardzo pozytywnym sensie :D :D), że nie marnujecie czasu i wędrujecie, gdzie się da :D :D :D I tej kondycji - szczególnie nieprzespaną noc połączoną ze zwiedzanie Poczdamu 8O

pozdrawiam Was serdecznie :D

ps. A dzięki Wam wiem, co będziemy robić w ciepłe "łikendy" wiosenne i jesienne -oczywiście zwiedzać polskie zamki :D
magiana
Turysta
Avatar użytkownika
Posty: 13
Dołączył(a): 13.11.2008

Nieprzeczytany postnapisał(a) magiana » 11.02.2009 20:40

hej,

przeczytałam dziś relację z Litwy. super miejsca odwiedziliście, znów zazdroszczę :wink:

fotka ptaszka w Inowrocławiu genialna :!: :D
RobCRO
Cromaniak
Avatar użytkownika
Posty: 1502
Dołączył(a): 04.07.2006

Nieprzeczytany postnapisał(a) RobCRO » 13.02.2009 21:12

Pomorze Gdańskie, czyli wszystko do góry nogami...
Obrazek

Od czasu, gdy "czarnogórska" ekipa spotkała się w komplecie minęło trochę czasu. Na początek lutego postanowiliśmy zorganizować sobie kolejne spotkanie. Wybór padł na Gdańsk. Tym razem, grupa chciała pooddychać jodem :). Oczywiście nie mogło zabraknąć obiektów do zwiedzania. A tych jest trochę...ale, po kolei, najpierw okazało się, że w spotkaniu nie wezmą udziału ani Paweł ani Zosia. Dla Zosi byłaby to pierwsza okazja, żeby poznać resztę ludzi. Pawła zatrzymała praca magisterska. Stary koń, a jeszcze mu się chce uczyć :). Zosię wyeliminowała choroba :(. Reszta postanowiła jechać...

Zaczęliśmy się zjeżdżać w piątkowy wieczór a w zasadzie noc. Ja po pracy "Albatrosem" do Gdańska, gdzie po drodze miałem ciekawą "kolejową" przygodę. Otóż, na stacji Gdynia Chylonia od składu odłączono lokomotywę, która pojechała sobie nie wiadomo gdzie...przypuszczam, że maszynista wyskoczył po piwko :).Przy okazji, kiedyś to był dobry Heweliusz, a teraz takiego piwka już nie ma :(. W efekcie po ok. 30 min. przyjechała lokomotywa i pociąg pojechał dalej o Gdańska. Z Wrocławia jechał Maciek z dziewczynami - Wiolą i Alą. Ci mieli przygodę w Poznaniu, gdzie krążyli po mieście przez ok. 1,5 godziny. Na skutek tego, w Gdańsku byli ok. 23, trochę po mnie. Jako ostatnia ok. 4 nad ranem zameldowała się Gabi. Tak, z Lubelszczyzny to kawał drogi... honor gospodarza pełniła nasza Milka - najmłodsza w rodzinie, rodowita Gdańszczanka. Podwiozła mnie i Gabi pod nasze miejsce noclegowe (schronisko młodzieżowe przy ul. Kartuskiej), przygotowała pyszną zapiekankę szpinakową, opowiedziała, co warto zobaczyć w okolicy...i tutaj powstał drobny spór o pewne miejsce. Ale i tak postawiłem na swoim :)...

Rano wstać nie było łatwo, tym bardziej, że za oknem "mleko". Oj, nie mamy szczęścia do pogody :(. Ale, nic, nie przyjechaliśmy by siedzieć w murach. Na objazdówkę pojechaliśmy w czwórkę - Wiola, Gabi, Ala i ja. Hhehe, ma się farta, trzy dziewczyny i jeden Robercik :). Zwiedzanie zaczęliśmy od Wieżycy (329 m.n.p.m.) - zwanej też Kaszubskim Olimpem - najwyższego wzniesienia na paśmie morenowych Wzgórz Szymbarskich, jednocześnie najwyższy punkt całego Niżu Polskiego oraz miejsce kultu starożytnych Słowian...

Obrazek
zima na szlaku na Wieżycę...

Przez szczyt prowadzi turystyczny szlak Wzgórz Szymbarskich. Wierzchołek Wieżycy porośnięty jest lasem bukowym, na jego szczycie platforma widokowa - Kaszubska Wieża im. Jana Pawła II. Na wejście zdecydowały się Ala i Gabi - co dziwne, przy takiej beznadziejnej pogodzie był on płatny L. Dla mnie było to lekkie przegięcie. Nie miałem zresztą czego żałować, bo na wieży byłem kilka lat wstecz. A dziewczyny jedynie utargowały wejście na bilet ulgowy (po 3,5 zł/.os.). Z Wieżycy pojechaliśmy kawałek dalej do Szymbarku. Tam znajduje się skansen budownictwa drewnianego z kilkoma ciekawymi budynkami. Odwiedzając przepiękne i malowniczo położone Kaszuby, oprócz rozkoszowania się licznymi jeziorami i przecudownymi naturalnymi krajobrazami, warto też "liznąć" trochę kaszubskiej kultury i zobaczyć fantastyczne miejsce jakim jest Skansen w Szymbarku i choć jako obiekt muzealny jest bardzo młody, to zasobem swych zbiorów może zadziwić niejednego turystę i podróżnika. Wstęp do skansenu jest płatny - 8 zł. Zwiedzanie rozpoczęliśmy od "obiektu" znajdującego się od 12.06.2002 w księdze rekordów Guinessa czyli najdłuższej deski świata. Jej długość to 36,83 m, waży 1100 kg, została wykonana ze 120-letniej daglezji. 34 chłopa musiało przenieść deskę tam, gdzie się ona obecnie znajduje. Podziwiając deskę, na ścianach są tablice informacyjne, z których można się dowiedzieć jak przebiegało bicie rekordu...

Obrazek
Najdłuższa deska na świecie...

Kolejnym punktem, który odwiedziliśmy jest autentyczny Dom Sybiraka liczący ponad 240 lat. Przebył on ok. 8100 km - wraz z właścicielem skansenu, który chętnie podróżuje na Wschód. Dom robi piorunujące wrażenie, zbudowany z grubych bali i zaopatrzony w ogromny piec, który był dla zesłańców priorytetowym miejscem w budynku. A na podłodze na kocyku leży sobie piesek...

Obrazek
Dom Sybiraka

Za domem Sybiraka rzuca się w oczy prawdziwy, sowiecki, oznaczony czerwoną gwiazdą pociąg, sprowadzony z muzeum w Kościerzynie, niesławny, olbrzymi pojazd z lokomotywą i drewnianymi wagonami, służącymi do przewozu jeńców, licznie opatrzony w zdjęcia i wspomnienia nieszczęśników podróżujących tym olbrzymem.

Obrazek

Obrazek

Ale, dla większości z nas główną atrakcją był dom do góry nogami. Stojący na dachu, a jeszcze odpowiedni kąt ustawienia powoduje niesamowity efekt dla zwiedzającego, który z trudnością utrzymuje równowagę, kręci mu się w głowie, wielokrotnie musi trzymać się lin i barierek aby nie upaść, efekt odurzenia alkoholowego, bez potrzeby konsumpcji :). Dom jest wyposażony w komunistyczne sprzęty - telewizor, kanapę - oczywiście również zamontowane do góry nogami. Nawet kwiatki w oknie są do góry nogami...Niesamowite doświadczenie...a na licznych forach internetowych jest napisane, że latem czeka się na wejście do domku nawet 2-3 godziny. Zimą takowych kolejek nie ma wcale...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
"Siłaczka"

Obrazek

Obrazek
co dziś ciekawego w TV? o 19.30 Dziennik...

Na koniec poszliśmy do bunkra słynnej pomorskiej organizacji Gryfa Pomorskiego, działającej podczas II wojny światowej. Zrekonstruowany bunkier robi piorunujące wrażenie, wąski korytarz prowadzi do małej sali, gdzie można zobaczyć siedzibę partyzantów, z pryczami, wyposażeniem żołnierza a nawet z nimi samymi w postaci manekinów.

Obrazek

Niestety, indywidualni turyści, jakimi byliśmy, nie uczestniczą w pokazie dźwiękowym. Podobno jego efekty są rewelacyjne...strzelaniny, bombardowania, światło. Cóż, zostanie to na inny raz...a dla nas był to koniec wizyty w Szymbarku. Pomysłowość i kreatywność właściciela sprawiły, że skansen stał się bardzo oryginalnym miejscem, trudnym do jednoznacznego określenia, łączącego w sobie zabytki wielu kultur, wieków, które bez wątpienia łączy jedna rzecz - drewno, które było obecne człowiekowi od zarania dziejów, służące mu do budowy i do ocieplania, które jako prawdziwy dar natury chroniło go i dawało pracę, życie i wiele możliwości...

Co do następnego punktu programu trwały prawdziwe spory i dyskusje. Na moje szczęście udało mi się przekonać grupę i pojechaliśmy podziwiać "kamole" w Węsiorach nad jez. Długim. Węsiory zwane są polskim Stonehenge. Pewnie, do oryginału dużo im brakuje - w Stonehenge nie byłem, a chciałbym. Jednak, miejsce te warto odwiedzić...znajdują się tam kurhany i kamienne kręgi Gotów oraz Gepidów z I-III wieku.

Obrazek
schemat kamiennych kręgów i kurhanów w Węsiorach

Nekropolia w Węsiorach składa się z dwóch konstrukcji naziemnych - kurhanów i kręgów kamiennych. Kurhany to kopce usypane z ziemi, głazów i mniejszych kamieni, pod którymi na różnych głębokościach składano pochówki ciałopalne lub szkieletowe. Pochówki ciałopalne znajdują się zazwyczaj na głębokości od 0,5 do 1,0 m, zaś szkieletowe na poziomie 1,5 - 2,0 m. Kręgi kamienne, to konstrukcje wielkich kręgów utworzonych z pionowo ustawionych głazów o kształcie nieregularnych słupów tzw. steli. Na ogół nie spotyka się w ich obrębie pochówków, lecz zdarzają się wyjątki. W Węsiorach jedynie w kręgu znajdującym się w górnej części rezerwatu nie było pochówku. Przypuszcza się, że kręgi kamienne służyły jako miejsca spotkań starszyzny plemiennej obradującej nad ważnymi sprawami dotyczącymi grupy użytkującej cmentarz. Niesamowite wrażenie robi tzw. Krąg Strażnika. Według informacji jest to miejsce pełne magii i energii.

Obrazek
Krąg Strażnika

Obrazek
"Magiczne" dziewczyny...

Obrazek
Ku przestrodze...

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Obrazek
nasz własny krąg...

Gdyby ktoś chciał poczytać więcej o Węsiorach, to zapraszam tutaj. I tak, z początku nikt oprócz mnie nie chciał tam jechać (choć ja tam byłem po raz drugi), to później usłyszałem, że warto, że to miejsce ma swój urok...a ja mam jeszcze jedno takie miejsce i to zupełnie "pod nosem", bo blisko Koszalina i jakoś jeszcze tam nie zajechałem :(. Muszę się tam kiedyś koniecznie wybrać...

Po wizycie w Węsiorach dostaliśmy telefon od Milki i Maćka, że czekają na nas w Gdyni. Zanim do nich dojechaliśmy, to na szybkiego przespacerowaliśmy się plażą w Redłowie, gdzie podziwialiśmy słynny klif. Zbudowany jest głównie z gliny morenowej pochodzenia lodowcowego. Rozciąga się on na długości 650 m.

Obrazek

Obrazek

Obrazek
zakochani na plaży w Redłowie...

Po spacerku podjechaliśmy do centrum miasta. Zamierzaliśmy zobaczyć stojące w gdyńskim porcie statki. Przez cały dzień żartowałem, że to ostatnia szansa, żeby zobaczyć ORP Błyskawicę, bo za tydzień idzie na "żyletki" (bo tylko na to się już nadaje...). Dziewczyny mi uwierzyły :). Ale, i mnie spotkała niespodzianka. Błyskawica stoi sobie obecnie w stoczni i jest konserwowana. Dla turystów znów będzie dostępna w sezonie letnim...za to zobaczyliśmy dwa sławne jachty - Dar Pomorza i Zawisza Czarny.

Obrazek

Z Gdyni pojechaliśmy wszyscy na wycieczkę do Sopotu. Oczywiście, najpierw Krzywy Domek - ten, który ostatnio reklamował JacYamaha :).

Obrazek
Krzywy Domek w ujęciu RobaCRO

Potem spacer słynnym Monciakiem i wejście na molo. Podziwianie nocnej panoramy miasta. Wspólny posiłek i powrót do Gdańska, gdzie jeszcze trochę połaziliśmy sobie po mieście.

Obrazek

Jednak główne zwiedzanie zostawiliśmy sobie na dzień następny. A wieczorem mała impreza u nas w schronisku...

PS przejeżdżając przez Kaszuby widzi się dwujęzyczne napisy - są chyba od niedawna, bo wcześniej ich nie widziałem. Niektóre bardzo ciekawe, bo jak tu wymówić po ichniemu Stężyca...:
Obrazek

albo:
Obrazek
Oj, powinni brać Litwini od nas przykład, skoro nie chcą u siebie dwujęzycznych nazw...

PS a w ramach muzycznego uzupełnienia relacji, to niech zagra trójmiejska formacja The Smugglers. Znany rytm w innym wykonaniu...a tutaj cosikna wesoło.

PS Kevlar na Pilsku byliśmy w tym samym czasie...Ty na nartach, my na własnych nogach...

PS Tymona, świetnie, że nasze wycieczki zachęcą Ciebie do odwiedzenia kilku miejsc w naszym, pięknym kraju. Z naszej strony, to pewnie nie koniec "zamkowych" wojaży...
Ostatnio edytowano 01.03.2012 10:35 przez RobCRO, łącznie edytowano 2 razy
Poprzednia stronaNastępna strona

Powrót do Relacje wielokrajowe - wycieczki objazdowe



cron
Podróże RobaCRO - Lutalicy iz Novogardu - strona 22
Nie masz jeszcze konta?
Zarejestruj się
reklama
Chorwacja Online
[ reklama ]    [ kontakt ]

Platforma cro.pl© Chorwacja online™ wykorzystuje cookies do prawidłowego działania, te pliki gromadzą na Twoim komputerze dane ułatwiające korzystanie z serwisu; więcej informacji w polityce prywatności.

Redakcja platformy cro.pl© Chorwacja online™ nie odpowiada za treści zamieszczone przez użytkowników. Korzystanie z serwisu oznacza akceptację regulaminu. Serwis ma charakter wyłącznie informacyjny. Cro.pl© nie reprezentuje interesów żadnego biura podróży, nie zajmuje się organizacją imprez turystycznych oraz nie odpowiada za treść zamieszczonych reklam.

Copyright: cro.pl© 1999-2024 Wszystkie prawa zastrzeżone